Król Dortmundu

redakcja

Autor:redakcja

06 sierpnia 2011, 01:48 • 5 min czytania

Podczas meczu Legii z Gaziantepsporem na Ł»ylecie pojawił się Michał Kucharczyk. Obrazek to rzadki, bo z reguły piłkarze, nie tylko w Warszawie, stawiają jednak na lans w loży VIP. Oczywiście, zdarzają się wyjątki. Doping kibiców Legii w Płocku prowadził kiedyś Artur Boruc, w zeszłym sezonie za megafon chwycił także Patryk Małecki, a na wyjazdy z kibicami Lecha jeździł Jakub Wilk. Generalnie – są to pojedyncze przypadki. Podobnie jest w Niemczech. Tam piłkarzem mocno utożsamiającym się z klubem i kibicami jest bez wątpienia Kevin Grosskreutz. Rodowity dortmundczyk. Kochany w swoim mieście, nienawidzony poza jego granicami.

Król Dortmundu
Reklama

W lutym tego roku, przed derbami Zagłębia Ruhry, na pytanie: Co zrobisz, jak twój syn okaże się kibicem Schalke? Grosskreutz odpowiedział: – Natychmiast oddam go do domu dziecka.

W Niemczech zawrzało. Jak to? Do domu dziecka? To niesmaczne, gorszące i wulgarne. Ale po skrzydłowym Borussii to spłynęło. Nienawiść do Schalke wpajano mu od małego. Urodził się i wychował w dzielnicy Eving, zdominowanej przez fanów BVB i jako młody chłopak regularnie chodził na legendarną „Südtribüne”. Już jako junior podobno obiecał sobie, że nigdy nie zagra w barwach klubu z Gelsenkirchen. Przenigdy. I za żadne pieniądze.

Reklama

Taka deklaracja z dumą została przyjęta w rodzinie Grosskreutzów. To właśnie ojciec z wujkiem zaszczepili w młodym Kevinie miłość do żółto-czarnych barw. Kiedy miał osiem lat, zabrali go na finał Ligi Mistrzów do Monachium. Borussia wygrała 3:1 z Juventusem Turyn i sięgnęła po pierwszy w historii tytuł dla najlepszej drużyny klubowej w Europie. Dwanaście lat później, w marcu 2009 roku, Grosskreutz po raz ostatni pojechał na mecz wyjazdowy BVB w roli kibica. Do Moenchengladbach. Trenerem dortmundczyków był już wówczas Juergen Klopp, a bohater tego tekstu grał jeszcze w drugoligowym Rot Weiss Ahlen. Trzy miesiące później spełnił swoje marzenie. Podpisał profesjonalny, trzyletni kontrakt z Borussią.

– To jest jak sen, z którego nie chcesz się wybudzać. Niedawno dopingowałem chłopaków z trybun, a teraz jestem częścią tego zespołu. To niesamowite – powiedział w jednym z pierwszych wywiadów.

Na konferencji prasowej wręczono mu koszulkę z numerem 19. Ucieszył się podwójnie, bo trykoty Borussii zbiera od dziecka. Ma wszystkie modele począwszy od sezonu 1991/1992. Jak sam przyznaje, rodzice nie mieli problemów z prezentami urodzinowymi dla niego, bo zawsze miał tylko jedno życzenie: nowa koszulka Borussii.

Stało się więc jasne, że jeśli Grosskreutz podoła sportowo, to Dortmund będzie miał nowego króla. Gościa, który po wejściu do każdej knajpy w tym mieście usłyszy: stary, zapraszam na kolejkę, ja stawiam. Ale co ciekawe, kilka miesięcy temu, fetując tytuł mistrza Niemiec w jednym z nocnych klubów, to właśnie Grosskreutz stawiał. Wszystkim uczestnikom imprezy, po setce wódki. W myśl dobrze znanego u nas hasła „wszystko na mój koszt”.

– Wciąż czuję się, jak kibic tego klubu. Znam wielu chłopaków, którzy jeżdżą na nasze mecze i wiem, co oni przeżywają. Jeżeli widzą, że grasz na sto procent, walczysz i nie odpuszczasz, to wybaczą ci nawet porażkę. Ale musisz dawać z siebie wszystko. Musisz walczyć. To podstawa – mówił na łamach „Bilda”.

Akurat jemu kibice wybaczą prawie wszystko. Nie tylko dlatego, że jest jednym z nich. Nie, on po prostu w każdym meczu walczy na sto procent, gryzie trawę, a wszelkie braki techniczne nadrabia niesamowitą ambicją. Podczas spotkania potrafi przebiec nawet 14 kilometrów. Za drużyną pójdzie w ogień. Może nie ma talentu na miarę Mario Goetze, ale z pewnością ma odpowiedni charakter do gry w piłkę. Ma też w sobie coś z showmana. Za to właśnie go kochają w Dortmundzie, a nienawidzą w Gelsenkirchen. Zresztą, Kevin sam lubi wbić szpilkę kibicom Schalke, zmieszać ich z błotem ostrą wypowiedzią na łamach prasy. Jedną czytaliście na wstępie, oto kolejna:

– Nie wychodzę na boisko żeby wygrać z Schalke. Ja chcę ich ośmieszyć i pogrążyć, bo wiem, że tego oczekują nasi kibice. Wygranie meczu z Schalke jest dla mnie cenniejsze od pokonania Bayernu Monachium.

Oczywiście kibice z Gelsenkirchen nie pozostają mu dłużni. Podczas derbów każdy jego kontakt z piłką jest kwitowany soczystą porcją gwizdów. Widzieliśmy to chociażby przed tygodniem, w meczu o Superpuchar Niemiec. I tu kibice „Koeningsblauen” mieli swoją chwilę wiktorii w prywatnej wojence ze skrzydłowym BVB. Schalke wygrało w karnych 4:3, a jedną z jedenastek zmarnował właśnie Grosskreutz. Liczba „fucków” w jego kierunku wystarczy za komentarz.

Fani Schalke założyli nawet na Facebooku grupę “Ich hasse Kevin Grosskreutz” („Nienawidzę Kevina Grosskreutza”). Można tam znaleźć parę obraźliwych wpisów, kilka żartobliwych zdjęć, ale ogólnie liczba członków nie powala, raptem 3646 osób. Trzy razy więcej fanów ma nawet idiotyczna grupa, o wdzięcznej nazwie: „Kurwa, jak gorąco”. Mówiąc krótko, szału nie ma.

Ostatnio Grosskreutz postanowił jeszcze dodatkowo podkreślić swoje przywiązanie do Dortmundu i na prawej łydce wytatuował sobie panoramę miasta. Wcześniej, zaraz po ostatnim meczu ubiegłego sezonu, ogolił się na łyso. No, prawie na łyso. Zrobił to jeszcze na boisku, a w rolę fryzjera wcielił się obrońca Felipe Santana.

I trudno nie żywić do niego sympatii. Oczywiście, o ile nie jest się fanem Schalke. Takich piłkarzy, silnie identyfikujących się z klubem jest coraz mniej. W przedsezonowym wywiadzie dla Kickera Kevin Grosskreutz powiedział: „Marzy mi się finał Ligi Mistrzów z Realem Madryt. Spotkalibyśmy się wtedy z naszym dobrym kumplem – Nuri Sahinem. To byłoby coś.” Ł»yczymy mu tego finału. I kolejnej takiej fety, jak ta sprzed dwóch miesięcy, kiedy to do Toi Toi’a musieli prowadzić go ochroniarze.

JAKUB POLKOWSKI

Najnowsze

Niemcy

Hajto namawiał Niemców do zatrudnienia Papszuna. „Tłumaczyłem trzy godziny”

Michał Kołkowski
6
Hajto namawiał Niemców do zatrudnienia Papszuna. „Tłumaczyłem trzy godziny”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama