„Słaby mistrz w słabej lidze. Triumfator z najbardziej marną zdobyczą punktową ostatnich lat” – tak mówią wszyscy i w sumie czemu tu się dziwić. Przecież wygrał ledwie 16 z 27 spotkań, a i tak na trzy kolejki przed końcem jest pewien, że w tym sezonie nikt go nie dogoni. Czy Wisła ma jakąś przyszłość w pucharach? Zimą dokonała najlepszych transferów. Może więc latem jeszcze się wzmocni. A może znów pokaże się w Europie z tej bardziej wstydliwej strony? Wszystkie te pytania i wątpliwości, choć jak najbardziej na miejscu, w niedzielę odłożono w Krakowie na bardzo odległy plan.
Wisła najlepsza w Polsce po raz trzynasty w historii. Na dwa tygodnie przed finiszem ligi drużyna zorganizowała sobie huczną fetę. Z szampanem i śpiewami, jakby już nadszedł czas, by wyjeżdżać na wczasy, liczyć mistrzowskie premie i zaczynać podsumowania burzliwego sezonu. Albo lepiej – niczego nie rozliczać. Grunt, że robota wykonana.
Przed niedzielnym meczem w szatni Wisły zawisło kilka kolorowych zdjęć. Ostatnie, dziesiąte obrazowało mistrzowską fetę na Rynku Głównym. Miało działać na wyobraźnię i wskazywać cel, który dziś jest już osiągnięty. Tylko rynek musi jeszcze poczekać. Przed starciem z Cracovią organizatorzy prosząco apelowali do kibiców, by nikomu nie przyszło do głowy wbieganie na murawę. Władza nie śpi, a szkoda ryzykować zamknięciem stadionu na ostatni mecz sezonu. Kibice – jeszcze w środę obrażeni i nieprowadzący dopingu – w końcu wyłamali się z ogólnopolskiego protestu i wspierali drużynę. Bo jak mówią w Krakowie: „wynik derbów to rzecz święta”. Tylko o Cracovii prawie zapomnieli, wznosząc „pozdrawiające” okrzyki nie częściej niż raz na dziesięć minut.
– Presja trochę wiązała nogi. Znaczenie tego meczu siedziało w głowach i dopiero po ostatnim gwizdku wszystkim puściły nerwy. Dzięki Bogu, jest pięknie – mówił Erik Cikos, który w niedzielę miał za zadanie wiązać nogi Saidiemu Ntibazonkizie. I związał.
W końcu polał się szampan. Prezes Cupiał znów odwiedził swój prowizoryczny (jak na razie) stadionowy sky box. Andres Rios, choć przez cały sezon ledwo powąchał boisko, wyciągnął z szafy koszulkę reprezentacji Argentyny, a Osman Chavez przystroił się w flagę Hondurasu. W końcu Maaskant, jeszcze na płycie boiska zapalił mistrzowskie cygaro i wreszcie odetchnął z ulgą. Ma to, czego chciał. Nie wraca do Holandii z podkulonym ogonem. Nie popełnił błędu, rzucając robotę w Bredzie i dziś może aktualizować CV. – To moje pierwsze mistrzostwo. Jak smakuje? Jak ten szampan, który wylaliśmy w szatni – mówił.
Jak zwykle błyszczał Patryk Małecki. Jeśli nie na boisko, to na pewno po ostatnim gwizdku. Po odejściu braci Brożków poczuł się liderem, ulubieńcem kibiców. Intonuje doping, biega z flagą i jest o tyle ciekawy, że za często nie gryzie się w język. Przeczytajcie, co mówił w niedzielę…
Można powiedzieć krótko: Cracovia oddała wam to, co wy przed rokiem sprezentowaliście jej.
Małecki: – Nikt nam niczego nie oddał. Sami sobie wywalczyliśmy. Wiedzieliśmy, jaki to mecz. W podświadomości siedziało, że zwycięstwo w derbach daje tytuł i całe szczęście – już jest nasz. W tych meczach zawsze włącza mi się coś takiego, że chcę być najlepszy. Kibice Cracovii mnie nienawidzą i trudno się im dziwić. Wiedzą, że identyfikuję się ze swoim klubem. Ok, nie obchodzi mnie to. Dziś nikt nie powie, że Wisła nie rządzi w Krakowie. Zdobyć mistrzostwo w derbach to – dla kogoś takiego jak ja – coś wspaniałego.
O mecz można powiedzieć tyle, że jego stawka na pewno nie pomogła wam w grze.
– Zgadza się. Ta świadomość tylko przeszkadzała. Dopiero gdy strzeliliśmy bramkę, wiedziałem, że wygramy. Druga połowa nie była porywająca, źle kontrolowaliśmy grę. Ale kto jutro będzie na to patrzył? Liczy się, że zdobyliśmy mistrzostwo Polski.
Pewnie chciałeś coś strzelić, ale przynajmniej zaliczyłeś podwójną asystę. Wywalczyłeś róg i później dorzuciłeś piłkę na głowę.
– Co ja mogę powiedzieć? Dla mnie derby to świętość. W końcówce nie miałem już sił, ale wyciągnąłem je z charakteru. Inaczej by mi nie dało.
Tytuł rodził się w bólach.
– Pewnie, sezon nie wyglądał dobrze. Wszyscy wieszali na nas psy. Mówili, że Wisła jest słaba, bo przyszli nowi obcokrajowcy, którzy do niczego się nie nadająâ€¦ Fajnie, że w międzyczasie pokazali, że jest inaczej.
I Wisła nie jest najsłabszym, najbardziej nierównym mistrzem od lat?
– Śmieszy mnie taka opinia. Kto za rok będzie patrzył na to, jak graliśmy? Będzie się liczyło tylko mistrzostwo Polski. Z Cracovią było średnio, kilka meczów nie wyszło, ale to już historia, poszła w niepamięć. Jutro nikt nie będzie nam tego wytykał.
Chyba, że dacie plamę w pucharach.
– Dziś jeszcze o tym nie myślimy. Mamy chwilę, żeby pocieszyć się z tytułu. Na pewno muszą być kolejne wzmocnienia. Nie ma się co oszukiwać, na razie nie mamy składu na Ligę Mistrzów.
Za tydzień Legia. Przy Łazienkowskiej też cię nie kochają. Kolejny mecz, który wywołuje większą adrenalinę?
– Podejdę do niego z pełną koncentracją. Pojedziemy do Warszawy jako mistrz, który chce pokazać na Łazienkowskiej, że potrafi wygrywać z każdym. Będzie pełen stadion, sama nazwa „Legia Warszawa” wzbudza u mnie lekki dreszczyk emocji. Na pewno nikt się nie położy. Zostały trzy mecze i ja chcę je wszystkie wygrać. W Warszawie zrobimy sobie taki przedsmak Superpucharu.
Może jeszcze słowo o Cracovii?
– O Cracovii? Zdziwiła mnie. Oglądałem ich ostatnie mecze… Byli bardzo słabi. Ale jak widać, na Wiśle, w meczu derbowym, zmobilizowali się i wyglądali dobrze. Nie wybijali po autach. Zaskoczyli mnie, że przy Reymonta próbowali grać w piłkę.
To co, powiesz, że życzysz im utrzymania i kolejnych derbów?
– Nie, nie… Nie obchodzi mnie Cracovia. No, to by było na tyle. Dzięki.
PAWEŁ MUZYKA