Były DJ i właściciel nightclubu trzęsie światową piłką. Za chwilę znowu zarobi miliony…

redakcja

Autor:redakcja

13 czerwca 2011, 14:18 • 5 min czytania

Bateria w jego telefonie jest wytrzymała, ale i tak musi ładować ją dwa razy dziennie. Szesnaście godzin na dobę spędza ze słuchawką przy uchu. Zdarza się, że śniadanie je w Mediolanie, obiad w Paryżu, a kolację w Londynie. Zapytany, czy ktoś lata samolotami więcej niż on, odpowiada ze śmiechem – piloci. Mourinho i Ronaldo nazywają go – „big brother”. Poznajcie gościa, który rozdaje karty w europejskim futbolu. Jorge Mendes. Menedżer piłkarski. Najpotężniejszy.
I to nie tylko naszym zdaniem. Przed kilkoma miesiącami podczas uroczystej gali w Dubaju otrzymał nagrodę dla agenta roku. Okazał się bezkonkurencyjny. Inni nominowani – Pallavicino, Thielen, Schlieper i Jansen byli tylko tłem. Mendes wciągnął całe towarzystwo nosem, po czym skromnie stwierdził: – Gestifute przeprowadziła najwięcej poważnych operacji w Europie, ale nie czuję się najlepszy. Niech inni oceniają naszą pracę.

Były DJ i właściciel nightclubu trzęsie światową piłką. Za chwilę znowu zarobi miliony…
Reklama

Gestifute, czyli jego agencja, ciesząca się w Portugalii ogromnym szacunkiem. – Tacy ludzie jak Mendes przywracają wiarę w nasz kraj – czytamy na jednym z forów. W kraj i w futbol. Bo mówisz Portugalia, myślisz Ronaldo i Mourinho. Dalej – Nani, Fabio Coentrao. Ktoś jeszcze? Carvalho, Ferreira, Pepe, Bosingwa. O mniej istotnych, jak Petit czy Helder Postiga, wspomnimy przez grzeczność. Klientów Mendesa można wymieniać bez końca. – W przeszłości za Portugalczyków nigdy nie płacono powyżej piętnastu milionów euro. To się zmieniło. Jestem dumny, bo przyczyniłem się do tego wzrostu – podkreślił w jednym z nielicznych wywiadów, które udzielił.

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

Dziś jego stajnia to studnia bez dna. Nie dziwimy się, że nie pozwala sobie spać dłużej niż sześć godzin… Reprezentuje dwustu zawodników i ta liczba wciąż rośnie. Od niedawna zaczął dodatkowo werbować trampkarzy z Portugalii i Brazylii, z których zamierza zrobić gwiazdy przyszłości. Póki co drobne pieniądze przeznacza na zakup butów i porządnego sprzętu dla tych chłopców.

Niewykluczone, że nie zdają sobie nawet sprawy, pod jak szerokie skrzydła trafili. Dziś w piłce najwyższej klasy – ale takiej absolutnie najwyższej – panuje prosta zasada. Szukasz zatrudnienia, zgłoś się do Mendesa. Wie o tym Tomek Kuszczak i dlatego nie martwi się, że pójdzie do Maccabi Tel Awiw. O swoją przyszłość nie obawiał się też w 2002 roku bramkarz Realu Valladolid, Ricardo. Kompletny przeciętniak trafił do najbogatszego klubu świata, Manchesteru United. Przez trzy lata zagrał w jednym meczu, ale Sir Alex Ferguson się do Mendesa nie zraził, bo ten po kilkunastu miesiącach przyleciał z Cristiano Ronaldo. A jeszcze później z Nanim i Andersonem. Rysą na wizerunku agenta był tylko transfer Bebe. Parodia i mistrzostwo świata w jednym. Parodia, bo facet nie potrafi grać w piłkę. Mistrzostwo, bo trafił na Old Trafford za dziewięć milionów. Ile zgarnęło Gestifute? Ponoć 3,5 bańki.

I pomyśleć, że cała ta przygoda z menedżerką zaczęła się kilkanaście lat temu w… nightclubie w miejscowości Caminha. Tam do dyskoteki prowadzonej przez przyszłego agenta wybrał się 22-letni bramkarz Nuno Espirito Santo. Marzył o przejściu do FC Porto, ale Mendes wpadł na inny pomysł. Pomysł o nazwie – Deportivo La Coruna. Opłacił młodemu zawodnikowi wszystkie przeloty, posiłki i rachunki telefoniczne. Na początku prezes „Depor” był nieugięty. – Słuchaj, pogadać możemy, ale nie kupię od ciebie nikogo – stawiał sprawę jasno. Ale Portugalczyk nie odpuszczał. Wsiadał w samochód, jechał do La Corunii i czekał pod biurem Augusto Cesara Lendoiro cztery godziny tylko po to, aby wybić z nim kawę. Dopiął swego. W 1996 roku Nuno podpisał kontrakt z Deportivo. Podejście do Mendesa zmienił też sam Lendoiro. – Jorge jest bardzo pozytywnym człowiekiem. Trzyma się blisko piłkarzy i potrafi dla każdego znaleźć odpowiednie rozwiązanie, nie lekceważąc przy tym klubów. Tworzy w biznesie „trójkąty małżeńskie”. Ludzie związani z Atletico Madryt, do którego ściągnął Simao, dodają: – Nie jest typowym agentem. Jest pracowity, honorowy i zawsze szuka porozumienia między trzema stronami: piłkarzem, reprezentantem i klubem. – Musimy myśleć o najlepszej opcji na teraz i na później – tłumaczy Mendes. – Kiedy dziesięć lat temu załatwialiśmy zagraniczny kontrakt, każdemu to odpowiadało. Dziś jest zupełnie inaczej.

Image and video hosting by TinyPic

Transfer Nuno Espirito Santo był jednak tylko przetarciem otwierającym mu drzwi do rynku, w którym bez kontaktów ani rusz. Po sezonie 2002/03 sprawił, że do Deportivo dołączył Jorge Andrade, do Newcastle Hugo Viana, a do Regginy Carlos Humberto Paredes.

Chwilę później skumplował się z prezesem Porto, Pinto da Costą oraz Jose Mourinho. Dzięki temu, jak zarzucają mu złośliwi… przejął FC Porto. Potem część tej jego „ekipy” przeniosła się do Chelsea. Na czele z „The Special One”, który zrezygnował z usług innego agenta, Jorge Baideka.

Mówi się, że latem 2004 roku zarobił 65 milionów euro na prowizjach transferowych. Wystarczyło przekonać Abramowicza do Costinhi, Paulo Ferreiry, Tiago oraz Cecha. I Mourinho rzecz jasna. Dwa lata później dołączył do nich Hilario. – Nie uwierzył, kiedy do niego zadzwoniłem i powiedziałem, że przechodzi do Chelsea – chwalił się po latach Mendes. W przenosinach na Stamford Bridge pomógł również Jose Bosingwie, którego nawet formalnie nie reprezentował, a także Luizowi Felipe Scolariemu. Jemu „załatwił” też lukratywny kontrakt w Uzbekistanie. W lutym do Portugalczyka zgłosił się jeszcze Diego Maradona. Efekt – umowa z Al Wasl ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

I tak wygląda każdy jego dzień. Podróże, telefony, załatwianie, negocjowanie. Bez wytchnienia, bez urlopu. Sam przyznaje, że nie pamięta, kiedy miał dwa tygodnie wakacji. To minusy życia menedżera. A plusy? Standard życia, oczywiście.

La Finca de Pozuelo. Jedna z najbardziej ekskluzywnych dzielnic Madrytu. – Kto chce tu zamieszkać, musi spełnić określone wymagania. Nie można po prostu znaleźć oferty w gazecie, zadzwonić i obejrzeć domu. Najpierw trzeba przejść szczegółową rozmowę z właścicielami – mówi architekt, Joaquim Torres.

I po takiej dzielnicy Mendes wozi się Astonem Martinem, Porsche i Mercedesem. Oczywiście poza okiem kamer. Nie chce się lansować, choć mówi się, że kontroluje najważniejsze sportowe dzienniki Półwyspu Iberyjskiego. Tzn. prawie wszystkie, bo w zeszłym tygodniu poszła w Hiszpanii fama, że Portugalczyk podsłuchuje rozmowy dyrektora Barcelony, Andoniego Zubizarrety i innych agentów pracujących dla tego klubu. Cel – osłabić pozycję Barcy na rynku. – Nikogo nie szpieguję, pracuję dla wszystkich – tłumaczył się Mendes.

Ma rację czy kłamie? Ciężko powiedzieć. Jedno jest w pewne – w tej branży czasami cel uświęca środki. Ale… – Nigdy nie będę żałował, że przeżyłem tak wielką przygodę – powiedział jakiś czas temu. Były półprofesjonalny piłkarz, DJ, właściciel wypożyczalni wideo i nightclubu. Dziś bezkonkurencyjny „empresario”. I chyba prędko się to nie zmieni.

TOMASZ ĆWIĄKAفA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama