Rafał Grzelak: – Życie dało mi w kość, uratowała mnie piłka

redakcja

Autor:redakcja

18 maja 2011, 15:46 • 10 min czytania

Kilka lat temu błyszczał na mistrzostwach Europy U-18, gdzie wywalczył złoty medal, zapowiadał się na świetnego piłkarza. Wróżono mu karierę przez wielkie K. – Był świetnie wyszkolony technicznie. Jeden z najlepszych piłkarzy, których prowadziłem. W dodatku lewonożny, a takich Bozia obdarowuje talentem. On talent miał ogromny – mówi Michał Globisz, trener reprezentacyjnej młodzieży… Kto dziś pamięta Rafała Grzelaka? Dopiero co umieściliśmy go w zestawieniu największych transferowych rozczarowań…

Rafał Grzelak: – Życie dało mi w kość, uratowała mnie piłka
Reklama

Szybki, dynamiczny, przebojowy, ze świetnym dryblingiem. Samodzielnie potrafił stworzyć drużynie przewagę. Minięcie jednego czy dwóch rywali nie stanowiło najmniejszego problemu. – To niesamowita umiejętność, bardzo rzadko spotykana w naszym kraju. Zachowując proporcje, lidze hiszpańskiej ma to dziś Messi, w Polsce kiedyś miał Grzelak – wspomina Globisz jednego z najzdolniejszych zawodników złotego rocznika ’82.

– Mieliśmy bardzo silną drużynę, ale największe papiery na granie miał bez wątpienia Rafał. Świat stał przed nim otworem. Jako nastolatek miał dwie wyśmienite okazje, aby wyjechać za granicę. Gdyby pojechał, dziś błyszczałby w Europie. Nie mam co do tego wątpliwości – przyznaje Paweł Golański, przyjaciel Grzelaka. Po nastolatka z Łodzi ustawiały się kolejki, oferowano po kilka milionów złotych.

Reklama


DUŁ»Y BRZUCH? TO MIĘŚNIE

Wrócił do punktu wyjścia. Dziś gra w Widzewie, beniaminku Ekstraklasy. W niedzielnym meczu z Zagłębiem Lubin po raz pierwszy w tym sezonie wyszedł w wyjściowej jedenastce. – Trochę na tę szansę czekałem, ale czasami tak w życiu bywa. Czy ją wykorzystałem? Nie wiem, zbyt często przy piłce nie byłem – mówi. Naszym zdaniem, nie wykorzystał. Niczym się nie wyróżnił, nie zaprezentował nic godnego uwagi.

Kilkanaście dni temu, gdy łodzianie grali przy فazienkowskiej z Legią, Grzelaka dzień później czekało inne spotkania. Z Omegą Kleszczów. Przegrane zresztą 0:4. W czwartej, a de facto piątej lidze polskiej…

Po przyjściu do Widzewa Grzelakowi wytykano duże zaległości treningowe. Ale nawet, kiedy je odrobił, nie grał. Był permanentnie bez formy. Popadł też w konflikt z trenerem Andrzejem Kretkiem, który nie lubił silnych charakterów. Odmienić jego sytuację miała zmiana szkoleniowca, ale przyjście Czesława Michniewicza wcale nie pomogło.

– Tej wiosny, nie licząc meczu z Zagłębiem, na boisku spędziłem dziesięć minut. Nie wystąpiłem w dziesięciu kolejnych spotkaniach – zauważa Grzelak, który do Łodzi jest wypożyczony do końca sezonu. – Wydaje mi się, że moje losy są już przesądzone. Jestem właściwie pogodzony z tym, iż wracam do greckiej Skody Xanthi. Nie spodziewam się, że Widzew mnie wykupi.

Nic dziwnego, że w Łodzi już go nie chcą. W niedzielnym spotkaniu Grzelak nie pokazał żadnej z cech, z których kiedyś był znany. Brakowało mu nie tylko wyśmienitych podań czy dryblingu, ale również szybkości i wytrzymałości. Bądźmy szczerzy, Grzelak obecnie piłkarza sylwetką nie przypomina. – Nadwaga? Ja czuję się dobrze. Czy mam za duży brzuch? Nie, to są mięśnie – mówi. I oszukuje sam siebie.

– Po tym chłopaku spodziewałem się czegoś innego, oczekiwałem znacznie więcej – przyznaje Globisz. – Spokojnie, nie skończyłem jeszcze kariery, nie jestem nawet na jej końcu. Wciąż mogę coś w piłce osiągnąć – dodaje Rafał. Za kilka tygodni znów będzie w Skodzie, ma tam jeszcze półroczną umowę. Ale skoro wyrzucają go z beniaminka polskiej Ekstraklasy, to trudno oczekiwać, że poradzi sobie w Grecji.


PTAK NISZCZYف KARIERĘ

W Ekstraklasie debiutował jeszcze przed 17. urodzinami. On, wielki kibic Widzewa i wychowanek tego klubu, pierwsze kroki stawiał w drużynie rywala zza miedzy, فKS. Na mecze jeździł komunikacją miejską przez prawie całe miasto. – W ŁKS wiedzieli, że jestem widzewiakiem. No, to mnie obrażali i wyzywali – wspomina.

Do klubu z alei Unii sprowadził go Antoni Ptak, to on jako pierwszy mu zaufał. Wyciągnął Grzelaka z juniorów Orła i dał szansę w Ekstraklasie. Szybko zwietrzył okazję, że na młodym chłopaku można zarobić duże pieniądze. – Dziś mam o to do niego duże pretensje. Blokował moje transfery, niszczył moją karierę. Gdybym wyjechał w młodym wieku, miałbym o wiele większe szanse coś osiągnąć – nie ma wątpliwości. – Stawiał ceny zaporowe. Kto w tamtych czasach zapłaciłby trzy miliony euro za 18-latka z Polski?

Ponad dekadę temu Grzelak razem z Ptakiem polecieli na rozmowy do FC Brugge. Belgowie oferowali milion euro, potem podnosili cenę. W ostatecznej wersji byli skłonni dorzucić jeszcze pół miliona. Właściciel فKS chciał dwa razy więcej. Ł»adnego negocjowania, żadnego zbijania z ceny. Albo będzie tak, jak chce Ptak, albo nie będzie niczego. Młody piłkarz wracał więc z Belgii ze spuszczoną głową.

W końcu nadeszła oferta, która zadowoliła Ptaka. MSV Duisburg, drugoligowy klub z Niemiec, zaproponował półroczne wypożyczenie. – W Niemczech zmieniłem swoje podejście do piłki. Zobaczyłem, jak wyglądają ciężkie treningi. Dyscyplina przede wszystkim – mówi. Jego trenerem był nie byle kto, bo sam Pierre Littbarski, mistrz świata z 1990 roku.

Grzelak rozegrał tam kilkanaście spotkań, zanotował kilka asyst, zdobył cztery bramki. Pokazał się z dobrej strony, wzbudził zainteresowanie Niemców. Duisburg zaproponował kolejne wypożyczenie, zgłosiły się też Hertha Berlin i FC Nuernberg. Co na to właściciel? – Wszystko blokował, wołał ceny z kosmosu – mówi.


CHفOPCY Z PLAŁ»Y ZAMIAST PIفKARZY

Tym samym Grzelak został więźniem Ptaka. O transferze zagranicznym mógł jedynie pomarzyć, nikt nie był w stanie spełnić horrendalnych oczekiwań prezesa. Grał więc w Polsce – albo był wypożyczany do innych klubów, albo występował tam, gdzie akurat siedzibę miała drużyna Ptaka. Gdy na rok został wypożyczony do grającego w Ekstraklasie Widzewa, to po kilku miesiącach został ściągnięty do Piotrcovii Piotrków Trybunalski. Właściciel upatrzył szansę awansu, więc rozkazał Grzelakowi wrócić. Grał tam, gdzie chciał Ptak.

Na dłużej wylądował w końcu w Pogoni Szczecin. – Prezes wymyślił sobie, że wielką piłkę w Polsce zrobi z Brazylijczykami. Ale zamiast wziąć stamtąd piłkarzy, przywiózł chłopaków z plaży. Na piętnastu może czterech, pięciu potrafiło grać – przyznaje Grzelak. – Pogoń była moim drugim, po Duisburgu, zagranicznym klubem. Zobaczyłem, jak to będzie na obczyźnie – śmieje się.

W pewnym momencie przestało być mu jednak do śmiechu. Do klubu trafił trener Bohumil Panik. – Był między nami konflikt. Trener miał swoje widzimisię i twierdził, że nie gram tego, co on chce. Na każdym kroku mówił nam, że mamy zagrywać przekątne na drugą stronę. Ci, co tak robili, to grali. Ja tak nie robiłem, więc nie grałem. Pracowałem z nim wcześniej w Lechu i gdy przychodził do Pogoni, to starałem się trochę mu pomóc. Ale w pewnym momencie się odwrócił. Stracił też w moich oczach przez to, że wymyślał na mój temat niestworzone historie – opowiada.

– Za Panika zaczęli do Pogoni przychodzić Brazylijczycy. Trener miał swoją taktykę, ale wydaje mi się, że niektóre decyzje nie były podejmowanie przez niego. Niektórzy Brazylijczycy, nawet zupełnie bez formy, grali – dodaje. Wiadomo, chodzi o Ptaka…


TYLKO GRZELAK MÓGف DORÓWNAĆ

W końcu wyrwał się z jego szponów. Do Boavisty Porto najpierw był tylko wypożyczony, potem odszedł definitywnie. – Nieco wcześniej Ptak mógł mnie sprzedać za naprawdę duże pieniądze, ale ciągle chciał więcej. Nie mógł mnie sprzedać za kilka milionów złotych, a mógł oddać za darmo do Portugalii. Nie rozumiem tego – kręci głową.

W Boaviście się sprawdził. Grał regularnie, prezentował wysoki poziom, często był chwalony. Tam spotkał trenera Jaime Pacheco, byłego reprezentanta Portugalii. – Uwielbiał Rafała. Dziś śmieję się, że to był jego ojciec – mówi Bruno Pinheiro, piłkarz Widzewa. – Często się zdarzało, że zostawali po treningach i rywalizowali między sobą. Najczęściej przy rzutach wolnych, który lepiej je wykona. Trener, który niegdyś był niesamowitym zawodnikiem, mówił, że w Portugalii jest tylko jeden piłkarz, który może mu dorównać pod względem techniki. To Grzelak – dodaje.

Jeśli nie pamiętacie Pacheco z boiska, to być może kojarzycie jego medialną wojnę z Jose Mourinho sprzed czterech lat. – Mourinho jest chory psychicznie. Nigdy niczego nie wygrał jako piłkarz i to jest dla niego frustrujące. Potrzebuje pokory, bo tytuły i pieniądze nie zawsze dają w życiu satysfakcję. Może i odniósł sukcesy, ale dla mnie jest bardzo małym człowiekiem – stwierdził Pacheco. W odpowiedzi usłyszał, że ma jeden zwój w mózgu.

W pewnym momencie w Boaviście pojawił się mały problem – pieniądze. Klub znalazł się w poważnych tarapatach, przestał płacić. Portugalczycy dogadali się z Grzelakiem, że zgodzą się na jego transfer, jeśli on zrezygnuje z wypłaty dwóch zaległych pensji. Zrezygnował. – Tak właściwie moja przeprowadza była dla nich ostatnią deską ratunku. Dostali za mnie 350 tysięcy euro. Pacheco mnie nie zatrzymywał, bo wiedział, że te pieniądze sprawią, iż przez miesiąc, dwa będzie miał spokój z wypłatami dla piłkarzy – wspomina.


WOJNA Z PREZESEM

W Skodzie Xanthi, do której trafił, zaczęło się obiecująco. – Prezes miał wielkie aspiracje, chciał, aby Skoda grała w europejskich pucharach. Ściągnął więc znanego w Grecji trenera, Ioannisa Matzourakisa. Miałem grać u niego w pierwszym składzie, ale tydzień przed ligą pokłócił się z właścicielem i odszedł. Przyszła więc nowa miotła… i mnie zmiotła – mówi. Z rolą rezerwowego nie chciał się pogodzić, zaczął się rozglądać za nowym klubem.

Paweł Golański, usłyszawszy, że Steaua Bukareszt szuka lewego pomocnika, polecił w klubie Grzelaka. Kilka dni później podpisał kontrakt. Kontrowersje wokół jego osoby pojawiły się zanim jeszcze wystąpił w Rumunii w jakimkolwiek meczu. – Jeden z zawodników zaprotestował i stwierdził, że to niedopuszczalne, aby przyszedł do Steauły łysy Polak i dostał koszulkę z numerem 10. Becali przytaknął i zapowiedział, że już nigdy żaden łysy nie zagra z „dziesiątką” – wspomina.

Po jednym z meczów wpadł w niezłe tarapaty. – Kibice krzyczeli moje nazwisko, ja ich pozdrowiłem, a trzy następne słowa były bardzo obraźliwe dla prezesa. Wyglądało to tak, jakbym ich podjudzał. A przecież wcale tak nie było – tłumaczy. Prezes był innego zdania. Odebrał to jako atak na własną osobę.

– Z Becalim miałem pod górkę. Uwziął się na mnie i w końcu mnie „skasował”. Bardzo mi też zaszkodził przegrany mecz derbowy z Dynamem. Zmieniłem w przerwie pupilka prezesa i to mnie prezes obwiniał potem za porażkę. Ł»e niby kim jest ten Grzelak, jak on kiwa… Powiedział prasie, że chyba wziąłem się z cyrku. W jednym z wywiadów odpowiedziałem, że skoro mnie wysyła do cyrku, to ciekawe, gdzie jego powinni wysłać. Tylko tyle. Nagle wybuchła wielka afera, klub chciał mnie ukarać, a ja musiałem się tłumaczyć przed specjalną komisją – dziwi się.

Miarka się przebrała. Klub chciał go ukarać i ukarał. Bardzo dotkliwie. Za dwanaście miesięcy gry Grzelak otrzymał dwie pensje, a sprawa od półtora roku leży w FIFA nierozstrzygnięta. Co więcej, ze skutkiem natychmiastowym został wtedy przesunięty do drużyny rezerw. – Jak raz zagrałem, to trener drugiego zespołu znalazł się w wielkich tarapatach. Pewnego dnia przyszedł i powiedział, że nie może na mnie stawiać. Miałbym u niego pewne miejsce w składzie, ale on nie chce stracić pracy – opowiada. Wspomina, że Becali to facet, który jak ma pieniądze, to myśli, że rządzi światem. Ot, taki Józef Wojciechowski w wersji hard.


W DOMU SIĘ NIE PRZELEWAفO

Grzelak nie owija w bawełnę. Nie boi się mówić tego, co ślina przyniesie mu na język. Kilkukrotnie popadał w konflikty z trenerami, wojował z właścicielami klubów. Taki charakter. – Jak coś mnie boli, to powiem otwarcie. Czasami niepotrzebnie – mówi.

– To był wielki wojownik, nikogo się nie bał – wspomina Globisz. – Zadziorność miał od małego, bo wychował się w bardzo ciężkich warunkach, pochodził z trudnej rodziny. Właśnie tacy piłkarze, którzy wiedzą, czym jest walka o życie, pokazują na boisku niesamowity charakter.

– Ł»ycie uczy różnych sytuacji. W dzieciństwie nie miałem kolorowo, w domu się nie przelewało – opowiada Grzelak. – Ale z życia, które wtedy miałem i które dało mi ostro w kość, udało mi się wyrwać. Odciąłem się od tego bałaganu, nie zszedłem na złą drogę. I to ogromny powód do radości, do dumy. Może dlatego dziś nie narzekam na swój los. Wiem, że uratowała mnie piłka. Gdybym nie grał od małego, to nie wiem, gdzie dziś bym był. Jak patrzę wstecz, mogłoby być nie za ciekawie. Wolę o tym nawet nie myśleć.

O dawnych czasach i rodzicach opowiada niechętnie. Tata i mama nie są małżeństwem, nie mieszkali razem. Rafał wychował się z matką i bratem, ojca czasami odwiedzał. Momentami było ciężko, cholernie ciężko. – Chciałbym mieć inne życie, inne wspomnienia z dzieciństwa. Rodzice moich kolegów przychodzili na mecz, cieszyli się z ich sukcesów. Moi nie przychodzili, to zawsze bolało – nie ukrywa.

– Wyciągam wnioski, nie powielam błędów rodziców. Nie pójdę tą samą drogą. Robię wszystko, żeby mój syn nie musiał przeżywać tego samego, co ja – mówi. Meczów z udziałem czteroletniego Oliwera, który już się rwie do gry w piłkę, z pewnością nie opuści. – Młody będzie miał świetnego trenera. W mojej osobie – śmieje się.

Tylko czy Rafał nie powinien jeszcze skoncentrować się… na swojej karierze?

PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama