To była typowa polska rzeczywistość. Na zapleczu Ekstraklasy, w Dolcanie Ząbki, pracowałem bardzo krótko, ale i zarazem zbyt długo. Jeżeli trener nie może realizować pewnych rzeczy, nie ma ku temu możliwości, to trzeba dać sobie spokój – mówi w wywiadzie dla Weszło! Radosław Mroczkowski, trener Widzewa Łódź.
Wielu ma pan znajomych wśród kibiców Widzewa?
Myślę, że tak. Pochodzę z Łodzi, więc znam w tym mieście sporo osób. Można było przekonać się zresztą o tym podczas czwartkowej prezentacji drużyny. Byłem mile zaskoczony.
Zdaje pan sobie sprawę, jak duża rolę odgrywają dziś w klubie kibice? Powiedział to zresztą Sylwester Cacek, właściciel Widzewa.
Tak, wiem, co powiedział Pan Sylwester Cacek. Każdy ma prawo do oceniania.
Opinia kibiców, jak tłumaczy właściciel, wystarczyła jednak do tego, aby zmienić trenera.
Nie chciałbym interpretować słów Sylwestra Cacka. Zapewne statystyki zostały podane jako przykład, na poparcie pewnej tezy i niekoniecznie chodziło o to, że łatwo jest w naszym klubie zmienić trenera. Zapewne bardziej chodziło o to, że klub ceni opinie swoich fanów.
Za kadencji Czesława Michniewicza Widzew był piątą drużyną ligi. Cacek się go pozbył, bo powiedział, że potrzebuje trenera, który wydobędzie z zespołu maksymalny potencjał. Rzucił panu wyzwanie.
Nie boję się wyzwań. Zdaję sobie jednak sprawę, że przede mną trudne zadanie. Mecz z Wisłą Kraków pokazał, że nasza dotychczasowa praca procentuje. Na tle mistrza Polski zaprezentowaliśmy się z dobrej strony. Ł»ałujemy tylko, że nie udało nam się wygrać. Liczę, że dobrze rozpoczniemy ligę, wszystko szybko się zazębi. Wiem, z jaką odpowiedzialnością wiąże się praca w Widzewie, ale na pewno mnie to nie deprymuje.
Wychodzi na to, że piąte miejsce za kadencji Michniewicza to dla właściciela klubu za mało.
Dlaczego piąte miejsce?
Tak wyglądała tabela w 17 spotkaniach, w których Widzew prowadził pana poprzednik.
Nie powinno się rozdzielać w ten sposób wyników. Trzeba spojrzeć na końcowy rezultat, przez pryzmat całego sezonu. Nie wiadomo przecież, jak spisałby się Widzew, gdyby Czesław Michniewicz był trenerem przez rok. Myślę, że należy pamiętać, że dziś jest to już trochę inna personalnie drużyna. Mimo to, chcemy przynajmniej powtórzyć wynik z poprzednich rozgrywek.
Mówi pan, że Widzew ma teraz inny skład. Powiedzmy wprost, personalnie jest słabszy.
Niekoniecznie. Ubyło kilka nazwisk, ale doszli inni piłkarze, został trzon drużyny. Taka jest kolej rzeczy, że w klubie zachodzą zmiany. To normalne. Oczywiście Darvydas Sernas, Wojtek Szymanek czy też Marcin Robak przydaliby się w Widzewie, ale nie ma ich, więc ten temat jest zamknięty.
Szymanka można akurat było zatrzymać.
Wojtek mógł zostać w Łodzi, ale podjął taką, a nie inną decyzję. To był jego wybór. Nie rozpamiętujemy tego.
Pan go chciał w zespole?
Tak, chciałem. Wojtek poszedł jednak inną drogą, a ja nie zamierzam z tego powodu robić tragedii. Mam na tę pozycję wartościowych zawodników.
Decyzja o sprzedaży Sernasa za pana plecami?
Nie. Informacje o jego odejściu pojawiały się od dawna. Moi poprzednicy byli świadomi tego, że ten zawodnik może odejść. Takie są realia. Ja również miałem świadomość, że w pewnym momencie może go u nas zabraknąć.
Jego, podobnie jak Szymanka, można było zatrzymać. Jaki miał pan wpływ na ten transfer?
Rozmawiałem o tym z zarządem. Wszyscy mieliśmy jednak na uwadze interes klubu. Wiedzieliśmy, do kiedy zawodnik ma kontrakt i w którym momencie najlepsze będzie dla obu stron rozstanie. Liczyłem się z tym, że może odejść. Chciałbym, aby Princewill Okachi godnie go zastąpił. Nie zapominajmy także, że mamy jeszcze Piotrka Grzelczaka, Nikę Dzalamidze, Sebastiana Radzio czy też Przemka Oziębałe, który w sobotę zdobył gola. A poza tym, okienko transferowe wciąż jest otwarte.
Co pan powiedział prezesom w sprawie transferu Sernasa?
Wszystkim z nas zależy na interesie klubu. Darvydas chciał odjeść z Widzewa już wcześniej. Przy okazji był to dobry moment, aby sprzedać Litwina do innego klubu.
Stwierdził pan też, że do Widzewa trafiło teraz kilku piłkarzy. Bądźmy precyzyjni, trafił jeden. Jest pan rozczarowany?
Nie. Cieszę się, że dołączył do nas jeden zawodnik i czekam na następnych. Nie jest tajemnicą, że szukamy napastnika oraz zawodnika lewonożnego. To są priorytety. Wierzę, że uda się jeszcze wzmocnić drużynę.
Widział pan wcześniej Okachiego w akcji, zanim przyjechał na testy?
Oglądałem sporo materiałów dotyczących tego zawodnika.
YouTube?
Nie. Tak mogą mówić tylko ci, którzy z YouTube’a korzystają i nie znają innych narzędzi transferowych. Działamy inaczej, trzeba przyklasnąć też skautingowi, który przygotował listę piłkarzy, godnych uwagi. Wszystkich co prawda nie sprawdzimy, ale mamy sporo informacji na ich temat.
Na testy przyjechał jeden piłkarz z szóstej ligi niemieckiej i drugi z drugiej ligi maltańskiej. Nie rozumiem, dlaczego temu skautingowi powinniśmy przyklasnąć.
Jeśli zawodnik sprawdził się na testach, przeszedł wszystkie procedury i go zakontraktowaliśmy, jest to niewątpliwy plus. Wielu znanych zawodników zaczynało karierę na niższych szczeblach, w np. piątej lidze. W tym, żeby przetestować danego zawodnika, nie widzę niczego złego. Jednodniowy sprawdzian Andre Stratmanna nie kosztował nas nic. Do Widzewa przyjechał na testy na własny koszt. To, że CV ma takie, a nie inne, jest inną sprawą. Nie wydaliśmy na niego ani złotówki, a przynajmniej wiemy, że dziś jest to piłkarz za słaby na Widzew.
Czym przekonał pan właściciela klubu, by dał panu szansę?
W Widzewie jestem już od roku. Kiedyś tutaj też już pracowałem. Nie jestem więc nowy ani w zawodzie, ani w Łodzi. Na to pytanie najlepiej jednak odpowiedziałby Pan Sylwester Cacek. Myślę, że wynik, jaki osiągnąłem z drużyną Młodej Ekstraklasy, nie pozostał również bez znaczenia.
Wiele osób uważa, że jedynym argumentem Mroczkowskiego było to, że po prostu jest tani.
Co to znaczy tani?
Tańszy od poprzedników. Tańszy od większości trenerów w Ekstraklasie.
Nie znam płac poprzedników.
Sam prezes Marcin Animucki powiedział, że jest pan znacznie tańszy od Michniewicza.
Nie słyszałem tej wypowiedzi. Znam swoją wartość i wiem, za jaką kwotę pewną pracę można wykonać. To oczywiste, że trener, który debiutuje w lidze, może zarabiać mniej od tego, który w tej lidze funkcjonuje od wielu lat. Nie ma w tym nic dziwnego. Są jednak też pewne granice, a moja pozycja zarobkowa nie sprawia, że muszę ubolewać czy mieć z tego powodu kompleksy. Wierzę, że z biegiem czasu moje akcje pójdą w górę. Poza tym wolałbym, by każdy zajmował się swoimi zarobkami. Ja nikomu nie zaglądam do kieszeni.
Nie boi się pan, że za pół roku zgłosi się do Widzewa trener, który powie „ja tę drużynę przejmę za dwukrotnie mniejszą pensję niż Mroczkowski”?
Wielu trenerów chciałoby pracować w Widzewie. Pieniądze są pieniędzmi, ale wynik sportowy jest najważniejszy.
W trenerce nowy pan nie jest, ale w piłce seniorskiej dopiero pan raczkuje.
Jeżeli pan uważa, że praca z 18-, 19-, 20-latkami nie jest pracą z seniorami, to w tej kwestii się nie zgadzamy. Miałem możliwość trenowania najlepszych zawodników w kraju w tych kategoriach wiekowych. Różnice między piłką reprezentacyjną a klubową są jednak spore.
W klubowej zaliczył pan twarde starcie z rzeczywistością.
To była typowa polska rzeczywistość. Na zapleczu Ekstraklasy, w Dolcanie Ząbki, pracowałem bardzo krótko, ale i zarazem zbyt długo. Jeżeli trener nie może realizować pewnych rzeczy, nie ma ku temu możliwości, to trzeba dać sobie spokój.
Co pan ma na myśli?
Nie mam zamiaru publicznie narzekać na swojego byłego pracodawcę. Z perspektywy czasu wiem jednak, że ta praca nie miała większego sensu.
Nie wiedział pan o tym wcześniej?
Wiele klubów funkcjonuje w podobny sposób. Patrząc z boku wydaje się, że wszystko jest dobrze poukładane, ale po wejściu do środka pojawia się masa problemów.
Zupełnie, jak w Widzewie.
Widzew jest w Ekstraklasie, to inna półka. Jeżeli chodzi o mnie, to na dzień dzisiejszy nie doświadczyłem żadnych problemów w klubie. Dolcan był natomiast ciekawą lekcją, bo zrozumiałem, jak praca trenera wyglądać nie powinna.
Wyniki z Dolcanem – 1 remis i 4 porażki – będą się za panem ciągnęły?
Jeżeli ktoś będzie chciał porównywać moją pracę z tamtym wydarzeniem, to tak.
Ale to jedyne pana doświadczenie w piłce klubowej.
Wynik zawsze jest najważniejszy dla kibiców i ludzi, którzy pracują w klubie. Myślę jednak, że w Ząbkach zabrakło cierpliwości, żeby przekonać się, czy może być lepiej.
Michniewicz opuszczał Widzew choćby dlatego, że nie miał nic do powiedzenia w sprawie transferów klubu. Jak jest w pana przypadku?
Rozmawiamy, dyskutujemy na te tematy z zarządem klubu. Jeżeli przychodzi do ostatecznej decyzji, to decyduję ja. Tak, jak w przypadku Okachiego. Często słyszę, że u nas w klubie rozmawia się na temat transferów. Proszę mi pokazać, który trener w klubie sam decyduje o transferach.
Na taką „zaczepkę” trenera Mroczkowskiego odpowiedzielibyśmy podczas spotkania: Orest Lenczyk w Śląsku, Tomasz Kafarski w Lechii, Adam Nawałka w Górniku czy do niedawna Michał Probierz w Jagiellonii. Ale nie odpowiedzieliśmy, bo te słowa, którymi trener stara się nas zgasić, magicznie pojawiły się podczas autoryzacji. Zresztą, nie tylko te.
A sprawa Macieja Makuszewskiego z Jagiellonii? Pan go chciał, zarząd nie. Temat więc upadł.
To nie do końca tak. Wytłumaczyłem zresztą sytuację Maćkowi. Nie może być tak, że my go weźmiemy, wypromujemy, a nie będziemy mieli nawet możliwości skorzystania z prawa pierwokupu. Zawodnik mógłby się sprawdzić, więc taką możliwość powinniśmy mieć zagwarantowaną. Ł»aden klub Ekstraklasy nie weźmie zawodnika z klubu tej samej ligi, żeby go ogrywać i po roku oddać.
Klub takiego wariantu rzeczywiście unika, ale sam trener już nie. Zdaje sobie bowiem sprawę, że rok pracy na szczeblu polskiej Ekstraklasy to bardzo odległa perspektywa.
Nie mogę patrzeć przez pryzmat własnego interesu. Patrzę przez pryzmat Widzewa. Klub daje pieniądze na transfer, na pensję piłkarza. Muszą być zdrowe, przejrzyste zasady, a te klub jasno wyznacza.
Czy po kilku tygodniach pracy odczuwa pan już niezdrową atmosferę wokół Widzewa?
Niezdrową atmosferę? Nie, na pewno nie.
Kibice kłócili się z zarządem, protestowali. Czołowi piłkarze zaczynają otwarcie narzekać w mediach, że klub ma spore zaległości finansowe. Przykłady z brzegu – Dudu, Ukah, Ben Radhia.
Ugo od początku okresu przygotowawczego trenuje z pierwszym zespołem. Gdyby nie kontuzja, byłby brany pod uwagę do pierwszego składu na Wisłę. Tego typu sprawy, jakie pojawiają się właśnie w mediach, to zwykłe drobnostki. Nikt nie ma również problemów z Dudu oraz Ben Radhią.
Jeśli za drobnostki uznamy zaległości finansowe… To chyba znajduje odzwierciedlenie na atmosferze w szatni?
Gdyby to były poważne problemy, to moglibyśmy się obawiać. Ale zarząd i piłkarze mieli czas, aby ustalić zasady dalszych działań, kolejność rozwiązywania problemów. Powiedział to zresztą właściciel klubu, że wszelkie sprawy będą sukcesywnie załatwiane. To była jasna deklaracja, która na pewno pozytywnie i uspokajająco wpłynęła na zawodników.
Prezes Animucki chciał, żeby Michniewicz zaprzeczył doniesieniom, że otrzymywał kartki ze składami od zarządu. Trener nie zaprzeczył.
Jest dużo rzeczy, które pojawiają się jako niusiki, plotki.
Niusiki, plotki? Przecież sprawa jest znacznie poważniejsza.
A ja ją odbieram w taki sposób. Ja takiej sytuacji nie doświadczyłem i nie wierzę, aby miała miejsce.
Może to dopiero przed panem.
Na takie rzeczy w poważnym klubie nie ma miejsca.
Co pan by zrobił w takiej sytuacji?
Nie wierzę, żeby do takich sytuacji dochodziło. Jeżeli zarząd ma jakieś sugestie, to możemy się spotkać, porozmawiać. Chętnie wysłucham propozycji zmian w składzie, ale zapewniam, że będę podejmował własne, suwerenne decyzje. Można mi wierzyć lub nie, ale nie wyobrażam sobie pracy na takich zasadach.
Dwie sugestie od Sylwestra Cacka już pan ma. Jeśli środek pola, to tylko Broź i Panka.
Dlaczego?
Bo, jak powiedział prezes, przy takiej dwójce pomocników poradził sobie nawet Szymanek.
To była tylko ocena dotycząca sezonu. Zawsze, jak ktoś ma przed sobą bardzo wartościowego kolegę, to sam czuje się pewniej. To akurat normalne.
Pan to odbiera jako sugestię właściciela co do składu?
Te słowa odebrałem pozytywnie, bo widać, że właściciel interesuje się drużyną, analizuje jej grę i ma własne spostrzeżenia. Ale zapewniam, że nikt inny nie będzie wpływał na skład Widzewa. O wszystkim zdecyduję sam.
ROZMAWIAŁ PIOTR TOMASIK