Wyjeżdżał z Polski jako świetnie zapowiadający się pomocnik i nadzieja reprezentacji. Kiedy wrócił, nie dostawał nawet regularnie wypłaty. Wtedy Ryszard Tarasiewicz ściągnął go do Śląska, a potem mianował kapitanem. Opaskę w zespole wicemistrza nosi do dziś, choć po zmianie trenera był gotów ją oddać. Przez jednych chwalony, inni mówią, że nie nadaje się do gry na wysokim poziomie. Tak samo myśli Franz Smuda, ale „Milowy” wciąż wierzy w powołanie. O tym i wielu innych sprawach opowiada w rozmowie z Weszło…
– Zacznijmy od tego wpisu na blogu, w którym skrytykowałeś godziny rozgrywania meczów…
– Po prostu, nie lubię grać po południu. Lubię grać wieczorem. To tak samo, jak ktoś nie lubi stać w korkach, ale musi w nich stać, żeby dojechać do pracy. Tak samo jest ze mną. Nie lubię grać o wczesnych porach, ale i tak muszę grać – to jest proste. Rozumiem, że o takich godzinach grają w Anglii, Hiszpanii czy Niemczech i tak samo gra się u nas. Ale nie jest powiedziane, że zawodnicy w tamtych ligach, lubią grać tak wcześnie. Może również woleliby grać wieczorami.
– Odnosisz się tam też do zarobków piłkarzy w Polsce i za granicą. Uważasz, że za mało zarabiacie, żeby grać w południe?
– Nie. Zupełnie nie o to chodziło.
– A o co?
– O nic więcej niż powiedziałem. O to, że nie lubię grać o takich godzinach. Tylko i wyłącznie o to.
– Było tam też coś o telewizji.
– Tak, że telewizja decyduje o tym, kiedy będzie rozgrywany mecz.
– No tak, ale robi to po to, żeby móc go transmitować. A to oznacza pieniądze dla klubu, który potem płaci pensje piłkarzom.
– Ale to nie jest mój problem, skąd się biorą pieniądze na nasze wypłaty. To jest problem klubu, a ja wykonuję tylko swoją pracę. Czy o 12:00, czy o 14:00 – zawsze jestem dyspozycyjny i gotowy zrobić wszystko, żeby jak najlepiej reprezentować Śląsk i kibiców.
– A to nie jest tak, że jak ktoś się nastoi w tym korku, to dojedzie do pracy zdenerwowany i będzie gorzej pracował niż jakby w nim nie stał?
– Nie, to nie tak. To, że nie lubisz stać w korku nie oznacza, że będziesz słabiej pracował. Chodzi tylko i wyłącznie o to, że wolałbyś dojechać bez korków, a to, że w nich stoisz nie wpływa na jakość twojej pracy. Ale tak samo, jak ktoś woli jechać bez korków, tak samo ja wolałbym grać o 20:30, bo to moja ulubiona pora. Jednak jak gram o 14:00, to moje podejście do zawodu się nie zmienia.
– Czyli chodziło ci o to, że miałbyś większą radość z gry, jakbyście grali wieczorem?
– Tak, bo lubię grać jak są jupitery, jak jest ciemno. W takiej atmosferze jak rozgrywana jest Liga Mistrzów. Mi się to po prostu podoba. Lubię grać w deszczu, ale to nie oznacza, że jak świeci słońce, to nie będę grał albo będę grał gorzej.
– Może gralibyście w takich warunkach, jakbyście weszli do fazy grupowej Ligi Europy. Mówiłeś przed pierwszym z eliminacyjnych meczów, że nie chcesz, aby Śląsk zagrał po polsku i szybko odpadł. Wyszło chyba jednak bardzo po polsku?
– Być może… Chcieliśmy wejść do grupy – to był nasz cel. Odpadliśmy z drużyną, która była od nas lepsza. Trudno to mówić, ale rzeczywiście tak było. Zebraliśmy dzięki temu doświadczenie i mam nadzieję, że uda nam się je wykorzystać w sezonie. I tyle. Takie jest życie. Niestety. Robiliśmy wszystko co w naszej mocy, żeby ich przejść.
– A nie masz takiego poczucia, że jednak oni byli do ogrania, gdybyście coś zrobili inaczej?
– Na pewno, prowadziliśmy 1:0, można gdybać, że jakbyśmy to utrzymali do przerwy to byłoby lepiej i tak dalej. Ale popełniliśmy jako drużyna mnóstwo błędów i to był główny powód. Z Rapidem trzeba było zagrać dwa bardzo dobre spotkania, żeby przejść dalej. Nam się to nie udało.
– Dlaczego się nie udało?
– To jest futbol, to jest futbol. Wiedzieliśmy, że nie można stracić z nimi bramek u siebie, ale to tylko się tak łatwo mówi.
– Problem czasem nie leżał trochę w waszym podejściu do tego meczu?
– A ty myślisz, że nie chcieliśmy awansować dalej?
– Tego nie powiedziałem. Mogliście też chcieć, aż za bardzo…
– Istnieje taka możliwość, że byliśmy za bardzo spięci. Bardzo chcieliśmy, żeby ta przygoda trwała dalej, ale tak to jest. Czasami coś nie wychodzi i nam te mecze nie wyszły. Musimy z tym jakoś żyć.
– A nie masz wrażenia, że w meczu rewanżowym z Rapidem, można było jednak chociaż się postarać powalczyć? Rzucić się na nich?
– Też mi się wydaje, że można było w tym spotkaniu podjąć więcej ryzyka i postarać się coś ugrać. Oglądałem to w telewizji, więc nie mogę nic więcej na ten temat powiedzieć.
– Wydawało się, że po tym przetarciu w pucharach, będziecie w lidze sobie nieźle radzić, a tu porażka z Widzewem.
– Lechowi się pewnie też tak wydawało w zeszłym sezonie. Jak pokonywali Manchester City, wyeliminowali Juventus, to też im się pewne rzeczy mogły wydawać. Ale niestety tego się nie da zaprogramować.
– No właśnie… W zeszłym sezonie graliście bardziej defensywnie. Dostosowywaliście taktykę do rywala, modelowaliście formacje w zależności od przeciwnika. Teraz trener Lenczyk dokonał transferów i zaczął wypracowywać w zespole styl gry, który zakłada choćby więcej ataku pozycyjnego. Śląsk nie ma już bazować tylko na kontrowaniu przeciwnika, ale być dla niego równorzędnym rywalem. Nie jest czasem tak, że ten nowy system nie był jeszcze na tyle mocny, żeby wyjść z nim na taką drużynę jak Rapid? Może to już był taki rywal, że trzeba było na niego zastosować sposób, którym zdobyliście wicemistrzostwo?
– Przyznam, że to co powiedziałeś jest bardzo mądre. Rzeczywiście taka jest prawda, że gramy inaczej niż w zeszłym sezonie. Klub poczynił inwestycje w piłkarzy i dzięki temu mogliśmy zmienić system. Zaczęliśmy bardziej prowadzić grę, staramy się narzucić swój styl rywalowi. Oczywiście, że mogliśmy inaczej podejść do tego meczu i wybrać inny plan. Ten, na który się zdecydowaliśmy, nie był trafiony i srogo za to zapłaciliśmy.
– Jeśli chcecie poprawić wynik z zeszłego sezonu, to musicie zdobyć mistrzostwo. Osiągalne?
– Ciężko. Bardzo trudno będzie zdobyć mistrzostwo. Myślę jednak, że każdy piłkarz powinien mieć taki cel. Jeśli ktoś wychodzi na mecz lub trening i nie ma takiego celu, to znaczy, że nie ma ambicji i charakteru do tego sportu. Piłkarz musi mieć taki charakter, żeby chcieć walczyć o najwyższe cele. W innym wypadku nie ma dla niego miejsca w takiej drużynie jak Śląsk. Wydaje mi się, że wszystkie chłopaki w zespole mają coś takiego.
– Masz we Wrocławiu jeszcze jakieś indywidualne cele? Jak przechodziłeś do Śląska to mówiłeś, że chcesz go wprowadzić do pucharów, osiągnąć z nim jakiś sukces. Miałeś na myśli taki sukces jak to wicemistrzostwo?
– Pamiętam jak trzy lata temu rozmawiałem na ten temat z trenerem Tarasiewiczem. Wtedy drużyna miała być budowana na grę w europejskich pucharach. Udało nam się, ale myślę, że to jeszcze za mało. Chciałbym jeszcze z tym zespołem osiągnąć coś więcej. Mam nadzieję, że będzie mi dane zagrać ze Śląskiem kolejny raz w pucharach. I zagramy wtedy jeszcze lepiej, zajdziemy dalej i będziemy się cieszyć jak Legia po meczu ze Spartakiem.
– Jeśli w tym sezonie się nie uda, to będziesz chciał odejść?
– Tak się nad tym zastanawiałem i postanowiłem, że wypełnię swój kontrakt ze Śląskiem do końca. To jeszcze dwa sezony, a potem zobaczę jakie będą możliwości i kto się po mnie zgłosi. Wtedy podejmę decyzję.
– Ale jak kusiła cię Polonia Warszawa, to chciałeś deklaracji ze Śląska, że będziesz grał w pierwszym składzie? Skoro nie odszedłeś, to chyba otrzymałeś takie zapewnienie?
– Nie oczekiwałem takich gwarancji. Powiedziałem tylko, że jak będzie rywalizacja o miejsce w składzie z Mateuszem Cetnarskim i ją przegram, to nie będę miał pretensji, ale zmienię klub. I to jest normalne. Nie mam czasu, żeby siedzieć na ławce rezerwowych, bo już się w swoim życiu na niej nasiedziałem. Chcę czerpać jak najwięcej z gry. Chciałbym, żeby też klub miał ze mnie pożytek. Po co miałbym siedzieć na ławce i brać za to pieniądze? Komu byłoby to potrzebne? Nikt nie byłby zadowolony. Ani ja, ani klub. Nie chciałbym, żeby mnie traktowano jako kogoś, kto tylko siedzi i dostaje pieniądze za nic. Bardziej mi zależy, żebym to ja zarabiał dla klubu. Nauczono mnie tu takiej lojalności i zamierzam być lojalny do samego końca.
– Więc jak ci się gra z Mateuszem Cetnarskim?
– Bardzo dobrze. On ma duży potencjał i myślę, że we Wrocławiu zrobi ogromne postępy. Uważam, że jak za chwilę ruszy do przodu, to trener Smuda będzie się o niego dopytywał. Liczę na to i zrobię wszystko, żeby grał w Śląsku jak najlepiej.
– A co byś mu poradził, jechać za granicę jak będzie okazja czy grać w Polsce?
– Jechać za granicę.
– Ty też wyjechałeś. Nie żałujesz tego?
– Jedno oko żałuje, a drugie nie. A tak naprawdę: to nie, nie żałuję. Zobaczyłem dobry klub, który profesjonalnie funkcjonuje. Doszliśmy do ćwierćfinału Pucharu UEFA, zdobyłem mistrzostwo i puchar Austrii. Myślałem jednak, że moja przygoda z tym klubem potoczy się inaczej. Oczywiście, że jestem rozczarowany tym, że nie grałem, ale winę biorę na siebie. Nie obwiniam o to trenera, ani nikogo innego. Absolutnie biorę to na siebie. To moja wina, że to się nie potoczyło tak jak chciałem. Mam nadzieję, że jakby Mateusz wyjechał, to nie popełni takich błędów, które ja popełniłem.
– Jakie błędy popełniłeś?
– Na przykład myślałem sobie, że jak dwa razy zagram słabiej, to za trzecim będę miał znowu szansę, żeby się pokazać. Na zachodzie tego nie ma. Albo grasz dobrze, albo ktoś wchodzi na twoje miejsce. Nie ma sentymentów. Myślałem, że ktoś będzie mnie tam niańczył, a okazało się, że jeszcze mocno dostałem po dupie. Muszę być świadomy, że nie byłem do tego mentalnie przygotowany. Jestem rozczarowany tylko samym sobą.
– Tylko pod względem psychicznym?
– Przede wszystkim, to powinien był się zacząć uczyć języka jeszcze w Polsce, gdy się tylko pojawiły jakieś zapytania. Język to jest podstawa w aklimatyzacji. Tego mi zabrakło, ale również i umiejętności. Okazało się, że w klubie są lepsi piłkarze ode mnie, a moja forma też nie była najwyższa. To wszystko się skumulowało i musiałem wracać do Polski z podkulonym ogonem.
– Chodzi mi też o to, czy byłeś przygotowany fizycznie. Nawet w naszej lidze większość piłkarzy biega szybciej od ciebie. Czym to jest spowodowane? Masz po prostu taki organizm, który więcej nie wyciągnie, czy na którymś etapie szkolenia zrobiono ci krzywdę?
– Nigdy nie biegałem szybko. Nigdy nie byłem sprinterem i już niestety nim nie będę. Zawszę będę człapał po boisku, bo taki już mam swój bieg i tak to u mnie wygląda.
– Ale jak się ogląda choćby twoje mecze w Groclinie, to tam jednak w miarę szybko biegniesz. Aż człowiek nie dowierza, że to naprawdę ty…
– Możliwe. Wiek też robi swoje. Tak po prostu jest – nie wiem dlaczego. Myślę, że wtedy byłem młodszy i chyba dzięki temu sprawniejszy. Czym organizm jest starszy, tym gorzej funkcjonuje. Mówię jednak otwarcie, że już biegać szybciej nie będę. A tak jak Marek Gancarczyk czy Pepe Ćwielong, to już na pewno nie. Tak szybki nie będę. Każdy może mnie dogonić.
– Mógłbyś jednak mieć tyle siły, żeby biegać w tę i z powrotem ponad sto minut. Nie musiałbyś nawet biegać szybciej, a dużo lepiej byś grał, będąc ciągle w ruchu bez zmęczenia. Może po prostu, polski system szkolenia produkuje piłkarzy, którzy się nie nadają do gry w lepszych ligach?
– Nie zgodzę się z tobą. Oglądam mecze i najlepszym piłkarzom też się zdarza, że nie biegają przez całe spotkanie. Nie tylko polscy zawodnicy tak mają. Każdy daje z siebie tyle, ile może. Gdybym mógł tak ganiać przez sto minut, to pewnie nie grałbym w Śląsku, tylko w jakimś lepszym klubie za granicą.
– No i o to mi właśnie chodzi: dlaczego nie grasz? Masz technikę i zmysł do gry, który cię do tego predysponuje, ale nie jesteś na tyle mocny fizycznie, żeby robić z tego użytek w najlepszych ligach Europy.
– Uważam, że to o czym mówisz, też ma ogromny wpływ. Brakuje mi szybkości, być może odstaję fizycznie od tych, co grają za granicą i to może być powód, przez który mi tam nie poszło. Wiesz co… To jest naprawdę ciężki temat i trzeba by o tym bardzo długo dyskutować. To jest spowodowane wieloma czynnikami i powiem ci szczerze, że chyba nie jesteśmy w stanie we dwóch tego rozkminić.
– Dobra, to wracamy do Austrii. Pierwsze odczucie po przyjeździe do Wiednia, które ci utkwiło w pamięci?
– Jak do polskiego klubu przyjeżdża zagraniczny piłkarz, to musi sobie wszystko sam załatwić, nawet gdy nie zna języka. To jest bardzo trudne i przez to oni się tutaj dłużej aklimatyzują. Przyjeżdża Brazylijczyk i ma sobie założyć konto bankowe, zorganizować samochód, telefon i mieszkanie – no to nie jest dla niego prosta sprawa. A tam są od tego odpowiedni ludzie. Przyjechałem i wszystko miałem załatwione w jeden dzień. Więc już od razu mogłem się skupić tylko na tym, żeby być w optymalnej formie. Wszystko było pozałatwiane. Spodobało mi się, że tam się tak dba o piłkarza, a on ma się skupić wyłącznie na grze. To właśnie we mnie siedzi, że byłem w takim fajnym klubie, gdzie ktoś o mnie dbał, a mi się tam nie udało.
– Podchodzisz do tego tak, że straciłeś szansę w dobrym klubie czy, że ten klub to frajerzy, bo się na tobie nie poznali?
– (Śmiech) Z jednej strony, tak jak mówiłem: biorę całą winę na siebie. Ale oczywiście, jak każdy człowiek mam ochotę powiedzieć, że faktycznie się frajerzy nie poznali. Wolę jednak wziąć to na siebie. Nie lubię się łapać wymówek. Nie lubię alibi. Jakbym miał obwinić kogoś za to, że mi nie poszło za granicą, to tylko i wyłącznie siebie.
– Wyjazd z Groclinu traktowałeś jako ryzyko? Czy raczej byłeś przekonany, że nic złego nie może się stać?
– Dokładnie tak myślałem: że to będzie klub, w którym będę grał i jeszcze się tam wypromuje. Biznesplan miałem niezły. Szkoda, że go rzeczywistość trochę zweryfikowała. Bardzo chciałem wyjechać za granicę. To było moje marzenie. Był już taki moment, w którym spotkałem się z prezesem Drzymałą i powiedziałem, że chcę wyjechać. On powiedział, że nie będzie mi robił przeszkód i tak się stało. Dogadał się z Austrią, ja też byłem zadowolony, pojechałem tam i tyle…
Wiedziałem, że chcę zacząć tam nowe, piłkarskie życie. Miałem ku temu warunki, ale skończyło się inaczej i tylko do siebie mogę mieć pretensję.
– Były inne oferty niż ta z Austrii?
– Było trochę. Mogłem iść do Spartaka Moskwa, były jakieś zapytania z Holandii i Niemiec. Miałem akurat niezły sezon i kilka propozycji się pojawiło.
– Wybrałeś Austrię, bo myślałeś, że tam będzie najłatwiej wbić się do składu?
– Tak właśnie wtedy mi się wydawało. Ale jak już tam byłem i zobaczyłem, że 16 zawodników wyjeżdża z klubu na reprezentacje, to już mi zaczęło trochę śmierdzieć. To mi dało do myślenia. A potem się okazało, że muszę na przykład rywalizować na lewej pomocy z Sionko.
– Kiedy się pojawiły pierwsze momenty zwątpienia?
– Jak przyszedł nowy trener – Frenkie Schinkels. Na początku grałem, ale w następnym okienku sprowadził zawodników na moją pozycję i od tamtego czasu przestałem nawet siadać na ławce. Wtedy pomyślałem: kurde, chyba popełniłem duży błąd. Nie mogłem tego jednak przewidzieć.
– Rozmawiałeś z tym trenerem? Coś mu nagadałeś? Za co cię nie lubił?
– Nie, zupełnie nie. Zwyczajnie, czasem się kogoś nie darzy sympatią albo się mniej w niego wierzy. Akurat on mnie tak traktował i miał do tego prawo. Jak gram w Football Managera i kogoś nie lubię, to też go sprzedaję. I też się nie pytam. Być może jest to fajny chłopak, a go sprzedaję (śmiech).
– Co było dalej? Kazali ci szukać nowego klubu?
– Zostało mi pół roku kontraktu i wiedziałem, że nie ma już sensu tam siedzieć. Podjąłem więc decyzję, że odchodzę.
– Czemu akurat do Valerengi Oslo?
– To było dosyć późno. Chyba w lutym. Więc w większości krajów było zamknięte okienko transferowe. Mało gdzie było otwarte: Polska, Norwegia, Ruscy… Zdecydowałem się jednak na Valerengę. Pojechałem zobaczyć jak to wszystko tam wygląda i mi się spodobało. Fajny stadion, fajny ośrodek treningowy i mnóstwo kibiców, bo to drużyna ze stolicy. Wszystko mi odpowiadało.
– I co potem?
– Znowu brak formy. Nie grałem najlepiej i jak wracałem po treningach do mieszkania, to już wiedziałem, że jak mam tak grać, to bez sensu, żebym w ogóle tam dalej siedział. Czułem, że już czas wracać do domu, a jednak tym domem jest Polska. I cieszę się bardzo, że już jestem.
– Załamałeś się tymi niepowodzeniami?
– Na pewno nie było mi łatwo. Jak ci nie wychodzi w jednym klubie, a potem w drugim, to rzeczywiście jest to niepokojące. Gdzieś tam człowieka dotyka. Jak ktoś jest ambitny, a ja się za takiego uważam, to jest to trudna sytuacja. Podjąłem decyzję o powrocie i to była dobra decyzja, bo brakowało mi kraju.
– Pierwsze zetknięcie z polską rzeczywistością i od razu ŁKS.
– Byłem w Łodzi cztery miesiące i chciałem grać dłużej, ale pod warunkiem, że w klubie zostaną też inni zawodnicy i sytuacja się poprawi. Przez te cztery miesiące dostałem tylko jedną pensję. Po dwóch tygodniach przyjechałem z urlopu i nie było już chyba pięciu zawodników. Nie było Łukasza Madeja, Szczota, Tomek Kłos zakończył karierę i ten trzon zaczął uciekać. Miałem wtedy propozycję ze Śląska, ale bałem się ją przyjąć. Nie wiedziałem co mnie może czekać. Beniaminek, nie znałem zupełnie piłkarzy, nie wiedziałem kto gra w Śląsku i jak oni właściwie grają. To była trudna decyzja. Trener Tarasiewicz znalazł jakiś sposób i mnie namówił.
– Trochę z deszczu pod rynnę. Za granicą nie grałeś, ale kasa była, a w ŁKS-ie odwrotnie.
– Pieniądze nie były wtedy takie ważne. Miałem już swój czas na ich zarabianie. Jak wracałem, to już było poza mną. Miałem odłożone pieniądze i priorytetem było ich nie stracić, bo ciężko na nie pracowałem. No i tak zrobiłem, że ich nie straciłem. Czyli – jak wracałem do Polski, to finanse nie były dla mnie najważniejsze. Ani w ŁKS-ie, ani w Śląsku. Bardziej chciałem odnosić jakieś sukcesy i budować tę drużynę, o której mówił trener, gdy przekonywał mnie na przejście do Wrocławia.
– Co sobie pomyślałeś jak go wyrzucono z tej budowy?
– To był dla mnie, prywatnie, trudny moment. Ryszard Tarasiewicz był dla mnie zawsze wyjątkowym trenerem. Był bardzo dobrym fachowcem i cieszę się, że miałem przyjemność z nim pracować. Zawsze będę go też cenił jako człowieka. To on mnie ściągnął do Śląska, uwierzył we mnie i chciałem zaznaczyć, że to wicemistrzostwo jest także jego sukcesem. Był bardzo oddany klubowi. Śląsk to było jego dziecko. Traktował tę pracę bardzo emocjonalnie. Nie tylko mnie, ale i wielu piłkarzom było trudno pogodzić się z tą sytuacją. Przyznam, że miałem różne myśli, po tym jak go wyrzucili.
– Myślałeś, żeby odejść?
– Przeszło mi to przez głowę. Nie wiedziałem też jaka będzie sytuacja i kto będzie nowym trenerem. Ale przyszedł trener Lenczyk i porozmawiał ze mną jak człowiek. Dogadaliśmy się jako ludzie i dzięki temu mogę być dalej zadowolony z pobytu w Śląsku, bo to też jest fachowiec jakich mało.
– Co mu powiedziałeś?
– Nic…
– Nic…
– Porozmawialiśmy na temat mojej sytuacji. Powiedziałem też o opasce kapitańskiej – chciałem, żeby sprawa była jasna. Przyszedł nowy trener i miał prawo sobie wybrać kapitana. Powiedziałem mu, że jak mi zabierze opaskę, to nie będę rozczarowany i nie będę robił pod górkę ani jemu, ani nowemu kapitanowi. Absolutnie uznałem za stosowne go o tym poinformować. Chciałem być fair wobec nowego trenera i uważałem, że tak się powinienem zachować i mu to powiedzieć.
– Jak trener zareagował? Powiedział ci, że dalej będziesz kapitanem?
– Nie. Po prostu w kolejnych meczach obsadzał mnie w tej roli i jakby zaakceptował to, co mu powiedziałem. Trener Lenczyk jest specyficznym człowiekiem i sam najlepiej wiesz jak się z nim rozmawia. Dużo nie powiedział, ale jego zachowanie i różne inne rzeczy wskazują na to, że znaleźliśmy ze sobą wspólny język. I tyle. I tak powinno być.
– Mówi się, że z trenerem Tarasiewiczem mieliście zbyt zażyłe relacje i to was zgubiło.
– Trener Tarasiewicz nie był naszym kolegą. Każdy go bardzo szanował. Jako trenera i jako byłego piłkarza. Nie wiem, czemu tak się utarło… To był bardzo wymagający trener. Każdy podchodził do niego z odpowiednim dystansem. To jest charakterny i bezpośredni człowiek.
– Z jakim trenerem ci się najlepiej pracowało?
– Miałem szczęście do trenerów i mam kilku ulubionych. Bardzo szanuję trenera Globisza, który mi pomógł na początku i to dzięki niemu gram dziś w ekstraklasie. Był też trener Radolsky, trener Klejndinst, trener Janas… Dobry trener powinien znaleźć sposób, żeby dotrzeć do piłkarza. Nie może każdego traktować tak samo i wszystkich wrzucać do jednego wora. Jeden piłkarz lubi, żeby go głaskać, a drugi lubi jak się na niego krzyczy.
– A z trenerem Smudą miałeś kontakt?
– Nie i chyba nie będę miał. W ogóle go nie znam, nigdy z nim nie rozmawiałem.
– Uważasz, że powinieneś grać w kadrze?
– Tak, na środku ataku i „10” na koszulce (śmiech). A tak na poważnie, to wydaje mi się, że wielu piłkarzom należy się szansa w postaci sprawdzenia ich na zgrupowaniu. Jeśli zawodnik jest w formie, a trener nawet go nie lubi albo uważa, że mu nie pasuje do koncepcji, to i tak powinien go spróbować. Zobaczyć czy faktycznie tak jest, bo człowiek nie jest nieomylny. Jest wielu zawodników, którym należy się taka szansa.
– Tobie też?
– Nie będę mówił – pokażę na boisku. Jak na razie, widocznie mi się nie należy, bo nie dostaję powołania.
– Chodzi za tobą liczba meczów w kadrze? Jesteś spełniony, jeśli chodzi o karierę reprezentacyjną?
– Nie jestem spełniony w reprezentacji. Nie jestem spełniony za granicą i nie jestem też spełniony w Polsce. To mnie utrzymuje w przekonaniu, że warto nadal trenować i dawać z siebie wszystko. Jeśli uznam, że się już spełniłem, bo osiągnąłem to, czy tamto – będę głupcem i nie będę się już nadawał do uprawiania sportu. Mam nadzieję, że tak nie będzie i dalej będę miał chcicę do osiągania jak najwyższych celów. Cały czas mam taką wiarę, że jestem w stanie osiągnąć ze swoją drużyną coś jeszcze.
– A wierzysz, że możesz jeszcze trafić do kadry?
– Pewnie, że wierzę. Mam nadzieję, że to jeszcze się zdarzy. Obojętnie kiedy by to miało być. Po to gram, żeby posłuchać hymnu i śpiewu wielu tysięcy kibiców na Stadionie Narodowym. To jest moje marzenie, które mnie mobilizuje do tego, żeby cały czas pracować na sto procent. Wiara czyni cuda. Zobaczymy…
– Jak reprezentacja wypadnie na EURO?
– Pomijając wszystko, jest tam wielu dobrych piłkarzy i myślę, że mogą powalczyć. Czemu musimy klękać przed wszystkimi w pas? Wiem, że nie mamy dobrej renomy i to wszystko nam ciężko przychodzi, ale nie chcę, żebyśmy – jako Polacy – się wszystkim kłaniali. Czy ty, czy ja. Czemu polscy dziennikarze mają się kłaniać niemieckim? Nasz piłkarz ma się kłaniać zagranicznemu, bo tamten gra w lepszym klubie? Nie… My też jesteśmy w Europie. Mamy swój charakter. Mamy swój język. Swój hymn. Mamy swoją drużynę i trzeba być bardziej pewnym swoich umiejętności.
– Mamy też specyficzny naród…
– Pewnie, że tak. W Polsce jest tak, że jak sąsiad zobaczy u kogoś nowy samochód, to nie pomyśli jak to zrobić, żeby też mieć taki… Będzie myślał jak to zrobić, żeby on kurwa tego samochodu nie miał.
– No to jeszcze powiedz jak tam żyjesz z kibicami Śląska? Na początku było kolorowo, ale coś się chyba zmieniło po meczu z Arką dwa sezony temu?
– Schodziłem w przerwie do szatni, przegrywaliśmy 0:1 i zostałem zwyzywany od złodziei i sprzedawczyków. Na meczu była moja rodzina i musiała tego wysłuchiwać. Nie będę słuchał takich rzeczy od kibica Śląska, będąc zawodnikiem tego klubu. Uważam, że nie zasłużyłem na to. Ani ja, ani żaden inny piłkarz. Nawet jeśli kopiemy się po czołach, robimy to najlepiej jak potrafimy. A już całkowicie mi się nie podobało, że moja rodzina była tego świadkiem. Nie będę tolerował takiego zachowania.
– Wyzywali cię z trybuny?
– Nie, to jakiś jeden czy dwóch, którzy stali przy płocie. Z kibicami mam ogólnie bardzo dobry kontakt. Wolałbym się na ich temat nie rozwodzić, bo nie chcę wchodzić nikomu w dupę. Zupełnie nie o to mi chodzi. Są to naprawdę fajne i dobre relacje. Mam nadzieję, że oni wiedzą, iż Śląsk nie jest mi obojętny i też chcę być jego częścią. Robię wszystko, a czasami nawet więcej, żeby ten klub funkcjonował. Tamto zachowanie mi się jednak nie podobało. Bo jak ma mi się podobać, kiedy na własnym stadionie mnie wyzywają od sprzedawczyków? Rozumiem taką sytuację na wyjeździe, ale nie u siebie. Uważam, że tak samo jak im się należy szacunek od nas, tak samo nam, należy się szacunek od nich. Nie trzeba być wcale po dwóch stronach barykady. Wielokrotnie jak idziemy na trening, a kibice stoją przy kasach po bilety, to z nami rozmawiają. Po ostatniej porażce z Widzewem też zachowali się wspaniale. Byliśmy rozczarowani i oni pewnie też, ale pokazali klasę. Zaśpiewali nam „dziękujemy za puchary”. Wiesz jak to nas ujęło? Bardzo. Nie wracaliśmy do szatni załamani, bo nas wygwizdano, tylko wręcz podbudowani, zmotywowani. Chcieliśmy już na drugi dzień grać mecz z Koroną, bo pomogło nam ich wsparcie. Wiedzieliśmy, że to nie są kibice, którzy klepią po plecach tylko jak wygrywamy. Oni pokazali jaja. Odwrócili trochę uwagę od tej porażki z Widzewem i pomogli nam tym bardzo. Tak jak mówiłem: nie chcę nikomu wchodzić w dupę, ale mam bardzo dobre relacje z kibicami. Szanuję ich. Zawsze szanowałem i to się nie zmieni nawet pod wpływem jakiegoś barana, który mnie wyzywał.
– Mówiłeś także, że kochasz Lechię Gdańsk? Ta miłość jeszcze zostanie skonsumowana?
– Chciałbym zagrać w Lechii. Tam się wszystko zaczęło i chciałbym, żeby się tam skończyło. To jest jedno z moich marzeń, żeby zakończyć tam karierę.
– Jakie jeszcze masz marzenia?
– Ł»eby moja rodzina była zdrowa. To mi wystarczy. Rodzina jest dla mnie najważniejsza.
– A jak się nie zajmujesz piłką ani rodziną, to czym?
– Nie ma nic takiego. Jak nie zajmuję się piłką, to jestem z rodziną. Tak jestem skonstruowany. To mi sprawia satysfakcję, lubię spędzać czas z żoną i córką – to jest dla mnie priorytet.
– Jak skończysz karierę, to będziesz cały czas siedział im na głowie?
– (Śmiech) Masz rację, dam im trochę odsapnąć. Po zakończeniu kariery chciałbym być skautem. Jeździć po niższych ligach, odkrywać piłkarzy i wyciągać ich z mniejszych klubów. Dawać im szansę, możliwość rozwoju i mieć później satysfakcję, gdyby się jakiemuś udało. Mnie tak wypatrzył trener Globisz, który przyjechał z Lechią na turniej halowy. Grałem tam wtedy w drużynie Bałtyka Koszalin i zaproponował, żebym pojechał z nim na jeden turniej. I tak to się zaczęło…
Rozmawiał TOMASZ KWAŚNIAK
