– Gdzie są, kurwa, pieniądze? – rapował w swojej piosence Łona. O to samo może zapytać holenderski skrzydłowy, Royston Drenthe, który znajduje się w wyjątkowo patowej sytuacji. Nie dość, że Hercules Alicante, tegoroczny spadkowicz z La Ligi, nie oddał mu należnej kasy, to Mourinho nie zabrał go na zakończony przed chwilą obóz przygotowawczy w USA i oznajmił, że może sobie szukać innego klubu.
A miało być tak pięknie. 23 czerwca 2007 roku Holandia w Młodzieżowych Mistrzostwach Europy U-21 pokonała Serbię 4-1. Jednym z objawień ówczesnego turnieju był wychowanek Feyenordu Rotterdam, który w tym samym sezonie przebojem wdarł się do podstawowej jedenastki drużyny z Rotterdamu. I prezentował się kapitalnie.
Wydawać by się mogło, że kariera młodego skrzydłowego nabierze niesamowitego rozpędu. Mówiło się o zainteresowaniu wielkich klubów. Dziewiątego sierpnia Drenthe podpisał kontrakt z Realem Madryt i to miał być ten milowy krok w jego karierze. Na dodatek w debiucie przeciw Sevilli popisał się uderzeniem a’la Clarence Seedorf:
W Madrycie nikt nie miał wątpliwości – ten chłopak ma świetlaną przyszłość przed sobą. Szybki, zaawansowany technicznie, z dobrym uderzeniem i dośrodkowaniem może być idealnym następcą legendarnego Roberto Carlosa. Ale coś poszło nie tak…
W pierwszym sezonie popularny Ricky zagrał 18 spotkań, w których strzelił 2 gole. W kolejny, mimo zawirowań na ławce trenerskiej, zagrał w 20 spotkaniach. Nie potrafił jednak przedstawić na boisku drzemiącego w nim talentu. Po klęsce z Alcorconem został całkiem skreślony. Zawiódł na całej linii. – Trener ma 25 zawodników do dyspozycji, niemożliwe jest wygrywanie 2 czy 3 zawodnikami – żalił się w wywiadach, kiedy, nie łapał się nawet na ławkę rezerwową.
Po przyjściu Mourinho, wszyscy zawodnicy dostali „carte blanche”. Zaczynali od zera i chcieli pokazać się charyzmatycznemu Portugalczykowi z jak najlepszej strony. Tak zaczął nasz Drenthe:
31 sierpnia 2010 roku został wypożyczony do Herculesu Alicante na jeden sezon. Miał udowodnić Mourinho, że się mylił. Popadł jednak w konflikt z władzami klubu, nie zjawiał się na treningach, bo władze zalegały z wypłatami dla zawodników. Nie pomagały kary dyscyplinarne. Holender robił wszystko, aby nie grać.
Po roku wygasła umowa Herculesu z Realem Madryt i Drenthe mógł wrócić na Santiago Bernabeu. Ale jego problem polega na tym, że… nie ma dokąd wracać. Real postanowił iść mu na rękę i szuka dla niego nowego klubu. W mediach przewijał się temat Benfiki Lizbona, ale Drenthe idzie na wojnę ze wszystkimi. Nawet z tymi, którzy wyciągają do niego pomocną dłoń. Gdzie pójdzie i co zrobi? Tego nie wie nikt, nawet on sam.
MATEUSZ KUCHARSKI
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]