Koniec! Sezon, jeśli chodzi o mistrzostwo w Anglii, dobiegł końca – już nie nieoficjalnie, już nie ma żadnych warunków, Tottenham nie musi gdzieś jeszcze potracić punktów. Chelsea grała ten sezon naprawdę kozacko, więc zasłużyła, by to jej własne zwycięstwo przypieczętowało tytuł. Tak się stało, bo The Blues ograli na wyjeździe WBA 1:0 i dziś może ich czekać długa noc, w czasie której będą mieli pełne prawo mówić: „jesteśmy najlepsi w Anglii!”.
Ale też jakie to zwycięstwo ma historię. Spodziewaliśmy się kluczowego gola po wielu piłkarzach The Blues – Hazardzie, Coscie, Pedro, Alonso, nawet Cahillu. Jednak po Batshuayiu? Przecież to facet z dalekiego planu, który momentami mógł się czuć wręcz upokarzany. Ściągano go z OM za grube miliony (około 40 baniek), więc miał pełne prawo wierzyć, że będzie grał regularnie. Tymczasem występował od święta, dostawał na placu minutę, dwie, jak Conte miał dobry humor to pięć, w każdym razie ani razu nie wyszedł w pierwszym składzie. Dziś Chelsea długo nie mogła przebić muru rywali i włoski menedżer dał chłopakowi pograć. Znów króciutko, łącznie z doliczonym czasem przez 20 minut. Belg zaczął irytująco, niby się starał, ale wychodziły z tego głównie faule. Aż do momentu, kiedy dostał podanie z boku od Azpilicuety i wepchnął piłkę do siatki.
Chelsea win their 5th Premier League Title.
MP:36|W:28|D:3|L:5|F:76|A:29|
Here is Batshuayi’s clinching goal: pic.twitter.com/vpXyQ6FDNT
— Goals (@PremHighlightz) 12 maja 2017
Conte w swoim stylu oszalał, wpadając w objęcia współpracowników – po drodze chyba dostał przypadkowo w szczękę – do ławki dopadł Courtois, reszta piłkarzy fetowała na boisku. Jasne, do grania mieli jeszcze ponad 10 minut, ale są tak mocni, że pewnie podejrzewali jak to się wszystko skończy.
To była w pewnym sensie ładna wygrana, bowiem po gościach nie było widać krzty kurtuazji, czegoś na zasadzie – „dobra, tu weźmiemy remis i spokojnie, sprawę rozstrzygniemy u siebie”. Nie, The Blues naprawdę chcieli wygrać, ale po prostu im nie wpadało. W pierwszej połowie dobre okazje mieli Pedro i Fabregas, lecz piłka o naprawdę niewiele mijała bramkę Forstera. Gospodarze też dobrze się bronili, kilkukrotnie rozpaczliwie blokując próby rywala. Za to po przerwie nad The Hawthorns przeszła już nie wichura, a huragan. W pierwszych dziesięciu minutach goście stworzyli kilka dobrych okazji – strzelał dwukrotnie Moses, strzelał Fabregas, dośrodkowanie Hazarda prawie skończyło się samobójem, ale znów – nie wpadło.
Tak jak chwalimy Chelsea, tak parę ciepłych słów należy się też WBA. Raz: bronili się mądrze (momentami szczęśliwie), a dwa, też chcieli pokazać przyszłemu mistrzowi, że w ciemię bici nie są. Już w pierwszej minucie groźnie z głowy uderzał Rondon – jego próbę ładnie wyjął Courtois – a po przeczekaniu huraganu w drugiej połowie byli wręcz od Chelsea groźniejsi, jednak uderzenie znów Rondona zostało zablokowane, a Chadli w bardzo dobrej sytuacji nie trafił nawet w bramkę.
Miała więc Chelsea trochę szczęścia, ale hej, ono sprzyja lepszym. A The Blues są w sezonie 16/17 Premier League najlepsi.