Dzięki wspaniałemu popisowi Londynu w starciu z Manchesterem zakończonego rezultatem 3-13 nadszedł idealny moment by obalić ostatni bastion bajdurzących o wyrównującym się poziomie futbolu. Liga angielska od dawna służyła za przykład niesłychanie wyrównanej i obrazującej fakt, że w piłce nożnej niby nie ma już gigantycznych różnić pomiędzy drużynami, oczywiście jest to piramidalna bzdura, ale jakoś nikt się tym specjalnie nie przejmował, a eksperci nader często głosili tego typu (w ich mniemaniu) truizmy.
Jak zwykle padał argument o istnieniu TOP4, które miało się jeszcze rozrosnąć wchłaniając Tottenham i Manchester City, miało ono idealnie zasugerować, iż walka o najwyższe trofeum wcale nie jest spolaryzowana, że tu może wygrać każdy z każdym, że nie ma hegemona i tym podobne bzdury. Ja mam takie proste pytanie: skoro może wygrać każdy z każdym to dlaczego prawie zawsze wygrywa Manchester United? Kolejną wątpliwością jest to, że jeśli rzekomo istnieje TOP4 i ma się na tyle dobrze by zgrabnie rozszerzać swoje gabaryty to dlaczego w ciągu ostatnich siedmiu sezonów tryumfowały jedynie dwie ekipy? Dlaczegóż to wśród dziewiętnastu lat aż w dwunastu rywale musieli oglądać plecy „Czerwonych Diabłów”?
Umieszczanie w ostatnich latach pośród faworytów Arsenalu Londyn było jedynie grzecznością dla Arsena Wengera. Kto tak naprawdę wierzył w wygranie ligi przez podopiecznych Francuza w zeszłym roku? Kto wierzył dwa lata temu? Każdy widział, że ten szkoleniowiec gdzieś się pogubił, gdzieś skręcił w nie tą uliczkę co trzeba, a ostatni blamaż jest symptomatyczny dla tak prowadzonej polityki kadrowej. Zespół zdobywający laur pierwszeństwa w sezonie 03/04 rozsypał się i obecny twór nie ma z nim wiele wspólnego.
Jeszcze zabawniejsze jest ustawianie w roli rywalizującego o tryumf zespołu, który nie wygrał ligi od 1990 roku. Chociaż sytuacja Liverpoolu jest zaiste zabawna. Dziwnie musisz się czuć, gdy ktoś mówi ci, że jesteś najlepszy w całej Europie (wygrana w Lidze Mistrzów – sezon 2005), a zaraz ktoś drugi dodaje, iż jednak w Anglii są lepsi. Obecnie „The Reds” idą w lepszą stronę po zatrudnieniu w roli szkoleniowca klubowej legendy – Kenny’ego Dalglisha, jednak czy już teraz można zaliczać ten zespół jako jednego z ligowych faworytów? Raczej nie.
Najlepiej przepaść pomiędzy zespołami obrazuje fakt, iż najczęściej wśród spadkowiczów możemy zobaczyć ekipy, które jeszcze nie tak dawno opijały awans do grona najlepszych klubów Anglii. Dzięki gigantycznej kasie jaką można zebrać grając latami w Premiership bardzo ciężko jest przebić się do grupy najlepszych zespołom wegetujących przez dłuższy okres w Championship. Jedynie z rzadka poprzez nieudolne działania włodarzy do odmętów niższych lig wpadnie w miarę renomowana drużyna (casus Newcastle).
Mimo, że sezon dopiero raczkuje i jak zwykle eksperci mówią o tym, iż nie chcą przedwcześnie wyrokować ja pokuszę się o stwierdzenie, że mistrzostwo w tym roku powędruje do Manchesteru. Przy okazji będziemy mogli podziwiać rywalizację dwóch filozofii – United budowani od lat przez tego samego architekta i „The Citizens” tworzeni naprędce za gigantyczne pieniądze. Jeśli miałbym typować tryumfatora tego pojedynku to jednak wskazałbym na podopiecznych sir Alexa Fergusona.
Wracając jednak do tematu „wyrównanej” ligi angielskiej – niech swoje powie statystyka. Różnica punktowa między zwycięzcą, a wicemistrzem? Dziewięć. Nie jeden, nie dwa – dziewięć. Różnica między mistrzem, a ostatnią ekipą, która się utrzymała – 40, a już we Francji jedynie 30.
Kolejną kwestią jest pytanie jakim cudem w wyrównanej lidze konkretne kluby ciągle walczą o te same cele? Zmienia się niewiele. Jedyny większy przeskok zrobił Manchester City, no i wcześniej Chelsea Londyn wraz z pojawieniem się Romana Abramowicza, a tak to Liverpool jak zwykle walczy o miejsca tuż za podium, Tottenham marzy o Lidze Mistrzów, Aston Villa, Everton czy Fulham postara się o wejście do Ligi Europejskiej, a West Bromwich będzie martwiło się o ligowy byt. Tu nie ma mowy o jakiejkolwiek równości! Zespoły można podzielić na kilka podgrup, które mają zróżnicowane plany. Pewnie, nie każdy mecz Chelsea, czy Manchesteru United będzie kończył się pogromem rywali, ale to żaden dowód na równość.
Poziom jeśli się wyrównuje to tempem żółwia z przetrąconymi nogami, może nie ma notorycznych pogromów (chociaż?), lecz każdy wie kto będzie dominował, a kto dołował i gadki o porównywalnych umiejętnościach ligowych przeciwników można potraktować jako bajdurzenie.
KACPER GAWŁOWSKI