Snajper po administracji, czyli Nildo z Bogdanki فęczna

redakcja

Autor:redakcja

19 września 2011, 17:07 • 6 min czytania

Zanim do niego uderzyliśmy, spodziewaliśmy się, że czeka nas rozmowa z gościem, dla którego złożenie pojedynczego zdania to nie lada zadanie i którego kariera zamyka się w słowach – fawela, futbol, Europa. Może takie myślenie jest krzywdzące i stereotypowe, ale wielu Brazylijczyków, których poznaliśmy, zdecydowanie nie grzeszyła inteligencją. W tym przypadku zostaliśmy zaskoczeni już na starcie. Bo nie dość, że facet skończył studia, to jeszcze ma coś ciekawego do powiedzenia i wyjątkowo bogaty życiorys. Poznajcie Nildo, największego idola فęcznej w ostatnich tygodniach.
Facet od początku sezonu przechodzi samego siebie. W dziesięciu meczach ligowych i pucharowych zdobył dziesięć bramek. I jest to o tyle zaskakujące, że wcześniej właśnie skuteczność była jego piętą achillesową. Miał problemy z trafianiem do siatki w banalnych sytuacjach, co tylko podburzało zdegustowanych kibiców Górnika فęczna. – Na każdym meczu dostawał joby z trybun, ale w końcu się zaaklimatyzował i pokazuje, na co go stać – wspomina Tadeusz فapa. Człowiek, który ściągnął Nildo do Polski.

Snajper po administracji, czyli Nildo z Bogdanki فęczna
Reklama

Początkowo przygoda z naszą piłką byłą dla Brazylijczyka drogą przez mękę. Wszystko wskazywało, że będzie kolejnym niewypałem, który czym prędzej zostanie przepędzony z klubu. Problemy miał nie tylko ze skutecznością, ale i z kontuzjami, klimatem, kolegami z drużyny… Z wszystkim, co mogło wyprowadzić zawodnika z równowagi. Sam zainteresowany, zapytany przez nas, dlaczego nie wystrzelił od razu, odpowiada: – Jestem tutaj trzeci sezon, ale dopiero teraz czuję, że w drużynie jest dobra atmosfera. Wcześniej piłkarze nie byli tak otwarci w stosunku do mnie.

– Jak mógł czuć zaufanie z ich strony, skoro nie grał i z powodu kontuzji siedział w Brazylii? – pyta Mirosław Jabłoński, który prawie przez rok pracował z nim w Łęcznej. – Jego głównym mankamentem była właśnie ta nieszczęsna skuteczność – dodaje Jabłoński. – Mimo że wszyscy na niego psioczyli, wierzyłem w niego, bo w badaniach szybkościowych i motorycznych przy niewielkiej nadwadze naprawdę się wyróżniał. On po prostu musiał w końcu wypalić. Dziś, jak się rozbuja, to kto to dogoni? – zastanawia się Łapa.

Reklama

Obecny opiekun Bogdanki, Piotr Rzepka, we wszystkich wywiadach wspomina o Nildo. Bo nie da się mówić o tym klubie, pomijając ten temat. Dzisiejsza فęczna – pozostali piłkarze chyba się nie obrażą – to Nildo. – Jest w ruchu, gra spontanicznie i złapał taki luz, który jest potrzebny pod bramką rywala. Cokolwiek zrobi, to mu wyjdzie. Może to nie jest na takim poziomie jak u innych Brazylijczyków, którzy czarują na europejskich boiskach, ale ewidentnie ma to coś. Do tego potrafi się zastawić, przepchnąć i wygrać głowę. Obrońcy przeciwników już nawet nie podwajają na niego krycia – oni je potrajają – komplementuje Rzepka swojego podopiecznego.

Prawdopodobnie nie poświęcilibyśmy dziś Nildo tyle miejsca, gdyby nie jego CV. Jedno z najbardziej specyficznych w polskim futbolu. I, jak się okazuje, zupełnie przeciwne w porównaniu do sztampowego brazylijskiego piłkarza. Snajper z Łęcznej nie zaczynał kopać piłki w biednej dzielnicy, nie kumplował się z miejscowymi dealerami i nie rozbijał się po juniorach Corinthians czy innego Flamengo. Patrzymy na 90minut.pl i oczom nie wierzymy. Grać zaczął dopiero w 2007 roku…

Image and video hosting by TinyPic

Tak dokładnie wygląda jego metryka w momencie pisania tego tekstu. Poprosiliśmy więc o wyjaśnienie i… uzupełnienie brakujących informacji. – W piłkę zaczynałem grać w juniorach klubu Desportiva Capixaba z miejscowości Cariacica, ale wtedy sport nie był dla mnie najważniejszy. Wiedziałem, że ciężko będzie się stamtąd wybić, więc postawiłem na naukę. Chyba nie muszę tłumaczyć, że Cariacica nie jest tak wyrazistym piłkarsko miastem jak Rio de Janeiro czy Sao Paulo – rozpoczyna swą opowieść Nildo. – Do 2007 roku studiowałem administrację na Uniwersytecie w Brasilii i uprawiałem futbol uniwersytecki. Mieliśmy niezły zespół, braliśmy udział w mistrzostwach Ameryki Południowej, a nawet w mundialu w Turcji. Za grę w akademickiej drużynie, dostawałem stypendium, pensję i mieszkanie. Rodzice zawsze dawali mi możliwość wyboru, ale woleli, żeby nauka była na pierwszym miejscu. Sam zresztą miałem od dziecka takie podejście – tłumaczy Nildo, który wkrótce musiał się zmierzyć z poważnym dylematem – piłka czy szkoła.

Jego talent podczas meczów między uczelniami został dostrzeżony przez klub Mogi Mirim. Ten sam, którego prezesem jest dziś Rivaldo. Nildo twierdzi, że został pierwszym piłkarzem ze swojego uniwersytetu, który otrzymał propozycję profesjonalnego kontraktu piłkarskiego. – To wszystko potoczyło się bardzo szybko i wtedy tak naprawdę zaczęła się moja kariera – wyjaśnia.

W Mogi Mirim spędził 1,5 roku, a następnie sześć miesięcy w Coruripe Alagoas. Ten drugi klub występował wówczas w rozgrywkach Serie C. To piłka regionalna. Jeśli masz szczęście i koneksje, to może jakiś menedżer załatwi ci w miarę poważny klub. Tak było np. w przypadku Deleu z Lechii Gdańsk. W przeciwnym razie – czeka cię gnicie w ligowej szarzyźnie. Nildo pozostał jeszcze w Brazylii, ale zaledwie na kilka miesięcy. Dostał ofertę z Centrum Piłkarskiego Zico, grającego w regionalnej lidze Brasilii. Tam od czasu do czasu trenował z samym założycielem. – Zico zawsze zwracał uwagę na profesjonalizm. To było dla niego ważniejsze niż same umiejętności. W pewnym momencie wzorował się na nim cały świat, ale mnie same treningi z nim tak nie emocjonowały. Byłem już dorosły i najbardziej doświadczony ze wszystkich zawodników – podkreśla Nildo. – Czyli najstarszy? – dociekamy. – Wolę słowo „doświadczony” – śmieje się snajper z Łęcznej. – Ale docenili mnie przede wszystkim za podejście do sportu – dodaje z uśmiechem.

Nildo dostał się do Centro de Futebol Zico dzięki kontaktom, które nawiązał jeszcze na uczelni. Trener, który pamiętał go z drużyny akademickiej poprosił o pomoc, zapewniając, że jeśli zawodnik dostanie ciekawą propozycję, to nikt nie będzie stawiał mu przeszkód w odejściu. Po czterech miesiącach taka propozycja przyszła. Z klubu Boss Binh Dinh z miejscowości Qui Nhon. – Wiem, że każdego to dziwi, wszyscy kojarzą Wietnam z wojną, ale to normalny, cywilizowany kraj. Tam nawet policjanci chodzą na ulicy bez broni. Jedyna dziwna rzecz to ruch uliczny, bo raz, że ulice obładowane są motorami, a dwa, że jeździ się tam praktycznie bez zasad. Nie ma dwóch pasów jak w Polsce. Panuje samowolka, a co najlepsze, nie ma wypadków – zaznacza Nildo nie kryjąc, że do Wietnamu poszedł za kasą. Jego umiejętności szybko zostały docenione i sondowano nawet możliwość jego gry w miejscowej reprezentacji. – Pytali mnie o to, ale nie było tematu, bo i tak byłem tam za krótko – mówi.

Kto wie, czy nie przebiłby się do kadry Wietnamu, gdyby nie Wallace Peres Benevente. Brazylijczyk znany kibicom z Łęcznej i ze Świnoujścia. To jemu Nildo, który pamiętał go jeszcze z Mogi Mirim, podrzucił od niechcenia płytkę ze swoimi bramkami. Tak na wszelki wypadek. Wallace przechowywał ją, aż usłyszał, że Tadeusz فapa poszukuje napastnika… – Miałem trzy propozycje z Wietnamu, wtedy zadzwonił Wallace… – wspomina Nildo. – Obejrzałem to DVD, zobaczyłem jego gole z Wietnamu i od razu mi się spodobał. Widać było, że ma potencjał i może się nam przydać – mówi فapa.

Nildo sam wspomina, że wybrał się administrację, bo trzeba z czegoś żyć, a kariera piłkarska jest krótka. W jego przypadku – wyjątkowo krótka. Ale za to jak intensywna… Czy nie czuje, że stracił kilka kluczowych lat? Nie, to pogodny, szczęśliwy facet, który nie marzy o reprezentacji Brazylii czy wielkich zachodnich klubach. Po prostu cieszy się chwilą i chyba jest spełniony. Choć mamy wrażenie, że ostatniego słowa jeszcze nie powiedziałâ€¦ – To zawodnik, który żyje z podań, więc w silniejszym zespole będzie grał jeszcze lepiej. Dopiero w Ekstraklasie pokaże, na co go stać – zapowiada Mirosław Jabłoński.

TOMASZ ĆWIĄKAفA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama