Trzeba pochylić głowę przed Michałem Probierzem – ma jaja. Zajmował zaszczytne miejsce w trenerskiej poczekalni, był dla wielu klubów szkoleniowcem pierwszego wyboru. Mógł siedzieć i czekać – Legia, Wisła, Lech, Lechia, Lubin, Polonia… Za chwilę komuś powinie się noga, liga jest brutalna – tylko jeden zespół może ją wygrać. Przegranych jest więc zawsze więcej niż zwycięzców. Probierz mógł spokojnie obserwować, kto się pierwszy wykrwawi i przyjść jako zbawca. Spośród wszystkich bezrobotnych – on ma najlepsze nazwisko.
Ale nie czekał. Wziął biedny ŁKS Łódź. Biedny i finansowo, i sportowo.
Probierz więc nie kalkulował, przyjął robotę tam, gdzie aktualnie mógł, nawet jeśli miałaby być to robotą w warunkach trudnych, w błocie po kolana i bez sowitej pensji. Może to z jego strony było… mało taktyczne, ale jakże kozackie. Ten facet lubi zgrywać kozaka, a teraz pokazał, że faktycznie nim jest. Gdzie jak gdzie, ale w Łodzi może się spalić. Zaryzykował dużą część reputacji, którą wypracował sobie w Jagiellonii Białystok, zakasał rękawy i wrócił do zawodu.
ŁKS pójdzie w górę, nie tylko ze względu na Probierza, ale też ze względu na terminarz – to znaczy, drużyna zapewne nie odnosiłaby aż tak fatalnych wyników, jak do tej pory, nawet gdyby nic się w niej nie zmieniło. Niemniej, taki szkoleniowiec jak Probierz jest temu zespołowi bardzo potrzebny: ŁKS od dwóch lat grał bez trenera, a na dłuższą metę to proszenie się o katastrofę.
Prezesom ŁKS gratulujemy decyzji, a Probierzowi – odwagi. Powodzenia.