Matrix na wygnaniu

redakcja

Autor:redakcja

27 lipca 2011, 17:37 • 6 min czytania

– Wiem, że nie nikt poza Interem mnie nie lubi – mówił przed kilkoma laty. Teraz i tam skończyły się sentymenty. Na Giuseppe Meazza zapomnieli już o jego zasługach i medalach. Mieli go dość, grożono, że nie będzie zgłoszony do gry w Lidzę Mistrzów. Kontrakt rozwiązano za porozumieniem stron. Wyrzucono go na wycieraczkę pod drzwiami. Jak mokrego szczeniaka, który nieustannie psoci i nie zasługuje na więcej pieszczot. Myślicie, że wyczyny Mario Balotellego to szczyt szczytów? Najwyraźniej nie poznaliście dobrze Marco Materazziego.
Charakter włoskiego stopera od początku dawał się we znaki Leonardo. Brazylijczyk, znany z lekkich metod pracy, nie potrafił dogadać się z niesfornym piłkarzem. Patrząc na rezultaty osiągane przez zespół – równie trudno było mu trafić do pozostałych zawodników, ale „Matrix” był osobliwym przypadkiem… Ciągle mu coś nie odpowiadało. Jęczał, sam sprowadzał na siebie kłopoty. Zdawałoby się – ok, nie pasuje mu trener, takie rzeczy w piłce się zdarzają. Tyle, że 37-latek niewiele wcześniej miał na pieńku z Rafaelem Benitezem.

Matrix na wygnaniu
Reklama

Wszystkiemu winien był ten, który uczynił Marco piłkarzem spełnionym – Jose Mourinho. Włoch był zapatrzony w swojego trenera jak w obrazek. Portugalczyk w zamian nagradzał go za lojalność. Pomimo zaawansowanego wieku, dawał mu poczucie, że wciąż jest ważnym ogniwem „Nerazzurich”. Zawsze wprowadzał go na końcówki najważniejszych meczów. Zarówno w finale Pucharu Włoch, jak i Lidze Mistrzów. Umiał do niego dotrzeć. Podobnej sztuki dokonał Marcello Lippi w finałach Mistrzostw Świata 2006. Materazzi zerwał z łatką rzeźnika. Przynajmniej na moment.

Wszystko wróciło do „normy”, kiedy do Mediolanu przyjechał Rafael Benitez. Człowiek nieprzyzwyczajony do podtrzymywania jakichkolwiek tradycji. Zawsze działający po swojemu. Najchętniej przewróciłby całe klubowe struktury do góry nogami. Całe szczęście, jego macki nie miały aż tak dalekiego zasięgu. Z prostej przyczyny – jego praca w Serie A trwała zbyt krótko, Hiszpan nie miał posłuchu wsród podopiecznych. Najpierw sam zarżnął połowę składu morderczymi treningami, a potem podpadł Materazziemu. Nie było odwrotu, czyjaś głowa musiała polecieć. Był środek sezonu, niekoniecznie sprzyjający osłabieniom kadrowym…

Reklama

18 grudnia 2010 Inter dokłada do swojej kolekcji trofeów Klubowe Mistrzostwo Świata. Ogrywa półamatorów z DR Kongo, TP Mazembe 3:0. Triumf przywraca uśmiech na zasępioną twarz Massimo Morattiego. Nigdy wcześniej nie miał okazji, by dorzucić tę nagrodę do okazałej gabloty. Cieszą się wszyscy oprócz Materazziego. Marco poczuł się zdradzony. Benitez nie wpuścił go na ostatnie minuty, jak to miał w zwyczaju Mourinho. Po końcowym gwizdku piłkarz udaje się do szatni i nie wychodzi na dekorację. Na szczęście jednorazowy sukces nie mógł uratować posady Beniteza.

Honor to dla niego jedna z najważniejszych wartości. Tak się dziwnie składa, że sam często o tym… zapominał. Nie tylko wtedy, kiedy doprowadził do furii Zidane’a. Od ludzi, którzy go otaczają, wymaga szacunku. Nie okazał mu go Benitez, więc o owocnej współpracy nie było mowy. Wcześniej dał lekcję Balotellemu. Kiedy czarnoskóry napastnik podeptał klubową koszulkę po meczu z Barceloną, w drodze do szatni dostał w czerep od „Matrixa”. Potem wyjechał do Manchesteru City, gdzie znów mógł być bezkarny.

– Kiedy wracam do domu, jestem spokojny, że mogę dobrze wychować swoje dzieci – zarzeka się Marco. Czy aby na pewno? Czy ktoś sprawiający wrażenie, że na boisko wychodzi by wyrównać swoje prywatne porachunki może uchodzić za wzór? „Matrix” jako przykładny ojciec:

Wystarczy? Takich filmów jest pełno… Kiedyś klubowa telewizja Milanu wyemitowała kompilację najbrutalniejszych fauli Materazziego na graczach „Rossonerich”. A to chyba świadczy najdobitniej, że jego zagrania nie są przypadkowe. Marco nie potrzebuje nawet wychodzić na boisko, by rozpętać bitwę z obozem przeciwnika. W 2004 roku komisja ligowa zawiesiła go na dwa miesiące. W tunelu prowadzącym na boisko znokautował Bruno Cirillo ze Sieny. W tamtym meczu nawet nie grał, bo leczył kontuzję. Nie wytrzymał, bo rywal obraził jego rodzinę. W efekcie Cirillo przed kamerami pozował z zakrwawioną wargą.

Jego ofiarą padł także późniejszy kolega z zespołu, Zlatan Ibrahimović. W 2005 roku Materazzi tak przejechał się po nogach Szweda, że głos postanowili zabrać nawet włoscy politycy. – Materazziego trzeba powstrzymać! – pisano w prasie. Sprawa ucichła, bo ponoć obaj piłkarze podali sobie ręce, kiedy „Ibra” podpisał kontrakt z Interem. Wystarczyło, żeby po latach znów stanęli naprzeciwko siebie. Tym razem to Szwed odwdzięczył się weteranowi włoskich boisk:

W meczach derbowych „Matrix” zawsze za punkt honoru uznawał skopanie największych gwiazd rywala. Kiedy przestał za nimi nadążać i nie mógł poniewierać jak za dawnych lat, i tak trafiał na języki całej Italii. W styczniu 2010 roku po zwycięstwie nad Milanem… na boisko wybiegł w masce z podobizną Silvio Berlusconiego. Później twierdził, że chciał tylko podgrzać atmosferę, a nie obrazić premiera Włoch. Na pewno.

Wybryki 37-latka zupełnie przyćmiły jego nadzwyczajne osiągnięcia. A warto zauważyć, że w sezonie 2000-2001 pobił wyjątkowy rekord Daniela Passarelli. W jednym sezonie zdobył aż dwanaście goli. Rekord wszech czasów pośród defensorów w Serie A. Większość po stałych fragmentach. My wolimy trafienie z gry. Samobójcze i kilka lat później, ale… bijące na łeb jego wszystkie pozostałe gole. Przekonajcie się sami:

Przez ostatnie lata nie można było wyzbyć się wrażenia, że Materazzi to Inter, a Inter to Materazzi. Nawet jak nie grał, zwykł pierwszy wbiegać na boisko, by nosić na rękach Samuela Eto’o. Maksymalnie zaangażowany. Jak narkoman pod wpływem ekstazy. Naciągnięty mięsień? Nie ma problemu, jakoś dokuśtyka do końca. Rozcięty łuk brwiowy? Doda tylko charakteru. Jego przydomek brzmi po angielsku „The Butcher”. Podobnie jak innego rzeźnika z Anglii – Terry’ego Butchera – który zasłynął zdjęciem, w którym krew leje się z niego strumieniami. Marco chciał być taki sam:

Image and video hosting by TinyPic

Na pewno zdarzy nam się jeszcze napisać, że on czy Gattuso powinni wylądować w psychiatryku. W kaftanie bezpieczeństwa. Za koszulkę swojego klubu byliby jednak gotów dać się posiekać na kawałki. Nawet w momencie, kiedy będą schodzić z boiska po raz ostatni, wzbudzą jakieś uczucia. Choćby mieszane. Jeden gladiator jeszcze się nie skończył, ale znika. Spadnie o kilka półek niżej. Po cichu, bez rozgłosu. Nie pożegnał się z kibicami, których kochał, bo o odejściu dowiedział się po zakończeniu sezonu.

Nie do wiary. Tak z Interu odchodzi człowiek, który uratował skórę Włochom w najważniejszym meczu ostatniej dekady i wyrastał na ikonę swojego klubu. Wyrok wydał Leonardo. Egzekucji nie dało się odwlec, nawet kiedy Brazylijczyk wyjechał z Mediolanu. Wystarczyło mu tylko pokazać walizkę petrodolarów ufundowaną przez katarskich właścicieli Paris Saint-Germain.

Widzicie różnicę? Leonardo przebył drogę „from hero to zero”. Z legendy Milanu stał się zakałą San Siro. Nie przeszkadza mu to skakać z kwiatka na kwiatek. W obozie „Nerazzuri” rozstanie z najemnikiem odbyło się należycie: krótko i po dżentelmeńsku. Podziękowano mu i życzono powodzenia. A tego niepokornego, lecz niezwykle oddanego brutala wymoczono w smole, obtoczono w pierzu i wykopano jak wygnańca. Wygnańca, który… zapowiedział, że wytatuuje sobie teraz na sercu herb Interu. Na znak miłości, która przetrwa.

FILIP KAPICA

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Ekstraklasa

Fenerbahce zaakceptowało dwie oferty z Polski. Znaleźli już następcę

Braian Wilma
3
Fenerbahce zaakceptowało dwie oferty z Polski. Znaleźli już następcę
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama