Śląsk Wrocław coraz bliżej pucharów. I co dalej?

redakcja

Autor:redakcja

14 maja 2011, 22:18 • 5 min czytania

W sobotnich meczach ekstraklasy najlepsze było to, że już się skończyły. Poziom stale pikuje, dodatkowo pojawił się element zmęczenia – na przykład Traore z Lechii oznajmił, że nie do końca czuje się na siłach, by dalej grać w pierwszym składzie i mecz z Polonią rozpoczął na ławce. Wciąż wielu zawodników nie może zrozumieć, że zmęczenie to nieodłączna część sportu i że jak się chce ze sportu żyć, jeśli chce się zarabiać duże pieniądze, to trzeba się przyzwyczaić do wysiłku, bólu i zmęczenia. Taki Messi tylko w tym roku rozegrał 33 mecze i nie prosi o wolne, mimo że mógłby…
Traore więc – chociaż jest on tylko reprezentantem dość szerokiej grupy zmęczonych – niech się zastanowi, czy chce grać w piłkę, czy chce odpoczywać. Kiedy podpisywał kontrakt, to zapewne nie poinformował prezesa, że może zarabiać trochę mniej, ale za to zmęczy się trochę szybciej.

Śląsk Wrocław coraz bliżej pucharów. I co dalej?
Reklama

Jest koniec sezonu, gra idzie o wielką stawkę, to jest ten moment, gdy trzeba rzygać ze zmęczenia. Kiedyś na blogu Czesław Michniewicz napisał takie oto słowa: „Czy jak ludzie biegają maraton, to ostatnie dziesięć minut biegną na luzie, podśpiewują pod nosem, czy już jednak z wyczerpania mają gwiazdki przed oczami? Wciąż brakuje zrozumienia, że futbol to zawodowy sport, wymagający poświęceń i przełamywania własnych barier. Piłkarz ma być zmęczony. To część tej profesji. Skończmy z banałami, typu „źle przygotowany”, „zajechany”. Zawodnikom, co naturalne, włącza się system obronny, nikt nie chce dawać z siebie maksimum. Ale dziwię się, że dziennikarze te teksty tak chętnie podchwytują”.

Dobra, przejdźmy do meczów.

Reklama

Śląsk Wrocław jest już drugi w tabeli, co – jak powszechnie wiadomo – stanowi pewien problem dla działaczy tego klubu. My ten problem poniekąd rozumiemy – tzn. nie popieramy, ale jesteśmy w stanie wyobrazić sobie sytuację, w jakiej znaleźli się szefowie klubu. Otóż oni najwyraźniej uważają, że z Orestem Lenczykiem dojdą w pewnym momencie do ściany, a w zasadzie to już doszli – sądzą mianowicie, że ta drużyna osiągnęła maksimum, a zarazem ten szkoleniowiec nie jest kimś, kto będzie potrafił (będzie chętny) zbudować zespół całkowicie nowy, na miarę przyszłych ambicji.

Przykładawo – działacze szukają jakiegoś grajka w Ameryce Południowej, a trener ich informuje: – Ja chcę, żebyście sprowadzili Mariusza Ujka.

A Mariusz Ujek, jak wiadomo, jest dość stary, dość słaby i ma dość nieciekawą przeszłość.

I zaczyna się dyskusja.
– Weź latynosa.
– Wolę Ujka.
– Ale my wolimy latynosa.
– Ja żadnego latynosa nie chcę, mam zaufanie do Ujka.

Lenczyk lubi głównie tych piłkarzy, z którymi już pracował – takie jest oczywiście jego prawo. Ale to prawo nie musi podobać się działaczom.

Jest więc pewien konflikt interesów. Lenczyk – co zrozumiałe – nie chce być marionetką w rękach działaczy. Działacze – co zrozumiałe – też nie chcą być marionetkami w rękach trenera. Obie strony wzajemnie się klinczują. Lenczyk nie chce piłkarzy polecanych przez inne osoby, a te inne osoby nie chcą piłkarzy polecanych przez Lenczyka.

Zaczyna się analiza – co dalej? Za pół roku dyrektor sportowy znajdzie utalentowanego rozgrywającego w zagranicznym klubie (może mu się uda – wszystko możliwe), a Lenczyk powie: – Wolę Gargułę.

Działacze postawią na swoim i sprowadzą zawodnika, do którego mieli przekonanie, ale Lenczyk posadzi go na ławce i oznajmi: – Przecież wolałem Gargułę! I na konferencji prasowej doda, że pracuje w niezwykle trudnych warunkach.

To oczywiście spojrzenie drugiej strony, ale chcieliśmy to napisać, by każdy mógł sam wyciągnąć wnioski.

Oczywiście bezsporne są sportowe sukcesy Lenczyka w tym sezonie, bo Śląsk pod jego wodzą przeszedł niesamowitą przemianę. Większość osób uznaje, że tymi wynikami szkoleniowiec zapracował na to, by dostać wolną rękę w doborze zawodników. Zapracował też na to, by jego kompetencje były większe. I tak – my się z tym zgadzamy. Z tym, że Lenczyk też powinien wziąć pod uwagę pewne kompromisy, bo praca z ludźmi to jednak dialog i wzajemne przekonywanie się do swoich racji. Ci działacze nie chcą przecież, by Śląsk grał gorzej niż gra teraz. Nie chcą, by Śląsk w przyszłym sezonie był w tabeli niżej. Po prostu mają inne spojrzenie na długofalowy rozwój klubu i szanowny pan Orest powinien chociaż spróbować osiągnąć consensus, zamiast negować wszystko, co proponuje kierownictwo i zamiast ustawiać się w jawnej opozycji do przełożonych.

Takie podejście to droga donikąd. Działacze Śląska nie zatrudnili Lenczyka dlatego, bo go nie lubią i nie zatrudnili go po to, by zrobić mu na złość…

Szkoda by było, gdyby fantastyczny sezon Śląska został zmarnowany tylko dlatego, że z jednej i drugiej strony zabraknie dobrej woli. Na dziś górą jest Lenczyk i działacze to doskonale wiedzą, ale też Lenczyk powinien wiedzieć, że nie da się pracować skutecznie przez długie lata w atmosferze niechęci. A we Wrocławiu wcale nie ma tak fatalnych warunków do pracy, jak to stara się czasami sugerować…

Śląsk wygrał z Bełchatowem 4:2, a najważniejsze podanie w meczu wykonał Mate Lacić (do Diaza). Mecz był dość dziwny, bo przez długi czas wydawało się, że jeśli ktoś wygra, to raczej goście, a nie gospodarze. Trudno jednak wygrywać, gdy ma się na środku obrony Lacicia wypuszczającego w bój przeciwników idealną asystą i gdy obok tego Lacicia gra Drzymont, który widząc przelatującą nad nim piłkę myśli sobie: – Ciekawe, czy trafię w nią ręką.

Brawo, trafił. Karny dla Śląska.

Mecz Lechii z Polonią był tak nudny, że nie zasługuje na żadną wzmiankę (chociaż brawa dla Przyrowskiego za dwie bardzo dobre interwencje). Z kolei Lech Poznań nadal przypomina mistrza Polski w stanie kompletnego rozkładu. Tym razem „Kolejorz” pokonał Ruch Chorzów, ale także dzięki pomocy sędziego, który zamiast dać „Niebieskim” rzut karny, dał tylko rzut wolny. Jedyną bramkę zdobył Jacek Kiełb. Strzelił tak źle, że aż się szczerze zdziwił, iż taki „taś-taś” znalazł drogę do siatki.

Korona Kielce nie jest już najgorszą drużyną wiosny – teraz jest nią Arka, która właśnie w Kielcach przegrała kolejny mecz. Trener Straka może się w swoim stylu pocieszać, że „tylko 0:1”, ale radzilibyśmy nie stosować tej wymówki w obecności co bardziej krewkich fanów gdyńskiego klubu. Kiepski debiut w bramce Arki zanotował młody Zoch, bo dostał od Sobolewskiego piłką w głowę i strzelił samobója.

Noty ze wszystkich spotkań zamieścimy jutro.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama