„Najwyższe przewinienie dyscyplinarne” – tak Wisła Kraków nazwała słowa Patryka Małeckiego, który „pikników” wysłał na Cracovię. Dobre sformułowanie, naprawdę. Najwyższe przewinienie dyscyplinarne – tak w istocie trzeba traktować wypowiedź zawodnika krakowskiego klubu. Ma Patryk tylko szczęście, że… niewiele znaczy i że każdy „piknik” ma jego preferencje co do sposobu kibicowania w głębokim poważaniu.
Wyobraźmy sobie sytuację następującą – Wayne Rooney oświadcza, że nie życzy sobie nigdy więcej na stadionie kibiców z Chin. Nie pasuje mu też w całości trybuna za ławkami rezerwowych, gdyż jego zdaniem nie jest dostatecznie głośna. Za pośrednictwem prasy zwraca się więc do posiadaczy tych najdroższych biletów: – Wynocha! Do Chińczyków: – Nie kupujcie moich koszulek! W tym samym czasie Leo Messi oznajmia: – Wszyscy turyści, którzy przyjechali do Barcelony po to, by obejrzeć sobie mecz i kupić kiełbaskę – wypierdalać!
No i, do kompletu, Cristiano Ronaldo: – Nie chcę was widzieć, gardzę wami! Wolałbym, żebyście już tu nie wrócili!
Otóż gdyby coś takiego powiedzieli Rooney, Messi i Ronaldo, to przepraszać musieliby tego samego dnia w telewizji, w najlepszym czasie antenowym. Istniałoby bowiem ryzyko, że „piknik” poczułby się urażony i faktycznie zastosował do wskazówek największych gwiazd futbolu. A już z pewnością ów „piknik” zastanowiłby się dwa razy przed zakupem odpowiedniej koszulki, za 99 euro (czy ile ona teraz kosztuje). Wypowiedź Rooneya, Messiego czy Ronaldo byłaby ciosem w serce klubowego księgowego, szefa działu PR i dyrektora marketingu. Kilkoma słowami zniweczona zostałaby praca, jaką ci ludzie wykonują, by tydzień w tydzień sprzedać jak najwięcej biletów i jak najwięcej gadżetów (no i kiełbasek).
Małecki ma natomiast to wielkie szczęście, że jego opinii nikt nie bierze pod uwagę, „piknik” tylko zastanowi się nad poziomem intelektualnym zawodnika. Na Wisłę nikt bowiem nie przychodzi po to, by oglądać właśnie Małeckiego, w związku z czym to, czy on chce być oglądany, czy nie – przestaje mieć znaczenie. Mówiąc krótko – wypowiedź Małeckiego była niesmaczna, ale nie spowoduje żadnych konsekwencji dla klubu, bo nikt nie bierze na poważnie zdania tego akurat zawodnika. Gdyby faktycznie Patryk był ikoną klubu, kimś w skali kraju rozpoznawalnym i słyszalnym, wówczas zapewne otrzymałby bardziej dotkliwą karę. A tak zostanie mu tylko pogrożone, bo w sumie – tak to trzeba ująć – nic się nie stało.
Oto szczęście w nieszczęściu – jak być ogórkiem i na tym skorzystać.
Dobrze jednak, że takie akurat słowa przez Małeckiego zostały wypowiedziane, ponieważ stale trzeba zawodnikom przypominać o pewnych zależnościach. Otóż każdy z nas ma w swoim życiu momenty, w których jest szefem. Kiedy taksówkarz idzie do restauracji, to ma prawo oczekiwać od kelnerki, by mu – oczywiście w ramach przyjętych norm – usługiwała. Jeśli ktoś ma przetrzeć stolik, to właśnie ona, a nie on. Potem jednak ta sama kelnerka może chcieć z pracy do domu wrócić taksówką – i to ona staje się na moment szefem, ma prawo powiedzieć: – Proszę się tu zatrzymać! Kiedy więc Małecki, czy jakikolwiek inny piłkarz, pójdzie do restauracji – rządzi. Potem jednak sytuacja się zmienia i kelner, taksówkarz, piekarz czy nauczyciel historii idzie na stadion i wtedy to właśnie oni są szefami, a piłkarz – pracownikiem. Ktoś to w komentarzach nazwał nawet dosadniej – „małpą w cyrku”. Cóż, to bliskie prawdy.
Jeśli ten system zależności zawodnikom nie pasuje, muszą niestety zmienić profesję.
Kibice gwiżdżą, kiedy im się to tylko podoba, ale robota piłkarza polega na tym, by tych ludzi zachęcić do przyjścia na stadion ponownie – choćby w celu ponownego gwizdania.
Na podobnej zasadzie można rozpatrywać wypowiedzi niektórych zawodników na temat godzin rozgrywania meczów i rozciągnięcia kolejki na cztery dni w tygodniu (np. Sebastian Mila). Takie rozwiązanie może nie pasować telewidzom, natomiast sami piłkarze muszą zrozumieć, że między innymi dlatego grają w niedzielę o 14.30, ponieważ takie były wymagania telewizji. I właśnie ta telewizja daje co roku grube miliony złotych – nie dlatego, bo ma nakaz z Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, ale dlatego, że widzi w tym interes. Największymi beneficjentami takiego układu są właśnie zawodnicy, którzy jeszcze dziesięć lat temu zarabiali średnio trzy razy mniej niż teraz.
Piłkarzom przydałyby się chyba wykłady na temat finansowania futbolu. Powinni zrozumieć, jaką rolę odgrywają w tym całym interesie kibice oraz telewidzowie. Ktoś powinien im rozrysować strukturę przychodów oraz plan biznesowy na kolejne lata. Wówczas może by zrozumieli, że mają płacone nie tylko za lepsze czy gorsze kopanie piłki, ale za udział w tym całym cyrku, zgodnie z przyjętymi zasadami. Pieniądze nie pojawiają się na ich kontach w sposób niewyjaśniony, ale są przelewane z odpowiednio wcześniej zasilonych kont klubowych.
Jeśli więc chcą grać dla mniejszej liczby kibiców oraz o „normalniejszych” porach, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby się zrzekli wynagrodzenia i znaleźli klub, który spełni warunki. Nie byłoby to nic wstrząsającego – niedawno młody zawodnik w Hiszpanii stwierdził, że futbol to jednak syf i dlatego da sobie spokój. To najuczciwsze rozwiązanie. Nająłeś się jako gitarzysta na wesele, to nie narzekaj, że impreza jest z soboty na niedzielę i że nie każdy się dobrze bawi przy twoim rzępoleniu.