Dokąd doprowadzi ta dwupartyjność?

redakcja

Autor:redakcja

31 sierpnia 2011, 15:14 • 6 min czytania

– Jeśli to się w końcu nie zmieni, zabijemy hiszpański futbol – narzekał prezes Villarrealu, Fernando Roig po tym, jak jego drużyna została zdeptana przez Barcelonę. 0:5. Ten sam problem mają w Realu Saragossa, po którym przejechał się ten słynniejszy Real. 0:6. „Szykuje nam się kapitalny sezon” – radowali się w weekend dziennikarze „Marki”. Ale czy naprawdę jest się z czego cieszyć? Dwa najpotężniejsze kluby zdobywają procentowo mniej więcej tyle samo punktów, co Rangersi i Celtic w Szkocji. Aż trudno uwierzyć, że pod względem emocji rozgrywki Primera Division zaczynają przypominać SPL.
Po drugiej kolejce (pierwszą przesunięto na styczeń) Mourinho daje do zrozumienia, że w dziewięciu najbliższych meczach wymaga od swoich piłkarzy kompletu punktów. – Jeśli chcemy zdobyć mistrzostwo, nie możemy sobie pozwolić na wpadki. Musimy zachować margines błędu na najważniejsze mecze – zapewnia Cristiano Ronaldo, który ma na uwadze poprzednie rozgrywki. Wtedy już na początku „Królewscy” stracili cztery głupie punkty na remisach z Mallorcą i Levante. Teraz podopieczni „Mou” zamierzają nokautować każdego „sparingpartnera” w oczekiwaniu na decydujące starcie. Podobny, a w zasadzie identyczny plan ma Barcelona.

Dokąd doprowadzi ta dwupartyjność?
Reklama

Wyścig dwóch gigantów, którzy prawdopodobnie będą przez cały sezon iść łeb w łeb, zostawiając peleton daleko za sobą, zaczyna Hiszpanów irytować. 68 procent czytelników „Marki” wolałoby stworzyć Ligę Europejską, w której tydzień w tydzień walczyłyby najsilniejsze drużyny kontynentu, w tym Real i Barca, a w Primera División miałyby się potykać pozostałe zespoły. To fikcja, ale doskonale pokazuje nastroje wśród kibiców.

– Nie chcę wypowiadać się w mediach na temat ligi, ale wewnątrz nikt mnie nie słyszy. Tzn. może i słyszy, ale nie słucha. Jeśli chcecie dwóch meczów na sezon, to będziecie je mieć. Ale w takich okolicznościach daję naszej piłce 3-4 lata – przewiduje Roig. W dużo mocniejszych słowach wypowiada się sternik Sevilli, Jose Maria Del Nido. – Na miłość Boską, czy jest jakiś kibic, który nie stwierdzi, że nasza liga jest zdradzana, prostytuowana i skorumpowana? Primera División nie jest największym badziewiem w Europie, ale na świecie. To liga z trzeciego świata, w której dwa kluby zabierają pieniądze z telewizji pozostałym – ta opinia powtarzana jest od wczoraj we wszystkich hiszpańskich mediach.

Reklama

– Del Nido strzelił sobie w stopę. Niech się nie zdziwi, kiedy zaprosi do siebie zagraniczną gwiazdę i usłyszy w odpowiedzi „nie” – pisze Jaume Miserachs w „Mundo Deportivo”. – Jeśli mu się tutaj nie podoba, niech sobie znajdzie inną ligę – odgryza się Sergio Ramos. Ale w rozumowaniu prezesa Sevilli rzeczywiście jest sens. Bo na dobrą sprawę w każdej kolejce kibice chcą oglądać tylko dwa mecze. Demolki Realu i Barcelony. Co, jak będzie Gran Derbi? Na pozostałe dziewięć spotkań po prostu machnie się ręką? Wszystko na to wskazuje.

W poprzednim sezonie Barcelona i Real zarobiły z wpływów telewizyjnych po 140 milionów euro, a najbiedniejsi czyli Levante, Hercules, Sporting Gijón, Malaga i Real Sociedad – zaledwie po 12 baniek. Różnica jest kolosalna, chociażby w porównaniu z Premiership, w której przedostatnia drużyna, Blackpool, dostała jedynie 24 miliony mniej od pierwszego Manchesteru (odpowiednio 44 i 68).

– Rywalizacja Realu z Barcą będzie emocjonująca, ale chciałbym, żeby w innych meczach też było więcej emocji – podkreśla hiszpański tenisista, Rafael Nadal. I ma rację. Bo Primera División wygląda dziś jak rodzina, w której ojciec i matka nieustannie się sprzeczają, raz górą jest jedno, raz drugie, a dzieci, na które nikt nie zwraca uwagi, tłuką się między sobą, by co jakiś czas, od święta, delikatnie uszczypnąć rodziców.

Sami powiedzcie – ilu z Was śledzi co tydzień starcia Mallorki, Athleticu Bilbao lub Racingu Santander? Jeśli nie jesteście członkami fan-clubów któregoś z tych zespołów, to pewnie ich występy interesują was tak, jak powrót Krzysztofa Husa do Stali Rzeszów. Dziś ludzi bardziej kręci nowy tatuaż Neymara, który BYĆ MOŁ»E przejdzie do Realu, niż odejście Daniela Osvaldo za 18 milionów euro z Espanyolu do Romy.

– Zastanawiam się, ilu widzów zostało przed telewizorami w 75. minucie meczu Saragossy z Realem. Niech sprawdzą to sponsorzy. „Coca Cola” nie powinna płacić za spotkanie, którego wynik jest „ustawiony” – zaznacza Jose Maria Del Nido.

Takie podejście ma jednak swoich przeciwników. Javier Irureta, który w 2000 roku doprowadził Deportivo La Coruna do mistrzostwa Hiszpanii, uważa, że część klubów wywiesza białą flagę jeszcze przed wyjściem na boisko. – Tu nie chodzi tylko o pieniądze. Nam udało się pokonać galaktyczny Real z Figo i Zidanem – przypomina w rozmowie z „El Mundo”. – Musimy zwracać uwagę trenerom, żeby nie rezygnowali, żeby nie poddawali się pomimo przewagi Realu i Barcelony. Słyszałem wypowiedź Garrido (trenera Villarrealu), który stwierdził, że stracenie tylu goli z Barcą jest normalne. Nie można tak myśleć! – apeluje Irureta. – Kluby nie mogą się tylko skupiać na kasowaniu akcji rywala. Dlaczego nikt nie chce szukać słabości Realu i Barcelony? – pyta retorycznie były szkoleniowiec obu tych drużyn, Radomir Antić.

Image and video hosting by TinyPic

„Dwupartyjność rządzi w lidze” – czytamy w dzisiejszym “El Pais”. „Dystans między gigantami a pozostałymi klubami jest coraz większy. Nikt już nie odważy się stawić im czoła” – pisze Cayetano Ros. Ale czemu się dziwić, skoro Valencia w ostatnich latach nie miała argumentów na zatrzymanie w klubie Davida Villi, Carlosa Marcheny, Juana Maty i Davida Silvy, a Atletico – Davida De Gei, Sergio Aguero czy Diego Forlana. Ł»aden z tych klubów nie jest w stanie powstrzymać swoich największych gwiazd od odejścia. Bo kasa kasą, ale piłkarze chcą wygrywać. Tak jak Fabregas, który po ośmiu latach wrócił do Barcelony. I tak jak Radamel Falcao, który, jeśli utrzyma skuteczność z Porto, za maksymalnie 3-4 lata wręczy działaczom Atletico „transfer request” i zostanie na Vicente Calderón okrzyknięty zdrajcą, jak Aguero, który wiedział, że z „Los Rojiblancos” nic wielkiego nie ugra.

Ale jak ma ugrać, skoro droga, a raczej spacerek Barcelony po mistrzostwo wyglądał w zeszłym sezonie tak?

Image and video hosting by TinyPic

A tak próby dotrzymania kroku przez Real.

Image and video hosting by TinyPic

Gołym okiem widać, że nikt poza tymi gigantami się nie liczy.

Jako ciekawostkę możemy podać, że Duma Katalonii straciła w poprzednich rozgrywkach JEDNEGO gola zza pola karnego, co pokazuje wykres ze skarbu kibica „Marki” (na biało gole/sytuacje Barcy, na czerwono – przeciwnika). Zwróćcie uwagę, ile razy napastnicy rywali przebili się pod samą bramkę Valdesa.

Image and video hosting by TinyPic

I dla porównania Real… Sam Ronaldo strzelił więcej goli niż wszyscy trzej spadkowicze 2010/11.

Image and video hosting by TinyPic

Na koniec rzut oka na mistrzów Hiszpanii w ostatniej dekadzie:
2000/01 – Real Madryt
2001/02 – Valencia
2002/03 – Real Madryt
2003/04 – Valencia
2004/05 – Barcelona
2005/06 – Barcelona
2006/07 – Real Madryt
2007/08 – Real Madryt
2008/09 – Barcelona
2009/10 – Barcelona
2010/11 – Barcelona

Przypomina wam się coś? Nam tak…
2000/01 – Celtic
2001/02 – Celtic
2002/03 – Rangers
2003/04 – Celtic
2004/05 – Rangers
2005/06 – Celtic
2006/07 – Celtic
2007/08 – Celtic
2008/09 – Rangers
2009/10 – Rangers
2010/11 – Rangers.

W poprzednim sezonie Rangersi zdobyli 82% punktów, o jeden procent więcej od Celtiku. Trzecie miejsce, czyli Heart of Midlothian, wywalczyli zaledwie 55%. W Hiszpanii sytuacja wygląda trochę mniej drastycznie. Czyli odpowiednio: Barcelona 84%, Real 81%, Valencia aż (?) 62%.

W obu ligach „trzecie miejsca” tak naprawdę od początku stały na straconej pozycji.

Do czego doprowadziła hegemonia w Scottish Premier League pokazały tegoroczne europejskie puchary. Glasgow Rangers odpadło z eliminacji Ligi Mistrzów już w trzeciej rundzie, z Malmoe, w Lidze Europy Celtic uznał wyższość szwajcarskiego Sionu, a mecze Śląska z Dundee wszyscy pamiętamy. Takiej wtopy nikt się w Szkocji nie spodziewał. Do tego dodajmy 0:5 w meczu Hearts – Tottenham.

Czy dominacja Realu i Barcelony może w podobny sposób zaszkodzić hiszpańskiej piłce? Na tę chwilę raczej jeszcze nie. Bo jakkolwiek by patrzeć Athletic Bilbao czy Atletico Madryt znajdują się o jakieś pięć klas wyżej niż Dundee czy inny Motherwell. Nie zdziwimy się nawet, jeśli dojdą do finału Ligi Europy. Ale będzie to dla nich triumf pocieszenia, taki puchar Weszło, bo w lidze i tak pozostanie im walka maksymalnie o trzecie-czwarte miejsce.

– Mamy najlepsze drużyny na świecie, ale nie ligę – uważa Roberto Palomar z „Marki”. Trudno się z nim nie zgodzić. Warto się jednak też zastanowić, czy w jakiejś lidze były kiedykolwiek równocześnie dwie tak potężne drużyny. Dziś Real i Barcelona zdominowałyby zapewne każde rozgrywki. I Hiszpanię, i Anglię, i Niemcy, a w takiej Bundeslidze miałyby pewnie po 150 strzelonych bramek. A że padło na Hiszpanię? Cóż. Kibice pozostałych klubów mogą tylko liczyć, że ktoś komuś przeleci narzeczoną i konflikty w szatni rozsadzą oba kluby od środka. Bo chyba nic innego nie jest w stanie powstrzymać ich od wygrywania…

TOMASZ ĆWIĄKAفA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama