– Trener Michniewicz powiedział mi, że zbyt rzadko uderzam na bramkę. Ł»e jak dostaję piłkę, to szukam partnerów, chcę podać, a powinienem strzelać. No, to strzelam – mówi Piotr Grzelczak, piłkarz Widzewa. W dwóch ostatnich meczach do siatki trafił dwukrotnie, w całym sezonie zdobył pięć goli.
2. minuta meczu z Jagiellonią Białystok. Piotr Mroziński wygrywa pojedynek powietrzny i zagrywa głową do Grzelczaka, ten przyjmuje piłkę na klatkę piersiową i potężnie strzela z półobrotu z 30 metrów. Nie spogląda nawet w stronę bramkarza. – To była spontaniczna decyzja. Jakbym widział lepiej ustawionego kolegę, to na pewno bym podał. Ale nikogo w pobliżu nie było – opowiada. I nieświadomie potwierdza to, na co uwagę zwracał mu Michniewicz.
28. minuta meczu z GKS Bełchatów, cztery dni później. Łukasz Broź podaje do Grzelczaka, ten podbija sobie piłkę, bierze duży zamach i posyła potężną bombę. Tym razem jego uderzenie jest bardziej sygnalizowane, ale i tak trudne do obronienia. – Teraz Sapela, w przeciwieństwie do Sandomierskiego, był czujniejszy, lepiej przygotowany – zauważa. Kilka chwil później i tak wpisuje się na listę strzelców, przepychając tuż przed bramką jednego z obrońców i trącając piłkę piętą.
CAŁE Ł»YCIE W ATAKU
Michniewicz zalecił niedawno Grzelczakowi nie tylko częstsze uderzenia na bramkę, ale również to, żeby szukał okazji do strzałów z dystansu. Posłuchał. Teraz odwdzięcza się trenerowi za zaufanie. Pierwszy raz w tej rundzie w wyjściowym składzie wyszedł w sobotę, przeciwko Jagiellonii. Dwa mecze w pierwszym składzie – dwa gole. Jesienią, za kadencji trenera Andrzeja Kretka, początek miał identyczny. – Widać, że teraz jest na fali. Dostał szansę i w pełni ją wykorzystuje – zauważa Jarosław Bieniuk, najstarszy w Widzewie zawodnik.
Niedługo po przyjściu do Widzewa Michniewicz zadeklarował, że jeśli 23-latek będzie u niego grał, to tylko w ataku. Wcześniej, u Kretka i Pawła Janasa, Grzelczak często ustawiany był na lewej pomocy. – Na skrzydle głównie się podaje, dośrodkowuje, rzadko dochodzi do sytuacji strzeleckich. A ja uwielbiam trafiać do siatki. Całe życie grałem jako napastnik – przyznaje.
Już w trampkarzach imponował instynktem strzeleckich. Gdy miał 16 lat, to pokonał z Widzewem w sparingu Wisłę Tczew 13:1. Dziewięć trafień było jego autorstwa. – Gdzie się nie pojawił, to zdobywał bramki. Piłka szukała go na boisku. Już wtedy miał smykałkę do strzelania goli, w sezonie trafiał po 30, 35 razy. Od dawna ma zadatki na porządnego zawodnika, w młodości cały czas grał z chłopakami od siebie starszymi i wypadał bardzo dobrze – opowiada trener Zbigniew Kubiak, który prowadził go w Widzewie przez dziewięć lat.
MOTOR NAPĘDOWY RODZINY
Grzelczak nie dość, że i od kolegów z zespołu, i od rywali był młodszy o rok lub dwa, to jeszcze warunkami fizycznymi nie imponował. – Byłem malutki, bo prawie wszyscy na boisku przerastali mnie o głowę. Byłem też chudziutki, więc obrońcy z łatwością mnie przestawiali. Trener powtarzał, żebym walczył za dwóch, pokazywał zęby, grał z większą determinacją. Z czasem to zaprocentowało – zauważa.
– W wieku 16 lat w końcu urósł, trochę „podskoczył”. Dziś widzę, że zmężniał, ale możliwe, że będzie miał jeszcze lepsze warunki fizyczne – twierdzi Kubiak. To on piłkarsko ukształtował Grzelczaka, to on miał na jego karierę największy wpływ. Był, jak sam mówi, jego sportowym ojcem.
W domu Grzelczaków sport to jeden z ważniejszych temat. Starszy brat trenował w Widzewie, ale gdy osiągnął pełnoletniość, zrezygnował. Młodszy, Paweł wciąż ma nadzieję na karierę piłkarza. Mama w przeszłości trenowała piłkę ręczną, jej ojciec – w latach 50. był zawodnikiem łódzkiego klubu. – Opowiadała mi, że dziadek kiedyś odbierał specjalny order wspólnie ze Zbigniewem Bońkiem – mówi Piotr.
Rodzinę ma dużą, bardzo dużą. On, siedmioro rodzeństwa i rodzice – wszyscy mieszkali razem. Pięć minut piechotą od stadionu Widzewa, ukochanego klubu, w którym Piotr się wychował. Potem przenieśli się na Polesie. – Często u nich bywałem, nie mieli zbyt dobrych warunków do życia. Momentami mieli ciężko, bardzo ciężko. Jeśli mogłem, to starałem się im pomagać – mówi Kubiak. – Dziś Piotrek wie, że to od niego zależy pozycja całej rodziny, że to on jest motorem napędowym i dla rodziców, i dla rodzeństwa.
O sytuacji rodzinnej Grzelczak opowiada niechętnie. Zbywa nas z tropu, twierdząc, że wychowanie się przy tylu braciach i siostrach to wspaniałe przeżycie. – Ale to, jak miałem w domu, sprawiło, że jestem zawzięty. Mam to po rodzicach – przyznaje. Wychowanek Widzewa nie wpasowuje się w typowego polskiego piłkarza. Skóra, fura, komóra to nie jego styl. To bardzo skromny, pokorny, grzeczny chłopak. Wciąż mieszka z rodzicami. Na wspomnianym Polesiu, osiedlu kibiców ŁKS. – Nieprzyjemności się zdarzają, to oczywiste. Podchodzę jednak do tego dyplomatycznie. Ale nie rozwijajmy tematu, OK? – prosi.
MINIATURKA KRYSZAŁOWICZA
– Piotrek zawsze znakomicie czytał grę. Jak miałem pretensje, że coś powinien zrobić w inny sposób, kopnąć piłkę drugą nogą, to zawsze umiał się wytłumaczyć i przekonać do swoich racji – opowiada Kubiak. – Kiedyś wściekłem się na zespół za stratę bramki i rozmawialiśmy o niej w szatni. Nikt nie potrafił odtworzyć sytuacji, włącznie z obrońcami, którzy zawinili. Wszystko szczegółowo opisał Grzelczak, który stał kilkadziesiąt metrów dalej w ataku.
Gdy grał na zapleczu Ekstraklasy u Janasa, selekcjoner Franciszek Smuda przebąkiwał o powołaniu Grzelczaka na zgrupowanie ligowców. Odszedł ostatecznie od tego pomysłu, ale możliwe, że temat wkrótce powróci. Bo napastnik Widzewa jest naprawdę w wysokiej formie. – Gra się przeciwko niemu bardzo nieprzyjemnie. To dobry napastnik, podoba mi się – ocenia Mate Lacić, który stoczył z nim w środę wiele pojedynków.
– Jest szybki, silny, dobry technicznie, ciężko go przepchnąć i jest lewonożny. To taka miniaturka Pawła Kryszałowicza, on grał podobnie – uważa Bieniuk.
PIOTR TOMASIK
***
Fragment rozmowy z Mate Laciciem, piłkarzem GKS Bełchatów:
– Do kogo porównałbyś Piotra Grzelczaka?
– Z ligi polskiej czy zagranicznej?
– Wszystko jedno.
– A to nie wiem, nikt mi nie przychodzi do głowy.