Siedzimy, przeglądamy kadrę naszego wtorkowego rywala i usypiamy. Więksi jajcarze znaleźliby się w drużynie Albanii. Niemcy nigdy nie byli bardziej perfekcyjni na boisku, w szatni, w domu czy w prasie. Ta słynna „solidność” zamieniła ich w roboty o jednakowej wydajności pracy. Niemieccy piłkarze są tak doskonali, że aż nudni. Dlatego z tęsknotą przypominamy dziesiątkę największych skandalistów niemieckiej piłki w ostatnich latach. Beckenbauera i jego podstarzałych kolegów sobie podarujemy, bo o nich i tak napisano wszystko. Ale ostatnie dwadzieścia sezonów można przejrzeć…
10. Joerg Boehme
Eduard Geyer, pracując w Energie Cottbus, stwierdził, że jego piłkarze są jak prostytutki. Piją, palą i dużo czasu spędzają pod kołdrą. Nie kłamał. U naszych zachodnich sąsiadów podwyższone libido kopaczy zawsze gwarantowało nagłówki poniedziałkowych gazet. Z prostych przyczyn – wymiany dziewczynami, podkradanie żon, szybkie numerki z sekretarką lub kelnerką. Takich historii nigdy mało. Nic dziwnego, kiedy pokusom młodszych ciał ulegał nawet „Cesarz” Franz. Zdrada Joerga Boehmego miała jeszcze cięższy kaliber, ale paradoksalnie nie miała nic wspólnego z sypialnią. Oskarżono go o sabotaż w Schalke 04.
9 listopada 2002 roku Leverkusen ograło S04 po golu Bernda Schneidera. Bohater meczu miał wcześniej… znać dokładną taktykę rywala, a za jego informatora robił Boehme. Tak przynajmniej twierdził menedżer klubu z Veltins Arena, Rudi Assauer. Dlaczego? Bo jego piłkarz był zainteresowany grą dla Bayeru, a przed samym meczem kilka razy rozmawiał z gwiazdorem „Aptekarzy”. Kiedy skrzydłowy zaprzeczył, Rudi pobiegł do mediów z wyciągami rozmów. Niemcy szalały, a rywale mieli dobrą zabawę. Klaus Toepmoller powiedział przed starciem obu drużyn, że jego Leverkusen nie mogło odmówić sobie usług tajnego agenta.
„Komisarz Assauer” zakończył śledztwo z pustymi rękami i cofnął zawieszenie niesfornego zawodnika z powodu braku dowodów. Koniec końców i tak miał na niego haka. Boehme został odsunięty od meczu Pucharu UEFA z Legią Warszawa za nieprofesjonalne podejście do obowiązków. – Dla kogoś, kto myśli tylko o sobie, a nie o zespole, mamy jeden komunikat: goodbye – grzmiał Assauer. Niemiec zabawił w Schalke jeszcze niespełna dwa lata, by później wylądować w Moenchengladbach. Tam ostatecznie rozmienił swój talent na drobne.
9. Manuel Neuer
Najsłynniejszy nazista w historii stwierdziłby pewnie, że urodą Neuer pasuje mu na prawie idealnego przedstawiciela rasy aryjskiej. Wysoki, silny blondyn. Zresztą… nieważne. O Hitlerze dopiero za chwilę. Neuer to jedyny aktualny reprezentant Niemiec w naszym zestawieniu. Powody dla, których się tu znalazł są oczywiste. Bębniły o nich media w całej Europie, więc nie chcemy się specjalnie powtarzać. Kibic, fanatyk i złoty dzieciak Schalke zapomniał w krótkim czasie o swojej przynależności i zbiegł do Bayernu Monachium.
Paradoksalnie, bramkarz nie jest zbyt mile widziany zarówno w Gelschenkirchen, jak i w Monachium. Najbardziej zagorzali kibice „Bawarczyków” zabronili mu, by kiedykolwiek odważył się pocałować herb ich ukochanego klubu. Neuer nie podpadł im wystarczająco swoim rodowodem. Na nienawiść zapracował sobie jeszcze wybrykami, które urządzał sobie przed nosem swoich przyszłych pracodawców. A w szczególności parodiowaniem Olivera Kahna:
8. Andre Gumprecht
Nie czujemy się zaskoczeni, jeśli nie znacie tego nazwiska. Do poziomu Bundesligi nigdy się nie doczołgał, więc musimy zrobić wyjątek i przeskoczyć na moment na Antypody. Gumprecht w pogoni za sławą spróbował zabłysnąć tylko raz, ale wystarczyło. Światła reflektorów zgasły, nim się zapaliły, ale wreszcie usłyszeli o nim w ojczyźnie. Piłkarz w poszukiwaniu chleba był bowiem zmuszony wyjechać aż do Australii. Zapamiętano go tam za wyjątkowy debilizm.
W 2008 roku tuż po dramatycznym dla Niemca zakończeniu sezonu odbyła się impreza dla zawodników Central Coast Mariners. Przebierana, dodajmy. Jego klub umoczył tytuł mistrzowski w finałowym spotkaniu rozgrywek, więc jakoś trzeba było odreagować. Domyślacie się już, jak Gumprecht postanowił rozweselić towarzystwo? Wpadł pobalować w mundurze SS z doklejonymi wąsami Hitlera… Środowiska żydowskie były oburzone, a Australijski Związek Piłki Nożnej zapowiedział podjęcie kroków dyscyplinarnych. Skończyło się na łzawym liście do „wszystkich urażonych osób”. Maraton przeprosin trwał kilka tygodni.
– To był duży i głupi błąd. Jestem zdruzgotany. Miałem mieszane uczucia, bo za to można pójść w Niemczech do więzienia. Wcześniej długo zastanawiałem się, czy to nałożyć – tłumaczył piłkarz. „Spiegel” podsumował incydent krótko i dosadnie: – Najpierw przegrał mistrzostwo Australii, potem własną reputację.
7. Kevin Kuranyi
Mógł grać dla czterech reprezentacji, a nie gra w żadnej. Wszystko na własne życzenie, bo miał w zwyczaju stroić fochy. Miarka przebrała się w listopadzie 2008 podczas meczu z Rosją. Kuranyiemu uwłaczało oglądanie meczu z trybun, więc po pierwszej połowie odjechał… w nieznanym kierunku. Loew wydał później czytelny komunikat: temu panu już dziękujemy.
Przed Mundialem w RPA ponownej szansy dla syna marnotrawnego domagał się „Kicker” i sam Beckenbauer. Napastnik był w życiowej formie i walczył o tytuł króla strzelców Bundesligi. Kiedy dowiedział się, że niezależnie od swoich osiągnięć i tak nie pojedzie na turniej… dał sobie spokój. Forma znikła. W klasyfikacji najskuteczniejszych spadł na czwarte miejsce, a ambicję schował do kieszeni. Z dnia na dzień postanowił wyjechać z kraju aż do dalekiej Moskwy. Niektórzy pukali się w czoło, bo mógł grać w Juventusie. Szok obserwatorów szybko minął.
Jeden rok gry dla Dinama był wart blisko 6 milionów euro, a że taka oferta trafia się raz w życiu, 29-latek długo nie rozważał wszystkich „za” i „przeciw”. W wielkiej piłce miał na dobrą sprawę niewiele do ugrania. Zadowolił się 52 występami w kadrze i srebrnym medalem za Euro 2008. Z łatką czołowego, ale niesfornego snajpera, miał być największą gwiazdą Priemjer Ligi. Na razie cieniuje, bo od początku sezonu po 21 kolejkach ma tylko 7 goli. Nie przeszkadza mu to jednak wtrącać się w klubową politykę i… mścić się na rodakach.
Felix Magath był o krok prowadzenia zajęć ze swoim podopiecznym z Schalke. „Zielone” Rosjan i jemu szybko podziałały mu na wyobraźnię. Przeprowadzka trenera Wolfsburga wydawała się dopięta na ostatni guzik. Aż do momentu, kiedy działacze rosyjskiego klubu poprosili Kuranyiego o opinię. Kevin dobrze pamiętał metody Magatha, więc pewne rzeczy umiał przekalkulować: nadejdą mrozy i trzeba będzie zapieprzać z piłką lekarską. Negocjacje upadły i sielanka piłkarza trwa w najlepsze. Z niewykorzystanych okazji nie ma go kto rozliczać.
6. Ulrich Borowka
Borowkę od zawsze kojarzy się w naszym kraju z jednym – zaglądaniem do kieliszka. No dobra, jeszcze z epizodem w Widzewie Łódź. Problem w tym, że futbol był już dla niego wtedy nieprawdopodobną gehenną. Dwa lata po wyjeździe z naszego kraju trafił do… ośrodka dla psychicznie chorych.
– Prezydent Borussi Moenchengladbach załatwił mi leczenie w najostrzejszym szpitalu psychiatrycznym w Niemczech. Był rok 1999, a ja nawet o niczym nie wiedziałem. Moja terapia trwała cztery miesiące. Czułem, że jestem jedną nogą w grobie. Drugą miałem do połowy w trumnie – wspominał w rozmowach z rodzimą prasą.
Przyczyną wszystkich kłopotów był alkoholizm, z którego ponoć wybrnął. W wywiadzie dla „Bilda” utrzymuje, że abstynentem pozostaje już od ponad dekady. Po rozwodzie z żoną związał się z nową partnerką, z którą ma dwuletnie dziecko. O patologii nie ma już mowy. Nie ma w tym nic dziwnego, bo… gdyby nie przestał tankować, nie byłoby go już wśród żywych. Prawo jazdy zabierano mu notorycznie. W 1996 ledwo uszedł z życiem po wypadku w swoim Porsche. Przyczyna? 1.5 promila we krwi. Człowiek ruina. Teraz startuje od zera.
Po transferze Kew Jaliensa do Wisły postanowiliśmy sklasyfikować zawodników z najlepszym CV w historii naszej ligi. Borowka zajął pierwsze miejsce, o czym możecie przeczytać TUTAJ. Po szalonej karierze najlepszą pamiątką pozostała fotografia z Maradoną z debiutu w kadrze:
5. Jens Lehmann
41-latek od lat robił wokół siebie duuuużo szumu. Najwidoczniej dlatego, że ma coś z głową. Takie zdania są przynajmniej ci, którzy znają go trochę lepiej. Timowi Wiese wystarczyły zgrupowania reprezentacji Niemiec i fakt, że jego starszy „kolega” nie umie trzymać języka za zębami. Bramkarz Werderu miał dość, kiedy Jens skrytykował jego umiejętności – Lehmann nadaje się tylko do Muppetów i scen w szpitalu psychiatrycznym.
Przyznajemy, zabawny komentarz. Nie spodobało się tylko adresatowi. Lehmann postanowił się procesować… i przegrał. O dziwo, w przeszłości wystawiał się na większe pośmiewisko. Choćby wtedy, kiedy uciekł z bramki, by odlać się na reklamy. Na oczach 40 tysięcy widzów:
Weteranowi zdawało się, że wszyscy wokół są naiwni. W Anglii przy każdym starciu z Drogbą padał teatralne na murawę, domagając się kartki dla rywala. Sędziowie nie reagowali i ten ubzdurał sobie, że pozostaną ślepi na jego wyskoki po powrocie do Niemiec. Niestety. Za nadepnięcie Aristide Bance w meczu z Mainz wyleciał z boiska. Dodatkowo zawieszono go na trzy kolejki, ale prawdziwy skecz rodem z „The Muppet Show” odegrał dopiero po wyjściu z szatni. Kiedy jeden z fanów zaczął go krytykować… zabrał mu okulary. Wszystko przed kamerami:
Przebieraniec w stroju bramkarza niedawno oszczędził sobie dalszych kompromitacji i odłożył rękawice na półkę. Nie miał wyboru, bo kiedy wrócił do Arsenalu, był najgorszym piłkarzem rezerw. W meczu z Wigan powtórzył nawet wyczyn Boruca z Irlandią Północną i przepuścił lekką piłkę pod nogami. Nigdy nie zrozumiemy, dlaczego po tym wszystkim Schalke chciało zaproponować mu kontrakt. Desperaci widzieli w nim przez moment następcę Neuera. Całe szczęście, że w porę poszli po rozum do głowy i odesłali go na bujany fotel. Ufff…
4. Lothar Matthaeus
– To zasraniec. W najważniejszych momentach robi w gacie. Nigdy nie wziął na siebie odpowiedzialności, zawsze się bał. Przy wręczaniu medali dla odmiany pierwszy schylał głowę – pisał o nim w swojej biografii Steffen Effenberg. Z aż tak ostrą oceną piłkarskich dokonań Matthaeusa trudno nam się zgodzić. O ile nam wiadomo, nieudacznikiem jest tylko w roli trenera. Gdzie nie wyjedzie, wraca na tarczy. Teraz trwa odliczanie, kiedy zostawi reprezentację Bułgarii. Są tacy, którzy nadal wierzą w jego możliwości. Wbrew wszystkiemu, zakłamując rzeczywistość.
– Jestem pewien, że pewnego dnia Lothar poprowadzi Bayern. Już jako zawodnik miał ogromny wkład w ten klub – twierdzi Mario Basler. Piękna laurka. 42-latek zapomina niestety, że obecny zawód jego kolegi z boiska to tylko zapychacz czasu. Po zakończeniu kariery najwyraźniej nie może znaleźć dla siebie miejsca. Niektórzy zakładają knajpy lub łowią ryby. Innych fascynuje grzybobranie, a kolejni w ramach rekreacji zajmują się trenerką. Matthaeus należy do tej ostatniej grupy i od lat jedzie na samym nazwisku.
Dziwi nas, że jego pracodawcy dochodzą do tego wniosku tak późno, a Lothar dalej się bawi. W dodatku za dobre pieniądze. Jeśli nie awansuje na przyszłoroczne Euro (a szanse ma bliskie zeru), to przynajmniej może wyjechać znad Morza Czarnego z kolejną żoną. Piątą w dorobku.
Kobiety w życiu Matthaeusa odgrywają kluczową rolę. Rozwodził się już cztery razy, więc nietrudno się domyśleć, że taki z niego mąż… jak trener. Do tej pory u jego boku żyły: Niemka, Szwajcarka, Serbka i Ukrainka. Niewiele brakowało by na liście znalazła się Polka, ale modelka Joanna Tuczyńska odrzuciła zaloty 50-letniego amanta. Spory błąd, bo przy niechybnym rozstaniu mogła ugrać swoją działkę przed sądem. A tak, to są razem, ale bez ślubu.
Nie mamy pełnego wglądu w jego prywatne sprawy, ale mamy nadzieję, że dla partnerek zachowuje więcej klasy niż dla klubowych działaczy. Kiedy rozmyślił się z prowadzenia argentyńskiego Racingu, poinformował ich o tym sms-em. Dodamy tylko, że w 2009 wysłał swoje CV do PZPN… Trener-celebryta, a na dodatek „Casanova”.
3. Oliver Kahn
Ulubieniec kibiców Bayernu i jedna z największych ikon klubu. Obecnie szanowany ekspert, współpracujący m.in. z telewizją ZDF. Ogólnonarodową sympatię zaskarbił sobie dopiero, kiedy został kapitanem reprezentacji. Wcześniej było o to bardzo ciężko…
Przez pierwsze lata kariery nie dało się w nim zakochać. Gryzł, kopał i szarpał. Wszystkich, bez wyjątku. Mogłeś nazywać się Herzog i grać w nim w jednym zespole, ale za głupią stratę dostawałeś placka w twarz. Kibice rywali nie mogli na niego patrzeć. Rzucali w jego stronę bananami i naśladowali okrzyki małp. Oli nic sobie z tego nie robił. Aż do dnia, kiedy na stadionie we Freiburgu został zaatakowany piłką golfową:
Normalny człowiek dałby się opatrzyć i uciekł do szatni. Zrozumielibyśmy to, bo naruszono jego bezpieczeństwo. Nic z tych rzeczy, Kahn poczekał na końcowy gwizdek, a potem wpadł w furię. Pod prysznic trzeba było go odstawić przy porządnej obstawie… Cała sytuacja do złudzenia przypominała terapię wstrząsową, bo z miejsca zakochał się w golfie. Teraz ma już kilkuletnie doświadczenie, startował m.in. w BMW International Open. Jego niedoścignionym autorytetem w tej dziedzinie pozostaje Tiger Woods, z którym Kahn miał wiele wspólnego. Oczywiście przez skandale tej samej kategorii. Obaj uwielbiali młode mięsko.
Ujawnienie zdrady piłkarza wstrząsnęło opinią publiczną, bo niewiele wcześniej Oli w końcu wyprostował swój wizerunek. Wszystko za sprawą tytułu najlepszego zawodnika mistrzostw świata w Korei i Japonii. Wysiłki z ocieplaniem swojej prezencji poszły na marne. Bohater narodowy stał się bydlakiem bez sumienia. Zamiast tkwić przy swojej ciężarnej żonie Simone, wolał zabawiać się z kelnerką jednej z monachijskich dyskotek.
Sytuacja na tyle wymknęła mu się z rąk, że nie było odwrotu. Nową sympatię zaczął przyprowadzać na mecze Bayernu ku zdegustowaniu kolegów z drużyny. Opamiętał się i na moment przypomniał o żonie, ale powroty i rozstania były w ich związku na porządku dziennym. Dziesięcioletnia huśtawka nastrojów skończyła się rozwodem w 2009 roku. Kahn znalazł pocieszenie w ramionach 29-letni Svenji. Ma z nią syna Juliana. Para scementowała swoje uczucie w monachijskim urzędzie stanu cywilnego przed dwoma miesiącami.
42-latek woli trzymać się z dala od wielkiego futbolu. Kiedyś przyznał, że są rzeczy ważniejsze. O łapaniu piłki trudno mu jednak zapomnieć i niedługo będzie prawdopodobnie odpowiadał za nowy program rozrywkowy. Kahn wcieli się w jurora niemieckiego odpowiednika chińskiej serii „I Never Give Up”, która na zasadzie naszego „Mam talent” wyłania największe talenty w kraju. Tyle, że… bramkarskie. Zwycięzca ma otrzymać kontrakt w klubie Bundesligi. Oli uczestniczył w azjatyckim projekcie i teraz chce go przenieść do ojczyzny. Oby trzymał nerwy na wodzy, bo nie mamy ochoty słyszeć, że pogryzł młodych adeptów w futbolu w szyję lub wytargał za ucho. A tak miał w zwyczaju robić ze swoimi rywalami z Borussi Dortmund:
2. Mario Basler
Człowiek bez żadnych hamulców i umiaru. Jako członek „FC Hollywood” nie miał chyba żadnej wiedzy na temat granicy swoich możliwości i bez przerwy posuwał się o krok za daleko. Momentami sam musiał być zdumiony, na ile go stać. I w graniu, i w imprezowaniu. Jeśli miał wyjątkowy apetyt na gola, to walił z każdej pozycji, do skutku. W końcu udawało mu się to bezpośrednio z rzutu rożnego… Podobnie było z dyskotekami. Bawił się tyle, ile chciał. Owszem, można było go przyłapać narąbanego w trzy dupy i przywalić sowitą karę. Pytanie – po co? Chyba tylko dla zasady. Wystarczyło na drugi dzień odwiedzić ten sam lokal, by przyłączyć się do bójki, którą sam rozpętał.
Bayern myślał, że w końcu nad nim zapanuje. Najlepszym lekarstwem wydawały się grzywny wędrujące do klubowej kasy. O odsunięciu od składu nie było dyskusji, bo potencjał ofensywny „Bawarczyków” spadał wtedy na łeb, na szyję. Dopóki grał dobrze, na ekscesy dało się patrzeć z lekkim przymrużeniem oka. W końcu działacze powiedzieli recydywie Baslera kategoryczne „nie”. Uli Hoeness zatrudnił prywatnego detektywa, który od 1998 miał śledzić każdy jego krok.
Wszystko przez te cholerne kluby. Ruszał w tango i od razu lądował w centrum wydarzeń. Raz, drugi, trzeci. Za pojedynczą noc w dyskotece płacił przeważnie po 10 tysięcy marek kary. Za pierwszym razem, kiedy przyłapano go na gorącym uczynku, szalał… na zwolnieniu lekarskim. Innym razem niezmordowanie opijał zdrowie solenizanta Dietmara Hammana. Trzecie podejście skończyło się już aferą na całe Niemcy. My mieliśmy swój medialny cyrk w Mielnie, a Niemcy jego odpowiednik w pizzerii w Regensburgu.
Basler w październiku 1999 roku leczył kontuzję w maleńkiej gminie Regenstauf. A że do ascetycznego trybu życia w bawarskiej dziurze ciężko było mu się dostosować, uderzył na balety w towarzystwie bramkarza Svena Scheuera. Do Regensburga mieli tylko 12 kilometrów, więc nie było się nad czym zastanawiać. Problemy zaczęły się dopiero po dotarciu na miejsce.
ٹródłem kłopotów była włoska restauracja, gdzie Basler skoczył do gardła jednego z klientów. Wezwano policję, ale ta zdaniem piłkarza była gotów umorzyć sprawę w zamian za bilety na mecz Bayernu. Funkcjonariuszy oskarżono o przyjmowanie korzyści i wkrótce Baslera wezwano przed sąd w charakterze świadka. „Bawarczycy” nie zamierzali czekać na finał postępowania i usunęli go z klubowej kadry. Kiedy z szubienicy strącano pierwszą głowę, klubowe gwiazdy przestawały czuć się bezkarne. No dobra, za wyjątkiem jednego gościa. Facet miał jeszcze większe zdrowie niż Mario i…
1. Steffen Effenberg
…mówili na niego „Effe”. Naszym zdaniem największy enfant terrible niemieckiej piłki i zwykła świnia. Bo jak inaczej możemy powiedzieć o kimś, kto kradnie żonę kumplowi z drużyny? John Terry nabawiłby się przy nim kompleksów, bo „Tiger” z satysfakcją odgrywał się na byłej partnerce. A jeśli dodamy, że w furii potrafił okładać przypadkowe kobiety po twarzy, zyskamy obraz damskiego boksera. Tyle że tym określeniem byśmy go… zaszufladkowali.
Jazda po pijanemu, zwyzywanie policjanta, kopanie bezdomnego pod własnym domem, wreszcie romans z żoną Thomasa Strunza z Bayernu i ponowne zawarcie małżeństwa – pełen serwis. Effenberg był zdolny do wszystkiego. Ale w porządku, jeśli ciągle wam mało, mamy więcej dowodów na jego nienormalność. Oto jeden z nich:
W 1994 roku buntownik zapewnił sobie powyższym gestem przymusowy urlop od reprezentacji. Tym razem nie spodobali mu się kibice… Po tylu aferach większość specjalistów wysłałaby go na przymusowe leczenie farmakologiczne lub zrobiła z niego kompana Uliego Borowki w psychiatryku. Problem w tym, że gazety nie miałyby wtedy o czym pisać. Winę za to ponosili poniekąd jego starzy towarzysze – Kahn i Basler. Obaj pod koniec kariery zwalniali obroty, zaciągali ręczny. Mieli już dość medialnej nagonki. „Effe” przed wyjazdem z ojczyzny zdążył się jeszcze skłócić z trenerem Juergenem Roeberem. Już jako gracz Wolfsburga otrzymał – o ironio – wilczy bilet i odleciał dorobić się na Katar.
O wywiad z nim trzeba było walczyć jak o randkę z kapryśną nastolatką, do której ustawiały się kolejki facetów z wywieszonymi jęzorami. Właściwie to mamy wrażenie, że łatwiej byłoby zorganizować prywatną audiencję u papieża. Zapisy na krótki dialog przypominały okres oczekiwania na badanie refundowane przez nasz NFZ. Kilka miesięcy niecierpliwości, a potem spostrzegasz, że… dziś pan doktor nie przyszedł do roboty.
Kiedy w końcu komuś się udawało, pojawiały się kolejne przeszkody. Effenberg na stare lata wychodził do dziennikarzy wyłącznie w towarzystwie swojego agenta. Ten podejmował decyzję, czy zadawane pytania są odpowiednie dla jego klienta. Zawiły proces opisał i przeżył na własnej skórze redaktor Maciej Szmigielski z „Przeglądu Sportowego”. Jemu udało się pogadać z „Effe” w 2003, ale tylko pod warunkiem, że tematem dyskusji będzie Krzysztof Nowak. Po pięciu minutach dyktafon można było schować do kieszeni. Rozmówcy już dawno nie było przy stole…
Nie zdziwilibyśmy się, gdybyście zapytali, dlaczego właśnie jego wepchnęliśmy na pierwsze miejsce. Kolejność pierwszej trójki można odwracać do znudzenia, ale my nie wahaliśmy się ani przez moment. Z prostej przyczyny – żadna osobowość nie kontrastuje lepiej z obecną kadrą Niemiec. Zobrazujemy to na podstawie banalnej statystyki. Najlepszy stoper w talii Loewa, Per Mertesacker rozegrał w kadrze 75 meczów i dostał tylko jedną żółtą kartkę. Wiecie z kolei, ile razy „żółtko” w meczach Bundesligi oglądał Steffen? 109, słownie: STO DZIEWIĘĆ. To chyba na dobre powinno rozwiać wasze wątpliwości.
FILIP KAPICA








