Odra w drewnianych chatkach. Kto ostatni zgasi światło?

redakcja

Autor:redakcja

04 czerwca 2011, 18:03 • 6 min czytania

– Pożyczamy od Darka Kozielskiego busa na osiem osób. Pakujemy do niego sprzęt i sześciu chłopaków. Trener bierze trzech swoim autem. Po trzech masażysta i trener bramkarzy. Jedziemy w piętnastu i jakoś to będzie – rzuca pomysł Jarosław Skrobacz. Pierwszoligowa Odra nie ma jak dotrzeć na mecz z KSZO Ostrowiec. Przyjeżdża na stadion pół godziny przed pierwszym gwizdkiem i przegrywa 0:4. W Wodzisławiu od miesięcy piłkarze nie dostali nawet tysiąca złotych. Jedni koczują u swoich rodzin, inni zamieszkali… w drewnianych domkach letniskowych. Wygląda na żart, ale to sama prawda. Napisać, że jest źle, to nic nie napisać. Ł»e fatalnie? Chyba brzmiałoby jak komplement. – Trzeba to wszystko rozwalić i rozjechać się do domów, bo to, co się dzieje woła o pomstę do niema – mówi zrezygnowany Maciej Nalepa.

Odra w drewnianych chatkach. Kto ostatni zgasi światło?
Reklama

Środek tygodnia, godzina 11. Piłkarze Odry zbierają się na trening, choć nie wiedzą, czy w ogóle zagrają jeszcze jakiś mecz. Wyjazd do Szczecina został odwołany, bo klub nie zdołał opłacić im ani transportu, ani hotelu. Walkower oznacza spadek, ale wszyscy od dawna czują, co jest grane – klub sypie się bezpowrotnie. W ostatni poniedziałek, już na dwa tygodnie przed końcem ligi, zorganizowano pożegnalnego grilla. Za wszystko zapłacił były prezes Dariusz Kozielski. – Na treningi przychodzimy dalej, bo co innego nam pozostało? – mówią jeden po drugim. Trener Skrobacz zarządza grę w siatkonogę. Nie ma tylko siatki. Zawodnicy ustawiają dwa pionowe paliki i przewiązują je cienkim sznurkiem.

W Wodzisławiu potwierdza się najgorszy scenariusz. Od dawna jedyne przychody klubu stanowiły zyski z biletów i pieniądze z Canal+. Po spadku z Ekstraklasy kasa świeci pustkami. Na ratunek miał przyjść czeski inwestor, ale od tygodni nikt go nie widział. – Pan Zdrahal? W życiu go nie spotkałem. W klubie została jedna sekretarka, a i to nie zawsze, bo przecież ona też nie ma płacone – mówi Nalepa. Czeski film… Zawodnicy narzekają, że właściciele przestali nawet odbierać od nich telefony. Wszyscy mają dosyć chorej sytuacji. Nie istnieje już żadna tajemnica szatni. Każdy wylewa brudy i żale, choć otwarcie wypowiadają się tylko najstarsi i najbardziej doświadczeni. Młodzi nie chcą się narażać.

Reklama

„Dla jednych to koniec pięknej historii, dla innych koniec jakiegoś koszmaru z południa” – pisaliśmy kilka dni temu. Odra nigdy nie była klubem szczególnie poważanym. Mało kto dobrze jej życzył, raczej każdy wróżył spadek. A oni, jak na złość, trzymali się w Ekstraklasie. Kombinowali i co raz łatali dziury. Kupili Zganiacza, Korzyma, Drzymonta… Za chwilę Chmiesta, Szewczuka, Stasiaka i jechali dalej. Tak przez czternaście okrągłych lat. Dziś na stadion przy Bogumińskiej przychodzi po 500 osób. Mało kogo interesuje zbieranina wychowanków, którzy mają być może pierwszą. – Gdyby chodziło o normalny zespół, taki z trenerem z zewnątrz i doświadczonymi zawodnikami, gwarantuję, że wszystko rozsypałoby się dawno temu – uważa Jarosław Skrobacz.

W piątek wieczorem Marek Zdrahal telefonicznie poinformował go o dymisji. Nie spodobało mu się, że trener otwarcie krytykuje działania zarządu. A raczej ich brak, bo w Wodzisławiu dziś nic nie jest normalnie. Jednoosobowy zarząd, od lutego wakat na stanowisku prezesa… – Nie ma nawet z kim rozmawiać. Siedzimy w szatni i czekamy na jakieś decyzję. Nie wiemy czy jedziemy na mecz, czy nie, ale nawet o tym nikt nas nie informuje – żalą się zawodnicy.

Dziś już wiedzą, że do Szczecina nie pojadą. Pomimo tego, że Pogoń wysyłała do Wodzisławia oficjalne faksy, proponując opłacenie wyjazdu. Można się łudzić, że z dobrego serca, choć tak naprawdę po to, by zgarnąć za zwycięstwo dodatkowe premie (klub nie płaci za walkowery). Dla trenera Odry pomysł od początku był jednak nie do przyjęcia. – Tak to można jechać na festyn, jakieś 50-lecie klubu. Wtedy ktoś zaprasza, płaci za przejazd, robi się grilla i jest fajna zabawa – denerwuje się Skrobacz, który niejeden wyjazd organizował już na „wariackich papierach”. Do Ostrowca piłkarze Odry pojechali prywatnym transportem, mając za kierowców trenerów i masażystę. Na stadion dotarli pół godziny przed meczem, bo tym razem udało się jeszcze zrobić zbiórkę na paliwo. – Do Szczecina moglibyśmy jechać nawet w ośmiu, gdyby tylko klub zapewnił nam autokar i przynajmniej jeden posiłek na trasie. Najgorsze, że nikt się tym nie zainteresował. Czekaliśmy aż cokolwiek powiedzą, ale w klubie nie było żywej duszy – relacjonuje Maciej Nalepa.

Coraz częściej własne pieniądze, by łatać najdrobniejsze dziury, wykłada Dariusz Kozielski. By zapłacić 4 tysiące ryczałtu dla sędziów albo karę za czerwone kartki. Przed meczem z Flotą Świnoujście kibice sami zebrali trzy tysiące złotych, bo klub nie był w stanie wynająć agencji ochrony. – Nikt nie chce niczego pożyczyć ani rozłożyć na raty, bo Odra od dawna nie jest klubem zaufania – dodaje Skrobacz.

W Wodzisławiu nikt nie gada już o formie, taktyce czy ustawieniu drużyny. Bo i po co, skoro pieniędzy nie ma na najbardziej elementarne potrzeby. Ostatnio zabrakło 500 złotych na rezonans magnetyczny dla kontuzjowanego Jacka Bańczyka. Masażysta też pojawia się w klubie coraz rzadziej, a atmosfera beznadziei udziela się piłkarzom. Na jednym z treningów Samuelson Odunka poszarpał się z bramkarzem Marcinem Musiołem. Zawodnicy mają kontrakty na poziomie tysiąca złotych, a i tak od miesięcy nikt im ich nie wypłaca. – W ostatnich dniach dałem chłopakom wolną rękę. Jeśli ktoś nie miał za co przyjechać na trening, mógł zostać w domu. Rozumiem ich, nie mogą dokładać do interesu – tłumaczy Skrobacz.

Kilku skorzystało z okazji i na dobre wyjechało z Wodzisławia. Kadrę zespołu tworzą młodzieżowcy, którzy nie mieli szans zarobić na piłce tyle, by w trudnym momencie żyć z oszczędności. – Nie mają gdzie mieszkać, nie mają co jeść, więc pojechali gdzie się da, do rodziny, znajomych – opowiada Nalepa. On też, choć przez lata kopał na Ukrainie, jest dziś „goły i wesoły”. – Pojechałem do Krakowa pozałatwiać kilka spraw i na bilet musiałem pożyczyć od kolegi, bo inaczej nie miałbym za co wrócić – mówi. – Powoli rozglądam się za nowym klubem. Wiem, że nie znajdę niczego wielkiego, ale chciałbym jeszcze gdzieś pograć. Może wrócę na Ukrainę? Bardzo bym chciałâ€¦

Większość piłkarzy nie ma gdzie mieszkać, bo właściciele domów wypowiedzieli im umowy. Nalepie jeden pokój użyczył Kozielski. Kameruńczyk Nganbe Nganbe i Nigeryjczyk Odunka zostali bez pomocy z zewnątrz, więc mieszkanie nieodpłatnie wynajął im jeden z działaczy. – Niektórzy mieszkają w drewnianych domkach letniskowych. Przykro o tym mówić, ale to co dzieje się w klubie, to żart z oficjalnych rozgrywek PZPN – akcentuje Skrobacz.

W domkach letniskowych… Czujecie? W XXI wieku piłkarze zaplecza Ekstraklasy mieszkają w drewnianych domkach letniskowych!

Trener Odry już przed tygodniem oficjalnie obwieścił, że to koniec. Koniec wodzisławskiej piłki na ogólnopolskim szczeblu. Jedyny scenariusz to rychła upadłość klubu, od której nie ma odwrotu. – Nikt nie wie, co będzie dalej. Może nowa Odra mogłaby wystartować chociaż od czwartej ligi? W tej chwili trudno cokolwiek powiedzieć – rozkłada ręce Kozielski. Nie ma szans, by ktokolwiek spłacił wielomilionowe długi. Miasto nie pomoże, a czeski „inwestor” schował głowę w piasek. Na ten moment nie wiadomo, czy odbędzie się ostatni mecz z Dolcanem. A jeśli tak, kto poprowadzi zespół?

– To jest kabaret, pod którym ja się nie podpisuję i nie firmuję go swoim nazwiskiem. W życiu nie widziałem, żeby jakiś zespół kończył udział w rozgrywkach w tak kompromitujący sposób – puentuje ex- trener. Od dawna czuł, że od zawodników nie może już niczego wymagać. Gra w Odrze jest dziś jak bezpłatna praca w prosektorium. Ani opłacalna, ani przyjemna. Trzeba zgasić światło i pójść do domu.

PAWEف MUZYKA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama