Podyskutujmy o kadrze, czyli Weszło jest chore

redakcja

Autor:redakcja

07 września 2011, 12:33 • 12 min czytania

Czyli Weszło jest jednak – czas sięgnąć po arsenał wulgaryzmów – pojebane. To chorzy ludzie, nastawieni tylko na krytykę. Nie zadowoli ich nikt i nic. Sączą jad do głów kibiców. Ciągle jątrzą. O, dobre słowo – jątrzyciele. Mendy i jątrzyciele. Ale przede wszystkim, to nie są Polacy – w najlepszym razie polscy Ł»ydzi, ale całkiem możliwe, że szkopy. Chciałoby się krzyknąć: Weszło won! Plujemy na wasze brudne teksty, gardzimy waszymi antypolskimi artykułami. Ale lepiej nie krzyczeć, lepiej ich ignorować. Zresztą, i tak już nikt ich nie czyta. Strona umiera! Wiecie, kto pisze te wszystkie pochlebne komentarze? Sami piszą!
No to o co tak naprawdę chodzi redakcji Weszło? Od meczu z Niemcami minęło już trochę czasu – można podyskutować, czy było tak dobrze, czy tak źle i czy wypada w ogóle w takich okolicznościach zdobyć się na krytykę, czy raczej należy piać niczym pracownicy TVP. To znaczy – wiadomo, że można krytykować, ale czy zrobiłby to ktoś zdrowy na umyśle i obiektywny?

Podyskutujmy o kadrze, czyli Weszło jest chore
Reklama

Chętnie odpowiemy na niektóre komentarze.

Przede wszystkim należałoby zastanowić się, o co gra polska kadra. Docelowo. Niektórzy stwierdzą, że o brak kompromitacji na Euro 2012 i my się do tego zdania przychylamy. Wyjście z grupy będzie sukcesem, nie jakimś znowu dziejowym, bez przesady, ale sukcesem na pewno. Franciszek Smuda ma niebywały komfort pracy – taki, jakiego nie miał w historii żaden selekcjoner. Nie musi walczyć w eliminacjach do wielkiej imprezy, za to może spokojnie wszystko sobie układać. Jeden klocuszek w lewo, drugi w prawo… Ups, zawaliło się? No to jeszcze inaczej, od początku.

Reklama

Smuda dostał mnóstwo czasu, by stworzyć zespół, który na Euro 2012 pozwoli nam się NIE WSTYDZIĆ. My tak naprawdę wstydziliśmy się już na mundialu w 2002 roku, a potem się okazało, że w 2002 to było i tak lepiej niż w 2006 i – zwłaszcza – 2008 roku. Kiedy patrzymy na dzisiejsze mecze towarzyskie, zawsze zadajemy sobie jedno pytanie: gdzie nas stawiają w perspektywie finałów mistrzostw Europy? Czy to jest futbol, który pozwoli nam coś ugrać w turnieju? Czy właśnie tego oczekiwaliśmy, kiedy stery obejmował „Franz”? فatwo jest zakrzyknąć – jedziemy po złoto! Pamiętacie tę fanfaronadę Engela, prawda? No więc ten Engel właśnie miał drużynę – jak się wydaje – grającą dwa razy lepiej. A i tak poległ z kretesem. Te dwa razy więcej to było wciąż bardzo, bardzo mało.

Na mecze towarzyskie dzisiejszej reprezentacji patrzymy bez emocji, chłodnym okiem, raczej staramy się na ich podstawie prognozować przebieg spotkań, które faktycznie będą nas interesowały. To nie jest tak, że życzymy kadrze porażek, ale… po prostu je przewidujemy. Nie trzeba być zresztą wielkim znawcą futbolu, by je przewidzieć. Coraz częściej wystarczy nie być oszołomem. Coraz częściej wystarczy nie być tym, który skanduje „Jurek Engel” albo „Leo Beenhakker”, by po roku zmienić obiekt uwielbienia. Wystarczy nie być tym od „Polacy, nic się nie stało”.

Patrzymy na mecze i co widzimy?

Może to wrodzony pesymizm, ale kiedy widzimy, że dupę ratuje nam bramkarz – i to nie raz, nie dwa, ale sześć razy – to wyobrażamy sobie, że w finałach mistrzostw Europy już nie da rady. Boruc też się bardzo starał w 2006 roku i w 2008, a i tak kto miał nam wbić gola, ten wbił. Oczywiście, jest możliwe, że na Euro Wojciech Szczęsny obroni wszystko i jeden mecz wygramy 1:0, a dwa zremisujemy po 0:0, ale ten wariant nie wydaje nam się na dziś na tyle prawdopodobny, by był wart rozważania. Wolimy zakładać, że zdanie się na łaskę golkipera jednak ociera się o samobójstwo. Wiemy, że bramkarz to członek zespołu taki sam jak napastnik, ale wiemy też, że nawet najlepszy fachowiec wszystkiego nie złapie, albo nawet nie złapie nic: jak w meczu Arsenalu z Manchesterem United.

No i nasuwa się też pytanie – skoro wszystko w rękach bramkarza, to co to za budowa drużyny? Czy trzeba chwalić pracę trenera i grę zespołu tylko dlatego, że bramkarz jest dobry? A u nas się mówi tak – Murawski zagrał świetny mecz (absolutnie przykładowe nazwisko), zremisowaliśmy! Ale gdyby bramkarz nie rozgrywał meczu życia, to po chwili ktoś by stwierdził: – Cztery gole po stratach Murawskiego, nie nadaje się! Na wszystko patrzy się przez pryzmat wyniku, co jest głupie i prymitywne. Oczywiście, wynik ma znaczenie, ale nie na tym etapie. Ktoś nam napisał: – Wynik poszedł w świat i to się liczy! Zaraz, zaraz, chwileczkę, w jaki świat? Kogo obchodzi ten nasz wynik? W świat pójdzie wynik na Euro 2012. Teraz obserwujemy treningi rozgrywane przy świetle i przy udziale publiczności – tak naprawdę, nic więcej.

Pojawił się komentarz: – A na Wembley to co, lepiej graliśmy?

Też kiepsko. Ale właśnie sęk w tym, że końcowy rezultat ma decydujące znaczenie właśnie w spotkaniach o stawkę. Jeśli Polska zagra tak jak wczoraj na Euro 2012 i faktycznie zremisuje z faworytem 2:2, będziemy bić jej brawo. Tylko czy aby na pewno zremisuje?

W tej chwili nie podoba nam się gra tej kadry. I tu musi paść argument: – Nie jesteśmy Hiszpanią, na więcej nas nie stać! Nie będziemy rozgrywać piłki, bo nie mamy do tego piłkarzy.

Zgoda – mamy słabych piłkarzy. Nie jakichś bardzo słabych, ale – w porównaniu z innymi reprezentacjami – względnie słabych, niezbyt imponujących. Można jednak zastanawiać się – nawet należy – czy z tych zawodników jest możliwe wyciągnięcie czegoś więcej? Jasne, że Polska musi grać z kontry, bo inaczej nie potrafi, ale gra z kontry ma różne oblicza. Czy reprezentacja, nawet z takimi piłkarzami, jakich mamy (nie dramatyzujmy znowu, że to kompletni inwalidzi – gdzieś tam ci zawodnicy grają, ileś zarabiają), nie mogłaby czasami utrzymać się przy piłce przez dwadzieścia czy trzydzieści sekund? Czy każda akcja musi polegać na wybiciu piłki na pałę i potem przyglądaniu się, kto wygra pojedynek biegowy? Może czasami trzeba spróbować uspokoić grę? Może zwolnić? Nie chodzi o dominację w posiadaniu piłki, ale o jakieś zdrowe proporcje. W meczu z Niemcami nie byliśmy w stanie wymienić pięciu podań, a nawet drużyny grające z kontry czasami to robią. Przez 90 minut piłką operowali przeciwnicy, co zrozumiałe, bo są lepsi, ale… czy nie powinniśmy dążyć do tego, by oni operowali piłką przez 70 minut, a my przez 20? To byłby postęp.

Smuda chciał kiedyś grać jak Hiszpania i to nawet przeciwko Hiszpanii, co było oczywiście wyjątkową głupotą. Teraz podobno zrozumiał, że tak się nie da, ale my wcale nie jesteśmy pewni, czy zrozumiał, czy też zmusiła go do tego sytuacja – tzn. czy zmuszają nas do takiej gry rywale, z łatwością spychając nas aż tak głęboko. Tak czy siak, drużyna i jej styl tworzy się sama, jakby trochę wbrew selekcjonerowi i obok niego, bo rozdźwięk między tym, co widzimy teraz i początkowymi założeniami jest jednak ogromny.

Czego więc chcemy od kadry?

Normalnej gry. Nawet słabe drużyny mają czasami fragmenty, kiedy szanują piłkę, a nawet – nawet! – przedostają się kilkoma spokojnymi, wypracowanymi podaniami w okolice pola karnego przeciwnika (a jeśli nie aż tak daleko, to chociaż odsuwają grę od swojej „szesnastki”). My się miotamy. Jak da się kopnąć na kontrę, to się kopnie na kontrę, ale jak się nie da – to też się kopnie. Nie ma ten zespół kultury gry, nie ma mądrości, nie ma stylu i wyrachowania. Jeśli jakimś cudem na Euro strzelimy gola na 1:0, to co będzie potem? Czy będziemy potrafili zirytować przeciwnika bezpieczną dla nas grą? Czy jednak cofniemy się w pole karne i będziemy liczyli, że bramkarz wszystko złapie? Serio sądzicie, że taka gra jak dzisiaj pozwoli zremisować z Niemcami, albo chociaż z Chorwacją?

Te sparingi nas przerażają. Z Niemcami – a to nie był przecież najmocniejszy skład Niemców – nie potrafiliśmy utrzymać się przy piłce przez marne dziesięć czy dwadzieścia sekund. Dudka, który grał z Auxerre w Lidze Mistrzów, Błaszczykowski i Lewandowski, którzy wygrali Bundesligę, Murawski z doświadczeniami z Rubina Kazań, Głowacki i Mierzejewski z zespołu wicemistrza Turcji – nie powiecie nam, że ci zawodnicy nie mogą chociaż przez chwilę podawać między sobą piłki, toż to żadna wielka filozofia. Nie powiecie nam, że muszą się jej pozbywać, jak gorącego kartofla. Jeśli Niemcy grają na pół gwizdka (bo tak grali, to śmierdziało treningiem na kilometr), a my aż tak rozpaczliwie i w efekcie tak nieskutecznie bronimy się, gdy chcą wyrównać, to co będzie w meczu prawdziwym? Takim naprawdę prawdziwym?

Wy możecie powiedzieć – też będzie 2:2! To był prawdziwy mecz! Albo wygramy 4:2, bo Peszko strzeli gole! Takie wasze prawo. Możecie tak uważać. My dziś uważamy trochę inaczej.

Nie interesują nas teraz wyniki, interesuje nas droga w kierunku Euro 2012, rozwój, perspektywy, pomysł. Czym się dzisiaj różniła reprezentacja Polski od tej z meczu z Hiszpanią? Szczęsnym zamiast Kuszczaka w bramce – to na pewno. Tym, że Hiszpanie grali dużo szybciej i z większą werwą (własna publika) – też na pewno. A poza tym? Kilkoma naszymi kontrami, których wtedy zabrakło, a teraz już były. Ale, tak szczerze, z ręką na sercu, jesteście przekonani, że Hiszpanie pozwoliliby nam te kontry skonstruować? No, może ze dwie by dali. Ze dwie zamiast czterech. A może żadnej, bo wystarczyłby szybszy doskok do naszych zawodników po stracie piłki… Ale ok – ustalmy, że mielibyśmy dwie, w porywach trzy dobre kontry.

To jest wciąż bardzo, bardzo mało. Wciąż za mało, by nie zostać rozgniecionym.

My widzieliśmy mniej więcej tę samą drużynę, co z Hiszpanią. Bezradną z piłką przy nodze, zepchniętą daleko, daleko do defensywy, rozpaczliwie szukającej oddechu. Mogliśmy stracić tyle samo goli, co wtedy, bo przeciwnik grający piłką na naszej połowie ciągle z łatwością potrafi nas rozerwać, znaleźć lukę, potrafi stłamsić. Albo potrafi – co gorsze – spokojnie wmaszerować w naszą „szesnastkę”, pozdrawiając przy okazji publiczność.

Musimy mierzyć wysoko. Jeśli często wspomina się o Grecji, jako przykładzie zespołu bez piłkarzy, za to z wynikiem, to zastanówmy się, ile nam do takiej Grecji z 2004 roku brakuje? Grecy wielkiego futbolu nie grali, grali futbol nudny. Ale wiecie na czym ta nuda polegała? Na tym, że ani oni nie stwarzali sobie zbyt wielu sytuacji, ani przeciwnik. Potrafili utrzymać się przy piłce, chociażby na własnej połowie i potrafili wykorzystać rzut rożny. Potrafili wybić rywalowi atuty z rąk. A gdzie my przy nich jesteśmy? O Grecji pisał nam ktoś w komentarzach. Tak się zastanawialiśmy, kogo z Greków pamiętamy? Nazwiska. Obrona – Dellas. Pomoc – Zagorakis. Atak – Charisteas. Ta drużyna miała ręce i nogi, miała swoje ogniwa, mniej więcej było wiadomo, jak zagra, po co i dlaczego.

A u nas?

Kopnij na Kubę, jest szybki! Rzuć na Sławka, niech biegnie!

To nie zda egzaminu. To znaczy – może i zda, a my się mylimy, ale… jesteśmy sceptyczni. Dla nas drużyna to coś więcej niż suma umiejętności wszystkich piłkarzy z osobna. Hmm… Przykładowo. Jeśli umiejętności Xaviego ocenimy na 90 punktów i Iniesty na 90 punktów, to razem będziemy mieć… Nie, wcale nie 180, tylko 200, bo ci zawodnicy wiedzą, jak ze sobą grać, wzajemnie się uzupełniają, jeden drugiemu pozwala błyszczeć. Czy macie wrażenie, że suma umiejętności polskich piłkarzy jest niższa niż umiejętności całego zespołu? To by oznaczało, że poszliśmy w dobrym kierunku – ale czy tak jest? Grecja była właśnie tego przykładem – gdyby tych zawodników wyceniać indywidualnie, to pewnie – strzelamy – warci byliby z 60 milionów euro. Ale gdyby chcieć kupić cały zespół – to już by było 100 milionów. Czy to samo można powiedzieć o nas?

Poprzeczka za moment pójdzie bardzo, bardzo w górę. Na razie każdy rywal się z nami pieści, w sensie zaangażowania czysto fizycznego w mecz, w sensie cech wolicjonalnych, w sensie agresji i koncentracji. Można gadać, że ktoś nigdy nie odpuszcza, ale między sparingiem, a meczem o punkty w finałach ME jest przepaść. Piłkarz nawet może chcieć grać w spotkaniu towarzyskim na sto procent, może mu się wydawać, że to robi, a tak naprawdę jego organizm zupełnie inaczej działa w stresie, przy presji, na oczach dziesiątek milionów ludzi. My spinamy się na spotkania z Francją, Meksykiem czy Niemcami, a dla naszych przeciwników to tylko gry treningowe, o których zapominają następnego dnia przy śniadaniu.

Ktoś się pyta, co napiszemy, jak Polska będzie dobrze grała i wyjdzie z grupy na Euro (zazwyczaj są to pytania w stylu: „ciekawe, co wtedy pedały napiszecie”). Oczywiście wtedy – co za zaskoczenie – napiszemy, że Polska gra dobrze i że wyszła z grupy. Ucieszymy się i pochwalimy piłkarzy. Na tym to polega – jak jest źle, to piszemy, że jest źle, a jak będzie dobrze, to napiszemy, że jest dobrze. Niektórzy mówią, że „chorągiewki” z nas, a nam się takie podejście wydaje jedynym normalnym. Na dziś jednak nasza kadra z żadnej grupy nie wyszła i wcale nie znajdujemy zbyt wielu powodów, dlaczego miałaby wyjść – zwłaszcza, że doświadczenie sugeruje wyjątkową ostrożność. Wiele osób twierdzi, że przeciwko Niemcom zagraliśmy jeden z najlepszych meczów w ostatnich latach, a nam się wydaje, że był to jednak jeden z meczów najgorszych. Absolutnie najgorszych. Zbieg okoliczności trzymał nas przy życiu, ale to był nasz fatalny występ. To już wiecie, który był lepszy? Z Norwegią, kiedy strzeliliśmy gola (Lewandowski), a potem udało się na tyle skutecznie zamurować, że przeciwnik nie mógł stworzyć sobie sytuacji. To nie była nieudolna i chaotyczna wymiana ciosów, jak we wtorek, tylko chociaż kawałek dobrego antyfutbolu.

We wtorek Niemcy poszli na strzelnicę do wesołego miasteczka, ale – jak to w wesołych miasteczkach bywa – mieli przekrzywione lufy. Turniej za kilka miesięcy to już nie będzie luna-park, tylko strzelnica sportowa, gdzie każde pociągnięcie za spust odbywa się w odpowiednim skupieniu.

Rozpaczliwie szukamy punktów zaczepienia przed Euro 2012 i na dziś znajdujemy dwa. Po pierwsze – mamy bramkarza. Ale to mało, poddając analizie poprzednie turnieje. Po drugie – mamy szczęście. Jednak szczęście może się odwrócić. Czy z takiego bilansu plusów i minusów aby na pewno powinniśmy być zadowoleni? Czy takiego bilansu spodziewaliśmy się, gdy Smuda zaczynał pracę? „Udo się” albo się „nie udo”? – Obiecuję wam, że kilka miesięcy przed Euro będziemy mieli bramkarza i szczęście – gdyby coś takiego powiedział Smuda obejmując posadę, bylibyście zadowoleni? Ejże, nie degradujmy się do rangi pastuchów – czy nie oczekiwaliśmy we wrześniu 2011 roku zespołu jednak o innej klasie i większych możliwościach?

Oglądając kadrę, nie czujemy, że to narodziny czegoś, co wspominać się będzie latami – co nie znaczy, że na pewno tak nie będzie, bo przecież przed mistrzostwami w 1974 roku też nastroje nikt nie spodziewał się, że właśnie pisze się historia. Niemniej mózg podszeptuje: – Ł»ądam zachowania ostrożności! I my zachowujemy.

Wy możecie dać się porwać fali entuzjazmu – śmiało, to piękne! Ale powiedzcie szczerze – to wy byliście tymi, którzy sądzili, że Janas rozwali Ekwador, a Beenhakker rzuci na kolana Niemców? To wy, prawda? Było tych ludzi mnóstwo, ale potem tak się pochowali, że żadnego nie możemy spotkać.

No więc my, marudy, staliśmy wtedy z boku i mówiliśmy: – Pewnie przegramy… Naprawdę chcielibyśmy się w końcu pomylić. A jeszcze bardziej chcielibyśmy zobaczyć coś, co pozwoli nam uwierzyć, że jest nadzieja.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama