Przychodzi Zygmunt Solorz do władz Wrocławia. – Dzień dobry, mógłbym zainwestować w Śląsk – oznajmia bez ceregieli. – Tak? To wspaniale! – słychać entuzjazm. I szast, prast, warunki ustalone: Solorz bierze władzę w klubie do spółki z miastem i za niewygórowaną sumę (za friko?) klub dostaje atrakcyjne tereny pod budowę galerii handlowej. – Ta galeria, drodzy państwo, to przyszłość Śląska. Zyski osiągną 60-80 milionów złotych, a zarabiać będzie klub – mówią panowie w krawatach.
Ta galeria miała być gotowa w grudniu 2011 roku, czyli tak naprawdę jutro. Ale galerii nie ma, jest trochę piasku, nieczynna koparka i jakieś psie gówna.
A dziś nowa wiadomość. Teraz już zyski z galerii nie mają iść na klub, bo ta galeria – jak już powstanie, a podobno kiedyś, kiedyś powstanie – zostanie od razu sprzedana. Oficjalne pocieszenie: co się uda zarobić na transakcji, dostanie klub.
Jak dla nas – coś tu śmierdzi, a nawet cuchnie. Jeśli ktoś jest poważnym człowiekiem, to działa zgodnie z planem, przy dużych inwestycjach podpiera się fachowymi analizami i prognozami. A we Wrocławiu ogłosili: będzie galeria, będzie kilkadziesiąt baniek na rok, Śląsk najbogatszy w Polsce. Teraz wzięli kalkulatory do rąk raz jeszcze i stwierdzili: a nie, jednak nie będzie, nie zgadza się!
To co oni – chcieli budować galerię za bodajże 700 milionów złotych i nie policzyli, co i jak? Wtedy nie policzyli, a teraz policzyli? Wtedy udawali, że będzie z tego kasa, czy teraz udają, że nie będzie?
Teraz słyszymy decyzję – sprzedamy! Ale skoro sprzedacie, to komu? Po co budować galerię, która nie będzie rentowna? Kto kupi tak wielki, nierentowny obiekt? To się kupy nie trzyma, chociaż w takich sytuacjach Janek Tomaszewski dodaje: „a właściwie to tylko kupy się trzyma”.
Jesteśmy bardzo ciekawi, co dalej, bo nasza wrodzona podejrzliwości każe nam sądzić, że pewne scenariusze zostały nakreślone daleko wcześniej, a dzisiaj tylko coś wycieka do opinii publicznej.