Czy da się finansowo stracić na zdobyciu mistrzostwa Polski, jak stwierdził w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” Dariusz Mioduski? Czy piłkarze, którzy już kilka razy mistrzostwo zdobywali, nie powinni wykazać się odpowiedzialnością za finanse klubu i po prostu przerżnąć ważny mecz na finiszu rozgrywek?
Słowa właściciela, że mistrzostwo z punktu widzenia finansów jest nieopłacalne, mocno nas zdziwiło. Stąd krótka analiza, co wynika ze zdobycia mistrzostwa Polski, a co z zajęcia drugiego lub trzeciego miejsca.
Po pierwsze – mistrz Polski otrzymuje od Ekstraklasy SA nagrodę w wysokości 4 milionów złotych. To dokładnie tyle, ile wynosi premia dla piłkarzy i sztabu szkoleniowego Legii za zdobycie tytułu. W tym momencie klub wychodzi więc na zero. Jednakże w kontraktach sponsorskich zwyczajowo zapisywane są bonusy za realizację celu sportowego. Szacuje się, że w przypadku Legii będzie to około dwa miliony złotych. Co ważne, żaden z aktualnie grających na Łazienkowskiej piłkarzy nie ma kontrakcie wpisanej indywidualnej premii za tytuł. Ostatnim zawodnikiem z takim zapisem był Marek Saganowski.
Po drugie – istotny jest tzw. efekt mistrzostwa, czyli budowanie pozycji na polskim rynku, co w sposób oczywisty przekłada się na wysokość podpisywanych umów marketingowych, a także na frekwencję – co oznacza zyski z biletów, dnia meczowego, ale też ze sprzedaży pamiątkowych gadżetów.
Po trzecie – prezes Dariusz Mioduski nie ukrywa, że Legia ma zamiar sprzedawać najlepszych piłkarzy. Nie jest dla nikogo tajemnicą, że piłkarze, którzy są w stanie wygrać ligę, są na rynku drożsi od tych, którzy ją przegrywają. W skali całego okienka mówimy znowu o milionach złotych.
Po czwarte – mistrz Polski rozpocznie grę w europejskich pucharach 11 lipca, podczas gdy drużyny z miejsc 2 i 3 już dwa tygodnie wcześniej, to jest 27 czerwca. Biorąc pod uwagę, że rozgrywki ligowe kończą się 4 czerwca, oznacza to brak urlopów i wypoczynku dla piłkarzy, a także komplikuje przygotowania. Mistrz Polski przechodząc zaledwie jedną rundę eliminacji – czyli awansując do trzeciej – ma już ścieżkę w najgorszym razie wiodącą do Ligi Europy. Jeśli odpadnie w trzeciej rundzie eliminacji LM, jest przenoszony do play-offów o LE. Jeśli odpadnie w czwartej, LE ma z automatu. W praktyce nie ma lepszej ścieżki po 2,6 miliona euro (tyle było za awans do LE w poprzednim sezonie).
Po piąte – bez mistrzostwa Polski nie da się powalczyć o awans do Ligi Mistrzów, który przynosi już krocie. Aż trudno zrozumieć, jak można nie traktować mistrzostwa jako biletu wstępu do uczestnictwa w rywalizacji o klucze do skarbca. Zwłaszcza w sytuacji, gdy sezon wcześniej te klucze zdobyto.
Jak rozumiemy, to wszystko Dariusz Mioduski zestawił z wyliczeniem, że zajmując drugie miejsce w lidze dostałby od Ekstraklasy SA 3 miliony złotych (zamiast 4), ale nie musiałby wypłacać 4 milionów premii zawodnikom. Ale już gdy odejmiemy bonusy od sponsorów, wychodzi na to, że mistrzostwo Polski daje 2 miliony złotych zysku na dzień dobry, a wicemistrzostwo – milion. Gdy dodamy kolejne punkty, zestawienie „mistrz” vs „wicemistrz” kończy się już masakrą, na korzyść mistrzostwa oczywiście.
Rzecz jasna można zastawiać się także, czy 10 mistrzostw Polski oznacza 10 razy większy problem niż jedno. Może więc Legia niepotrzebnie tłucze się o tytuł, zamiast spokojnie egzystować w środku tabeli jak np. Pogoń Szczecin. Wydaje nam się, że jednak różnice w budżetach obu klubów wynikają także z tego, że jeden klub wygrywa ligę w ostatnich latach prawie zawsze (i dzięki temu np. sprzedaje loże), a drugi nigdy. No ale może się nie znamy.