Są tacy ludzie, którym wszystko się podoba, we wszystkim znajdą powód do uśmiechu i optymizmu, nawet jeśli sytuacja jest beznadziejna. Gdy rozkraczy się samochód w środku polnej drogi – okej, są ładne widoki, można odpocząć zamiast żyć w ciągłym pędzie. Gdy stos rachunków jest coraz większy, a środków na ich zapłacenie coraz mniej – super, można sobie przypomnieć matematykę i liceum, piękne czasy młodości. Kiedy na własnym weselu okaże się, że żona zdradza cię z najlepszym kumplem, twoim świadkiem – świetnie, niech im się wiedzie! Optymizm naprawdę jest ważny w życiu, ale nie wolno z nim przesadzić, bo wtedy zaczyna przerażać. A optymizm Krzysztofa Warzychy przerażający jest już zdecydowanie.
Wiecie jak się sprawy mają, Ruch Chorzów dostaje w cymbał od każdego, prawdopodobnie gdyby Michał Milowicz skrzyknął chłopaków z Reprezentacji Artystów Polskich, to by z Olafem Lubaszenką i Cezarym Żakiem na skrzydle pyknęli trójeczkę. Powodów do zadowolenia nie ma, a o dziwo Warzycha zadowolony jest.
Wypowiedź trenera po meczu z Piastem Gliwice (0:3):
– Jestem zadowolony z ambicji, woli walki. Wiadomo, że nie jesteśmy sami na boisku, jest jeszcze przeciwnik. Podziękowałem chłopakom, bo zagrali lepiej niż ostatnio.
To świetnie, że Ruch zagrał lepiej niż na przykład ze Śląskiem, ale właściwie nie wiemy czy da się zagrać gorzej. A może wtedy też trzeba było podziękować chłopakom i okazać zadowolenie? Aha, dzięki też za stwierdzenie, że na boisku jest jeszcze przeciwnik, prawdopodobnie od czasów Kolumba ludzkość nie przeżyła większego odkrycia. Choć i tak mamy wątpliwości czy przy braku przeciwnika Ruch dowiózłby z Piastem 0:0.
Po meczu z Cracovią (0:2):
– Od 30. minuty widziałem już na boisku tylko jedną drużynę. Stworzyliśmy dużo sytuacji, mieliśmy dwie-trzy sytuacje bramkowe, dwa razy trafiliśmy w poprzeczkę. Potrzebne jest zawsze trochę szczęścia. My go nie mieliśmy. Było widać, że chłopcy chcieli przynajmniej zremisować ten mecz.
Trener stwierdza, że widział jeden zespół na boisku, ale nie stwierdza na jakim, więc jeszcze wszystko może być w porządku, jeśli od 30. minuty włączył sobie na telefonie filmik z rozgrzewki Ruchu. Wtedy tak – jest jedna drużyna, ale w Krakowie to już niekoniecznie. Ruch stwarzał sobie okazje, ale Cracovia zwyczajnie też, przecież Piątek pobiegł sam na sam z bramkarzem prawie od połowy, przecież dobitkę Jendriska w ostatniej chwili zblokował Hrdlicka, przecież Dąbrowski wszedł w obronę Ruchu jak do siebie. Może to wszystko trener przegapił, ale jednak głupia sprawa – zespołu nie utrzyma, więc chociaż mecze mógłby oglądać w całości.
I tak naprawdę cudowny musi być ten świat według Warzychy. Niby okularów nie nosi, ale chyba jakieś różowe soczewki sobie sprawił, bo innego wytłumaczenia tej sytuacji nie widać (chyba że trener nie ogarnął regulaminu i liczy na kolejny podział punktów). Według niego nie ma co się martwić, ponieważ Ruch albo gra dobrze, albo lepiej niż w poprzednim meczu, a przecież postęp jest najważniejszy. Jasne, jeszcze trochę Niebieskim brakuje – najczęściej szczęścia, bo absolutnie nie umiejętności – ale zaraz karta się odwróci. Widać to przecież po wynikach – od 0:6, przez 0:3, do 0:2, czyli tendencja jest wzrostowa. Jeszcze jeden wpierdol, potem bezbramkowy remis i zaraz można zacząć wygrywać.
Mniejsza z tym, że w innej lidze.
Fot. 400mm.pl