Wejść na sam szczyt

redakcja

Autor:redakcja

24 sierpnia 2011, 16:43 • 5 min czytania

Kiedy rodzisz się i dorastasz w Adamstown w hrabstwie Wexford, będącym częścią zielonej, bynajmniej nie ze względu na wskaźniki wzrostu PKB, Irlandii to liczba dróg rozwoju jakie daje ci los jest dość ograniczona. Możesz zajmować się tym z czego te tereny słyną np.: wypasem owiec, hodowlą świń ewentualnie uprawą ziemniaków.
Kto wie czy taki sam los nie czekałby bohatera tego wpisu, gdyby w dzieciństwie nie dołączył do lokalnej drużyny piłkarskiej i nie miał marzeń do których realizacji starał się dążyć z całego serca poprzez ciężka pracę.

Wejść na sam szczyt
Reklama

Mowa o Kevinie Doyle’u, napastniku, który jeszcze parę lat temu kopał się po czole, zarabiając niewielkie pieniądze w słabiutkiej lidze irlandzkiej, a dziś znajduje się na czele listy życzeń Kenny Dalglisha, menedżera Liverpoolu, gotowego wyłożyć za niego 10 milionów funtów.

Swoją przygodę z dorosłą piłką Doyle zaczął w 2001 roku. To wtedy nieopierzony młokos opuścił swoje rodzinne strony aby dołączyć do jednego z najbardziej znanych klubów w Irlandii – St Patrick’s Athletic ze stołecznego Dublina. Nie można powiedzieć jednak, że nastoletni Doyle wpisał się złotymi zgłoskami w historii tej drużyny, gdyż wystąpił w zaledwie 10 meczach w których nie udało mu się ani razu pokonać bramkarza przeciwników.

Reklama

Następnym etapem w jego karierze był inny klub występujący w tamtejszej ekstraklasie, Cork City, do którego dołączył w lutym 2003 roku. To był milowy krok w karierze zawodnika. W ciągu 2 lat udało mu się zdobyć dla zespołu z Turners Cross 25 goli, choć zdarzało się, iż był tam wystawiany na prawym skrzydle a nie na swojej naturalnej pozycji w ataku.

Dobre występy w lidze irlandzkiej sprawiły, że Doyle stał się obiektem zainteresowania klubów z Anglii. Najkorzystniejsza okazała się oferta mającego ambicje awansu do Premiership, Reading, z którym podpisał kontrakt latem 2005 roku. Mogłoby się wydawać, że tak duży przeskok z półamatorskich rozgrywek w Irlandii do ciężkiej pod każdym względem Championship byłby zbyt trudnym zadaniem dla debiutanta, ale nic z tych rzeczy. Doyle zdobył 18 goli a także zanotował 10 asyst w rozgrywkach ligowych sezonu 2005/2006 czym wybitnie przyczynił się do awansu drużyny z Madejski Stadium do angielskiej elity. Oprócz tych dokonań na blondwłosego Irlandczyka spłynęły również indywidualne wyróżnienia w postaci nagrody MVP całej Championship według kibiców, najlepszego gracza Reading, a także wyboru do jedenastki sezonu całej ligi przez związek zawodowy piłkarzy w Anglii. Znakomita dyspozycja w drużynie The Royals zaowocowała powołaniem do reprezentacji narodowej Eire, w której zadebiutował w marcu 2006 roku przeciwko Szwecji.

Wielu ekspertów i fanów po tym jakże udanym sezonie zastanawiało się czy Kevin Doyle da sobie radę również w Premiership. Pytanie to było uzasadnione, gdyż można wymienić nazwiska wielu napastników, którzy siali postrach wśród bramkarzy i obrońców drużyn zaplecza angielskiej ekstraklasy, a po awansie okazywało się, że ich umiejętności są niewystarczające do skutecznej gry przeciwko najlepszym na Wyspach. Irlandczyk szybko rozwiał te wątpliwości, bo już w swoim drugim występie na najwyższym szczeblu rozgrywkowym pokonał bramkarza Aston Villi. Ostatecznie sezon 2006/2007 zakończył z 13 bramkami na koncie i to pomimo faktu, iż wypadł ze składu na prawie 2 miesiące z powodu kontuzji.

Kolejny sezon to 6 zdobytych bramek i niestety spadek z drużyną Reading do Championship. Trzeba w tym miejscu powiedzieć, że w trakcie kampanii 2007/2008 Doyle’a spotkała ogromna osobista tragedia – w pożarze domu zginęła jego kuzynka wraz z mężem i dwójką małych dzieci. Opuszczenie Premiership nie sprawiło jednak, że świetnie grający głową napastnik postanowił odejść z ekipy The Royals. Doyle został i mając za partnera w ataku między innymi Grzegorza Rasiaka, znów imponował skutecznością, zdobywając 18 goli w 40 ligowych występach. Nie pozwoliło to jednak na awans z Reading, gdyż w barażach drużyna ta musiał uznać wyższość Burnley.

Mimo całej sympatii i świadomości jak wiele osobiście zawdzięcza zespołowi z Madejski Stadium stało się jasne, iż do realizacji swoich ambicji sportowych konieczne było przejście do któregoś z zespołów Premier League. Tak też się stało, dokładnie 30 czerwca 2009 roku, Doyle podpisał 4-letni kontrakt z beniaminkiem z Wolverhampton. Wysokości sumy transferowej oficjalnie nie ujawniono, choć angielscy dziennikarze są przekonani, że wyniosła ona ok. 6.5 miliona funtów. Wielkim orędownikiem sprowadzenia reprezentanta Irlandii był jego rodak będący menedżerem „Wilków”- Mick McCarthy. Współpraca obu panów od samego początku układa się wręcz znakomicie. Kevin Doyle jest kluczową postacią na Molineux, od której rozpoczyna się ustalanie pierwszej jedenastki. Boss drużyny z hrabstwa West Midlands uznaje swego podopiecznego za jednego z najlepszych napastników w całej Premiership, który z pewnością dałby sobie radę w mocniejszym klubie nie tylko w Anglii ale też Włoszech czy Hiszpanii ponieważ jego umiejętności rosną z sezonu na sezon. Jednak w wielu wypowiedziach dla mediów McCarthy zaznacza, że nie ma możliwości, aby pozwolił odejść gwieździe prowadzonego przez siebie zespołu. A trzeba powiedzieć, że oprócz wspomnianego już na wstępie Liverpoolu, w kontekście transferu Doyle’a pisało się również w angielskich gazetach o Arsenalu i Juventusie, jakby na potwierdzenie krążącej opinii, że jest to najlepszy spośród napastników nie grających w żadnym z czołowych klubów Premier League.

Na rozwój sytuacji co do dalszej przynależności klubowej Irlandczyka trzeba będzie pewnie czekać do samego końca letniego okienka transferowego. Jak na razie suma 10 milionów funtów, którą gotów byłby zapłacić Liverpool nie robi zbyt dużego wrażenia na rządzących w Wolverhampton Wanderers, pojawiają się wręcz opinie, że skoro The Reds mogli wycenić Andy’ego Carroll’a na 35 milionów funtów to Kevin Doyle jest wart co najmniej 20 milionów funtów. Sam zainteresowany nie zaprząta sobie głowy spekulacjami transferowymi i jak na profesjonalistę przystało robi swoje, otwierając konto bramkowe w ostatniej kolejce ligowej przeciwko Fulham.

Jedno jest pewne, że tak ciężko pracujący zawodnik przydałby się każdemu zespołowi grającemu w Premiership, a odejście z Molineux wydaje się być przesądzone. Kwestią jest jedynie cena z 28-letniego napastnika, który od dwóch lat, jak sam twierdzi, jest w coraz lepszej dyspozycji.

Marcin Marczuk

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama