– Dobra, to najpierw pogadajmy, a później powiem coś od siebie.
Plan Jacka Kiełba legł w gruzach jakieś 15 sekund po włączeniu dyktafonu. Najpierw powiedział coś od siebie, a później pogadaliśmy. I to zdecydowanie nie była łatwa rozmowa, bo poruszyć musieliśmy m.in. temat Śląska Wrocław, w którym przeżył kilka ciężkich chwil. Wróciliśmy też do czasów gry w Lechu Poznań, czyli jego zawodowej porażki, oraz Polonii Warszawa, kiedy to popadł w tarapaty finansowe. Oczywiście poniżej znajdziecie również bardziej lajtowe fragmenty, ale chcę, by przesłanie tego krótkiego wstępu było takie – Kiełb to szczery gość, nie gryzie się w język, więc naprawdę warto poznać jego punkt widzenia na kilka spraw.
Gdy rozmawialiśmy przez telefon, odniosłem wrażenie, że mógłbyś mi przypierdolić.
Nie no, byłem wkurzony, ale nie aż tak! Co tu kryć – jestem zniesmaczony waszą postawą. Sam akurat nie czytam gazet i portali internetowych, ale jesteście na tyle popularni, że pewne rzeczy do mnie docierają. Zadzwonił mój przyjaciel i pyta:
– Ryba, jak ty się mogłeś tak wypowiedzieć a propos tego spalonego w Niecieczy?
– Ale jak się wypowiedziałem?
– „Kiedy znajduję się sam na sam z bramkarzem, jestem tak podniecony, że mam nogi jak z waty”.
Czy coś w tym stylu. Nigdy się tak nie wypowiedziałem, więc zadzwoniłem do kogoś od was z ogromnymi pretensjami. Dostałem odpowiedź, że to nie było cytowane jako moja wypowiedź. Może i tak, ale to było tak umiejętnie napisane, że ktoś mógł odnieść wrażenie, że rzeczywiście tak się wypowiedziałem. Wiem, bo później znalazłem to gdzieś głęboko w archiwum.
Też szukałem, ale nie znalazłem, więc ciężko mi się ustosunkować.
Pewnie zostało usunięte. Ale guzik mnie obchodzi, w jakim kontekście chcieliście to napisać. Byłem ostro wkurzony, bo to nieprawda. Wszystko się wtedy skumulowało, bo nam nie szło, a nade mną wisiał ten spalony. Gdyby ten mecz skończył się inaczej, gdybyśmy wygrali – a straciliśmy gola w końcówce z rzutu wolnego – to pewnie nie byłoby to aż tak roztrząsane.
A to nie było trochę tak, że wkurzyłeś się o to, że śmialiśmy się z tego spalonego?
Nie, absolutnie! Potrafię podejść do tego z humorem. Nawet jak rozmawiałem z wami – chyba z Tomkiem Ćwiąkałą – to mówił mi: „Jacek, sam przyznaj, że to było kuriozalne”. Dobra, spoko, było. Ale mi nie chodziło o to. Możecie pisać, że to był kiks roku i może rzeczywiście był. Ale nie o jakichś miękkich nogach, bo tak nie jest!
Ale to nie wszystko. Dowiedziałem się po meczu z Ruchem wystawiliście Mateuszowi Możdżeniowi notę „3”. Wy nie oglądacie tych meczów? Noty zależą od waszego humoru – jeśli jest ładna pogoda, to dajecie dobre, a jak zła, to słabe? Mateusz był jednym z najlepszych zawodników w tym meczu! Patrzycie tylko na to, kto ile grał i czy zaliczył asystę albo strzelił bramkę?
Nie oglądałem tego meczu, ale pamiętam, że wraz z kilkoma innymi miałeś najlepszą notę w zespole, przy czym nie zdobyłeś gola i nie zaliczyłeś asysty. Trochę kłóci się to z twoją teorią.
Z chęcią bym to Mateuszowi oddał, bo go skrzywdziliście. Ja mogłem dostać „3”, a nie on. Ktoś później wchodzi na Weszło, bo lubi wasz portal, ponieważ jest szalony i piszecie fajne artykuły, a nie oglądał z jakiegoś powodu meczu i myśli, że Możdżeń rzeczywiście zagrał słabo. A on zagrał naprawdę fajnie. Musicie zrozumieć, że my też jesteśmy ludźmi i to przeżywamy.
Noty z reguły wystawiają u nas dwie osoby, czasami więcej. Często sami się przy tym kłócimy. Zawsze będą dyskusje, że ktoś powinien dostać wyższą oceną, a ktoś niższą.
Ale nie w tym przypadku. Chyba inne spotkanie oglądaliście. To tak jakbyście wystawiali Dybali „3” za wczorajszy mecz z Barceloną [rozmawialiśmy po pierwszym spotkaniu – MR]!
Czyli mówisz, że Możdżeń z Ruchem zagrał tak, jak Dybala z Barceloną?
Zachowując wszelkie proporcje. Nie strzelił goli, ale miał wielki wpływ na grę naszego zespołu. Świetny występ i to nie tylko moje zdanie. Tak samo jest z Bartkiem Rymaniakiem. Naprawdę mnie boli, jeśli dowiaduję się od ludzi z klubu o jakichś artykułach, w których ktoś się żali, że będzie go musiał oglądać. Bardzo go lubię, ale nie mówię o tym dlatego, że to mój dobry kolega. Jak ktoś ma jakieś bóle, to niech nie ogląda! Byłem niedawno w szkole i gadałem z dzieciakami. Padło tam takie pytanie, który piłkarz nie powinien grać w pierwszym składzie. I jakieś 10-letnie dziecko powiedziało o jednym z moich kolegów, że aż mi się przykro zrobiło. Wiadomo, że samo tego nie wymyśliło, tylko usłyszało od rodziców. Tak samo jest w wami – ludzie mają was za ekspertów i później też jadą z „Rymanem”. A to jest bardzo dobry zawodnik. Nie wiem, jak wy tak możecie! My też jesteśmy ludźmi. Tylko wykonujemy swój zawód, który tak naprawdę mocno kochamy.
Ale nie sądzisz, że byciem ocenianym to jego część? To nie granie pod blokiem, które nikogo nie obchodzi, więc jest spokój.
Ale nie wiem, czego wy od nas wymagacie. Mamy być jak Neymar czy Suarez? Przecież nie da się ukryć, że jesteśmy słabsi. To liga światowa. Możemy się tylko od nich uczyć. My się będziemy zawsze bronić, a wy zawsze znajdziecie argumenty w drugą stronę. Powiedziałem o tym, bo mnie to zabolało. Spodziewam się, że oberwie mi się za to, że tak się wypowiadam. Ktoś może się zastanawiać, czy mi się w głowie przypadkiem nie powaliło. Ale ja nie wstydzę się tego, że staję w obronie. Lata mi koło nosa, jak będziecie o mnie pisać i czy dostanę od was „1” czy „7”. Chodzi o to, żeby być sprawiedliwym i nie obrażać.
Gracie źle, to piszemy, że gracie źle. Gracie dobrze, to piszemy, że dobrze. Tu nie ma wielkiej filozofii.
Tak jak powiedziałem, ja nie czytam i się nie zagłębiam. Ziarnko prawdy można znaleźć we wszystkim, ale wiadomo, można też podkoloryzować pewne sytuacje. Ale dobra, powiedziałem co chciałem. Niech każdy sobie sam oceni.
Czyli przechodzimy do wywiadu?
Możemy.
To twój najlepszy sezon w karierze?
Nie.
Który był lepszy?
Ten za trenera Tarasiewicza w Koronie. Tylko, że wtedy miałem bardzo dobre pół roku, a drugie pół było słabe. Nie mogę się skupiać tylko na liczbach, które teraz mam dobre, choć wiadomo, że to na nie najpierw się patrzy. Wspólnym mianownikiem jest ogromne zaufanie ze strony trenera – wtedy dostałem je od Tarasiewicza, a teraz od trenera Bartoszka. Staram się za nie odwdzięczyć. Cieszy mnie wewnętrznie, że za tym idą indywidualne osiągnięcia, ale – możecie wierzyć lub nie – najważniejsza jest ta górna ósemka. Jest to do zrobienia. Wierzę, że tego nie spartolimy.
O co chodzi z waszymi wyjazdami? Oglądałem dokument z podróży do Gdyni i nie widziałem oznak choroby lokomocyjnej. Wszystko wygląda dobrze do momentu, w którym wychodzicie na boisko.
Nie wiem, dlaczego gramy tak słabo na wyjazdach. Chętnie bym wam powiedział, jaka jest przyczyna, ale nie potrafię. A nawet przekazałbym chłopakom w szatni i byśmy to zmienili. Niestety, to nie tak, że weźmiemy tabletkę i się poprawi. Jeśli chodzi o atmosferę i tak dalej, to wszystko wygląda bardzo dobrze. Człowiek z chęcią jeździ na te wyjazdy, bo dobrze czuje się w towarzystwie chłopaków. Miło spędzamy czas. Przez cały tydzień rozmawiamy o tym, że musimy zagrać inaczej, lepiej. Tak było też przez przerwę na kadrę i byliśmy przekonani, że w meczu we Wrocławiu na pewno będzie lepiej. A okazało się, że Śląsk zagrał bardzo dobrze, a my znów mizernie. Gdybyście za ten mecz wystawili nam po „1″, byłoby OK. Chciałbym, żebyśmy znaleźli rozwiązanie, bo chcąc grać o najwyższe cele, trzeba zwyciężać na wyjeździe. U siebie wszystkiego nie wygrasz, czasami się noga powinie.
Awans do ósemki to będzie dla was koniec sezonu?
Na razie skupiamy się na tym, żeby był. Ósemka to cel większości drużyn, to nie jest łatwe do zdobycia. Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Powiedziałeś, że ten sezon nie jest dla ciebie najlepszy. A czy ten poprzedni, w Śląsku, był najgorszy?
Dlaczego najgorszy?
Wydarzyło się sporo negatywnych rzeczy z twoim udziałem.
Wydarzyło się też kilka dobrych.
Jakich na przykład?
Bramki w Lidze Europy.
To prawda, zaczęło się dość obiecująco.
Później się trochę pozmieniało, ale nie będę od razu mówić, że to najgorszy sezon w karierze. Nie szło całemu Śląskowi. A ja niepotrzebnie wyszedłem przed szereg. Mogłem się nie wychylać i nie rzucać tej koszulki.
Mocno żałujesz, że to zrobiłeś? Reszta po prostu nie oddawała.
Nie. Zobaczyłem, że Mariusz Pawelec to robi, więc też tak postąpiłem. Kibice podeszli do nas z uśmiechem i poprosili…
Daj spokój.
… a my z uśmiechem oddaliśmy. Mariusz Pawelec jest na tyle szanowanym piłkarzem, że mu oddano. A moją sprzedali na Allegro i chyba kupili za to race. Powiedziałem im nawet, że mam jeszcze jedną koszulkę Śląska i jej nie oddam na pewno, ale gdyby potrzebowali, do licytacji na cele charytatywne czy coś, to mogę im tę z Korony dać. Muszę podchodzić do tego z uśmiechem, bo gdyby było inaczej, to cały czas bym się tym zamartwiał. To już za mną. Tak samo jak ten nieszczęsny spalony. Mogłem stać z tyłu i miałbym spokój, ale poszedłem, tak w razie czego, na dobitkę. Byłem pewny, że Flavio będzie podcinał piłkę. Mnóstwo miał takich sytuacji na treningu i zawsze kończył podcinką. Jak dograł mi na pustaka, to już wiedziałem, że jestem na spalonym. Byłem o tym przekonany, choć może w pierwszej chwili okazałem jakieś zdziwienie. Ale tego już nie zmienię i nie podchodzę do tego tak, że przez to ten sezon był najgorszy.
Wracając jeszcze do tej koszulki. W ogłoszeniu stało jak byk, że ma ją wylicytować osoba, która będzie bardziej godna tego, by ją nosić. Uważasz, że ty nie byłeś?
Skoro kibice tak uważali, to może lepiej się stało, że przyszedł trener Rumak i podziękował mi za współpracę. Dużo osób mogło to ucieszyć. Ale gdy byliśmy ostatnio na meczu, to nie słyszałem jakichś gwizdów czy bluzgów pod moim adresem, więc chyba nie jest najgorzej.
Sprawdzałeś, za ile poszła koszulka?
Mam nadzieję, że starczyło na jakąś oprawę.
Chyba za 450 złotych.
To nie wiem. Możemy się teraz uśmiechać, ale wtedy nie było łatwo. Gdy wychodziłem na miasto, spotykałem się z agresją ludzi, którzy głośno wyrażali niezadowolenie.
Ale powiedziałeś kiedyś, że nie masz z tym problemu.
Absolutnie, to jest normalne. Wolę otwarcie porozmawiać, niż się z czymś kryć. My jako zawodnicy też to bardzo mocno przeżywaliśmy. To nie tak, że my wracamy do domu i żyjemy sobie dalej jak gdyby nigdy nic. To się odbija na naszych żonach, na dzieciach. Słabe wyniki siedzą w głowie. A jak ci cisną ze wszystkich stron, to czasami nawet ciężko przyjąć jakiekolwiek wsparcie. Żona przestaje się odzywać, bo choć chce ci pomóc, to wie, że tak będzie lepiej. Był taki moment, że tylko córka potrafiła poprawić mi humor. Bo co, do własnego dziecka się nie uśmiechniesz? We Wrocławiu ludzie żyją piłką, ale nie jest miło, gdy czujesz tak dużą niechęć. Trzeba stanąć, spuścić głowę i wysłuchać. Wziąć pewne rzeczy na klatę. Tylko sytuacje są różne.
Ale mówimy o cywilizowanej rozmowie czy o jakiejś patologii?
Z reguły to były normalne rozmowy. Ale trafiłem też na takich dwóch chłopaków na Bielanach, troszeczkę wyższych ode mnie – pozdrawiam ich przy okazji – gdzie bardzo się cieszyłem, że żona z dzieckiem poszły gdzieś indziej. Gdybym powiedział o jedno słowo za dużo, to różnie mogłoby się to skończyć. Ale nie potrafię nazwać ich patologią, to obraźliwe. Wiesz dlaczego?
Zamieniam się w słuch.
Bo widać było, jak bardzo oni to przeżywali. Gdybym ja był kibicem, to chyba też podchodziłbym nie po to, żeby głaskać piłkarzy, tylko pytał się, czy nie chce im się biegać.
Ale powiedz tak z własnego doświadczenia – czy znasz piłkarza, któremu w takiej sytuacji, ewidentnie podbramkowej, nie chciałoby się biegać?
Ja wiem, że nie, ale to się najczęściej słyszy. Możesz nawet na wykresie mieć, że przebiegłeś 14 kilometrów, gdzie normalnie biegasz 10, a po przegranym meczu – szczególnie takim jak ten z Zagłębiem – i tak to usłyszysz. W trakcie tego meczu zszedłem wcześniej i już wtedy jeden z zawodników mówił, że mamy przejebane, jak tam pójdziemy. Ale nie wiedziałem, że tak to się skończy. Nie mam pretensji do kibiców Śląska. To jest ich pasja, chcieli pokazać w ten sposób, że Śląsk to dla nich coś więcej niż tylko klub. Zabolała ich ta porażka.
Ale to tylko sport.
Sport, ale gra się dla kibiców, którzy patrzą inaczej.
Usłyszałeś kiedyś, że masz problem z tym, że starasz się każdego zrozumieć?
Nie.
No to ci mówię. Czytałem przed naszym spotkaniem stary wywiad, w którym nawet Ireneusza Króla starałeś się jakoś zrozumieć. A przecież was ostro wyrolował, przez niego popadłeś w tarapaty finansowe.
I to bardzo duże. Moi rodzice zawsze widzą wszystko w czarnych barwach, a ja staram się patrzeć trochę inaczej. Tym razem mój ojciec przewidział katastrofę. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że tak nie trawię tego gnoja, że to jest niemożliwe. To, co się stało, jest karygodne. Powinien za to beknąć, a gość gdzieś tam spokojnie sobie żyje! Czasami zwykły chłopaczek skroi lizaka w sklepie i pójdzie do poprawczaka, nie wiadomo co z niego później wyrośnie, a taki człowiek bezkarnie oszukuje na miliony. Tu już nawet nie chodzi o nas, bo wszyscy zawodnicy jakoś sobie poradzili. Chodzi o to, co zrobił z zasłużonym klubem. Nie powinno być takiej sytuacji, że przychodzi jakiś byle pachołek, świruje nie wiadomo kogo, a później spuszcza w dół taki kawał historii. Na początku wszystko było ładnie-pięknie. Przychodzę na wypożyczenie, on się uśmiecha, szybko dogadaliśmy się co do kasy. Ten długopis, którym podpisywałem kontrakt, kazał mi wziąć na pamiątkę. Tyle dostałem od Króla – długopis. On sobie zeszpecił nazwisko, to jasne. Ale to i tak nic w porównaniu z tym, ilu ludzi skrzywdził. Najbardziej mnie zabolało – tak, że łzy same leciały po policzkach – jak poszliśmy przybijać piątki z kibicami po ostatnim meczu. Wszyscy płakali. Starsze chłopy, małe dzieci, naprawdę wszyscy. Serce się krajało. Mam nadzieję, że to żadnego klubu już nigdy nie spotka. Nawet największemu wrogowi nie życzę. A na miejscu Polonii mógł być przecież każdy.
Powiedz, o jaką kwotę chodziło w twoim przypadku?
Kupiłbym sobie za to bardzo ładne mieszkanie w Kielcach.
Wracając do Śląska – naprawdę myślisz, że nie byłoby aż takiej beki po Niecieczy, gdyby Plizga wtedy nie wyrównał? Sam przyznałeś, że to było kuriozalne.
Jestem o tym przekonany. Byłaby, ale nie na taką skalę.
Nie chce mi się wierzyć. To tak, jakbyś powiedział, że gdybyście teraz nie strzelili, to ludzie odpuściliby Przybeckiemu.
Szkoda mi „Miłego”! To znaczy wiadomo, że wtedy się cieszyłem, że nie strzelił, ale lubię go i wiem, że to będzie w nim teraz siedziało. Sorry, „Miły”, to przebiło nawet mojego spalonego! Musi sobie jakoś z tym poradzić. Najbardziej mi się podobało, że kibice skandowali jego nazwisko. I to było wsparcie, a nie szydera. Bo wiadomo – kibice Śląska moje też skandowali, ale w negatywnym kontekście.
Było oddanie koszulki, był spalony, to jeszcze akcja numer trzy ze Śląska. Dostałeś idiotyczną czerwoną kartkę tutaj, na Koronie. Zagotowałeś się?
Nie, dogadałem się w STS-ach na czerwoną!
A, to spoko.
Trener Rumak jeszcze mnie uczulał. Mówił: „Jacek, uważaj na kartki”. Miał jeszcze tę odrobinę zaufania do mnie i akurat trochę się przeliczył. Chyba właśnie wtedy wbiłem gwóźdź do swojej trumny. Jeszcze mi wystawał paznokieć, ale tą kartką kompletnie się zakopałem w ziemi. Zawaliłem, ale to nie tak, że się zagotowałem. Czasami latają mi te łokcie. Walczę z tym, ostatnio je ograniczyłem, ale mam taki zły odruch.
Powiedziałeś o ostatnim gwoździu do trumny, a przecież po kartce dostałeś wsparcie od Rumaka.
Każdy mi mówi: „Ryba, ty to pewnie nie cierpisz tego Rumaka”.
Ryba, ty to pewnie nie cierpisz tego Rumaka.
Nie można tak stawiać sprawy. Trener, który by mnie nie znosił i chciałby mnie zniszczyć, nie rozmawiałby ze mną w ten sposób. Raczej powoli spychałby mnie do rezerw, bez możliwości odejścia.
Dla mnie to trochę hipokryzja. Rumak podkreśla, że jesteś dobrym piłkarzem. A jak masz styczność z dobrym piłkarzem, szczególnie w naszej lidze, to dajesz mu szansę, a nie dwa razy stawiasz na nim krzyżyk.
Co mam ci powiedzieć? To decyzja trenera. Chciałem dalej grać w Śląsku. To był taki okres, w którym bardzo mocno skupiłem się na tym, by nie móc sobie nic zarzucić. Bardzo mocno przygotowywałem się do następnego sezonu. Jeśli chodzi o badania wydolnościowe, byłem w czołówce. Ale trener Rumak wziął mnie na rozmowę i powiedział, że zarówno na prawą, jak i na lewą pomoc, ma po dwóch zawodników i nie będę miał wielkich szans na grę.
Miał, ale chyba w planach. Przecież Roman i Engels dołączyli do Śląska już w drugiej połowie sierpnia. I chyba tylko dlatego, że akurat byli dostępni.
Ale tak powiedział. Widocznie musiałem odejść, by kogoś wepchnąć na moje miejsce. Musiałem się z tym jakoś pogodzić. Wiesz co powiedziałem trenerowi? Że dziękuję za szczerość. Zrobiłem to zresztą po raz drugi, bo w Lechu zachowałem się tak samo. W tym nie było złości. Choć ogólnie byłem tak wkurwiony, że nie macie pojęcia. Popłakałem się. Moja żona była bardzo zła. Chciała tam zostać, też cierpiała. Dlatego powiem szczerze, że żałuję, że trener Urban nie trafił do Śląska wcześniej. Może bym się odkuł? Teraz z moim nazwiskiem będą związane tylko te przykre historie, a ja żałuję, że nie zrobiłem więcej dobrego dla tego klubu. Tym bardziej też, że bardzo dobrze żyłem z chłopakami. Szatnia, fizjoterapeuci, ludzie z marketingu – dostawałem od nich wsparcie, mimo tego, że mi nie szło. Dziękuję im za każdą chwilę. W momencie, w którym było mi już bardzo ciężko, dostałem wiadomość od Piotrka Celebana. Super kapitan. Tam było tyle emocji, że rozsypałem się prawie całkowicie. Poznałem wspaniałych ludzi. Jak odchodziłem z Lecha, to każdy pomagał mnie pakować, a tutaj to pożegnanie było zupełnie inne. Dlatego jak mi mówisz, że to najgorszy sezon, to się nie zgadzam.
Ciągle trudno mi uwierzyć, że nie masz problemu z Rumakiem.
Kończąc temat – nie mam. Ale to nie zmienia faktu, że liczę, iż już na siebie nie trafimy. Skoro dał mi kopa dwa razy, to pewnie dostałbym też po raz trzeci. Może i małe jest prawdopodobieństwo, że do tego dojdzie, ale moja żona już wie, co ma robić, jeśli znów trafię na trenera.
Co?
Powoli zacząć pakowanie.
Ciekaw jestem, jak oceniał ten okres twój tata. Mówiłeś kiedyś, że jest bardziej krytyczny niż ktokolwiek inny.
Najpierw wytłumaczę. Jeśli gram niezłe spotkanie, a przydarzają mi się jakieś dwie stracone piłki, w sumie normalna sprawa, to ojciec pierwsze co: „nie, Jacek, nie może tak być”. Zwraca uwagę na te złe sytuacje aż do przesady. Dajmy na to – „tego drugiego karnego z Wisłą Płock to za wysoko strzeliłeś”. Jednak on mnie zna i widział, że wtedy naprawdę cierpiałem. Był dla mnie dużym wsparciem, nie ciągnął mnie jeszcze niżej. Pomagał, przyjeżdżał do Wrocławia, chciał wesprzeć, jak tylko potrafił. Jestem mu wdzięczny. Inna sprawa jest taka, że czasami nie chcę dać sobie pomóc. To jest mój problem i wiem o tym.
Rozmawiałem z naszymi wspólnymi znajomymi, czytałem wywiady z tobą i tak się właśnie zastanawiam, czy ty przypadkiem nie przesadzasz. Wbrew pozorom piłka nie jest sprawą życia i śmierci.
Jest! Piłka jest wszystkim. Uwielbiam ją.
Ale nauczyłeś się tego dystansu? Kilka razy o tym mówiłeś, ale gdy się z tobą rozmawia, to nie można odnieść takiego wrażenia.
Może w rozmowie rzeczywiście tego nie widać. Staram się, ale piłka to zbyt duże emocje. Wiesz jak to jest rozmawiać z kimś o polityce po kilku głębszych, nie? To rozmawiać ze mną o piłce jest jeszcze gorzej. Mój ojciec mówi: „dobra, Jacek, nie gadajmy już, odpocznij sobie od tego wszystkiego”. Ale mijają dwie minuty i dalej to samo, wracamy do piłki. I tak żyję tym od dziecka. Jak miałem 5-6 lat, to oglądaliśmy „Eurogole” na Eurosporcie. Prowadził taki duży gość po włosku. Tata tam jeździł, więc też wiedział, że to zapaleńcy. I od małego był tylko Juventus i patrzenie na Del Piero. Ciężko gadać na luzie. Ale ja teraz naprawdę staram się podchodzić z dystansem zarówno do porażek, jak i wspaniałych chwil. Jak strzelę bramkę, to nie jestem królem. Tfu, nie królem, nie używajmy tego słowa! Jak strzelę bramkę, to nie jestem najlepszy. I przy przegranych już nie robię z siebie męczennika.
To prawda, że po Lechu pewność siebie tak ci siadła, że bałeś się wchodzić w dryblingi? Niepodobne do ciebie.
Nie, dlaczego? Zawsze miałem problem w drugą stronę. Do tej pory mam. Czasami mnie ponosi. Powiedziałbym, że staram się z tym walczyć, ale z tym się chyba u mnie nie da walczyć, to taka moja choroba. Staram się podejmować lepsze decyzje.
Zgodzisz się, że jesteś najbardziej podwórkowym piłkarzem w lidze?
No dobra, taka łatka też może być. Jeszcze o niej nie słyszałem, ale możecie mi ją przypiąć.
No nie gadaj, że nie słyszałeś. Często się pojawia w twoim kontekście.
Większości rzeczy nauczyłem się na podwórku. W Pogoni Siedlce szkolenie nie było najgorsze, miałem dobrych trenerów, ale zostało mi sporo nawyków. Tata zawsze kazał mi kiwać. Oglądaliśmy razem bardzo dużo meczów. Później ojciec ustawiał mi patyki czy pustaki na podwórku, bo pachołki nie były tak dostępne. No i pach-pach, slalom, inwencja własna i na końcu uderzenie. Zawsze to robiłem po treningach. Jak wkujesz to od małego, to później jest łatwej.
Twój największy błąd w karierze?
Nie wiem.
Zmierzam do tego, że zawsze byłeś młody, perspektywiczny, a tu niepostrzeżenie za chwilę 30-tka.
To chyba to, że nie prowadziłem się odpowiednio. Dieta, spanie. To była największa bolączka.
Dzisiaj możesz powiedzieć, że jesteś profesjonalistą?
Eee, proszę cię! Absolutnie! Przecież ja wstałem dwie godziny temu [rozmawialiśmy o 13 – MR]! A tak serio – w Lechu miałem problem z takimi drobnymi rzeczami. Na trening chodziłem bez śniadania. Nie dbałem o zdrowie. Nie brałem suplementów, witamin. Żałuję, że wtedy nie trafiłem na ludzi, z którymi mam styczność teraz. To jest bardzo ważne.
Ale w Kielcach przeżyłeś dwie afery związane z odżywianiem i dbaniem o siebie. Na przykład tę z Nutellą.
Wiesz, mogę ci teraz nawijać makaron na uszy, że jem tylko to, to i to. Zresztą sam widzisz, że siedzimy przy zdrowym koktajlu. A jak tylko byś wyszedł, to poszedłbym sobie tutaj do KFC czy na kebaba. Dlatego mówię wprost: to nie jest tak, że w ogóle nie jem takich rzeczy. Po prostu wszystko robię z głową. Jem regularnie, uzupełniam dietę. Ta afera z Nutellą była strasznie naciągana. Paweł Golański ją lubił. Dobrze się czuł, jeśli ją zjadł. Mieszkałem z nim pokoju, to wiem, że nie jadł słodyczy i tak dalej. Odżywał się normalnie. Była tylko ta Nutella. Może słoik wyglądał potężnie, ale chodziło np. o kawałek naleśnika z odrobiną Nutelli. Dlatego te wywiady, że jadł nie wiadomo ile, nie były prawdziwe. Staraliśmy się obrócić to w żart, ale z czasem urosło to do takich rozmiarów, że w głowie się nie mieści.
Powiedzmy wprost, że zrobiono z was bandę amatorów.
Tak samo było niedawno, z tą tkanką tłuszczową w Przeglądzie Sportowym. Mówię szczerze: gdy staję na normalnej wadze, to mam tam 7-7,5%. Stanąłem na tamtej i pokazało mi 14%. No i pytanie – Ryba, coś ty, kurwa, żarł? Ale pozostali stawali na wadze i też mieli dwa razy więcej. Inna waga, inne opcje, niedopasowane do sportowców. Nieporozumienie. A nie szło nam, choć trenowaliśmy dobrze, więc do czegoś trzeba było się dopieprzyć. Nie wiem tylko, komu na tym zależało. Chyba ktoś chciał umyć ręce.
Często odpalasz sobie kompilację z meczu z Manchesterem City?
Nie, naprawdę! Może kiedyś ją jeszcze zobaczę. Wyszedł mi mecz, fajnie, ale ja nie mogę żyć przeszłością. Bo szkoda, że mi w tym Lechu nie wyszło. Świetny klub, kibice. Niepotrzebnie tak łatwo się poddałem. Kolega powiedział mi, że jak się odchodzi z Lecha na wypożyczenie, to już się nie wraca. Pewnie są wyjątki, ale miał rację. Mogłem zacisnąć zęby, zostać i powalczyć.
Z drugiej strony – miałeś też problemy ze zdrowiem, co trochę cię usprawiedliwia.
Gówno prawda, nie usprawiedliwia. Byłem chory przez dwa tygodnie. Przychodzi do mnie lekarz i mówi: „Jacek, słuchaj, zostań jeszcze tydzień w łóżku, bo sobie zaszkodzisz”. A ja nie! Muszę, bo jedziemy na Juventus! Wróciłem, kichałem, prychałem. Poszliśmy pograć w dziadka. Jak mnie złapali na 30 podań, to nie wiedziałem, co się dzieje. Nie mogłem złapać powietrza. Maniek Arboleda wszedł do środka, odepchnął mnie na bok i powiedział, żebym oddychał. Taki byłem zajechany. Głupota.
Żałujesz czasami, że jesteś taki szczery? Gdy czytam komentarze na twój temat, widzę, że nie wszyscy ludzie to kupują.
Komentarze to w ogóle historia! Na nie w ogóle nie patrzę. U mnie szacunek mają ci ludzie, którzy podchodzą i mówią, jak jest. Nawet tak jak ci dwaj goście we Wrocławiu. Było nieprzyjemnie, ale w sumie szacun. Przynajmniej nie chowają się za nickiem i nie piszą, że Kiełb chodzi na browary i dziwki. Ludzie są strasznie zakompleksieni. Siedzą i wypisują takie głupoty, że to się w głowie nie mieści. Ostatnio siedziałem z kolegą i rozmawiałem na temat mojej opinii w internecie. Mówił mi, że siedział u fryzjera i:
– Ej, a słyszałeś, że ten Kiełb popala? Ale nie fajki, jointy!
On wie, że to absurd, ale plota idzie dalej. A później przenosi się do internetu. Kolejna osoba przeczyta i podaje dalej. Ja nie czytam, ale jeden trener mi mówił, że powinienem, bo to pomaga. Nieprawda.
Pracujesz z trenerem mentalnym?
Tak, już z trzecim. Muszę patrzeć bardziej pozytywnie, zmieniać swoje podejście. Bo to była prawda, że jak byłem młody i straciłem piłkę, to bardzo to przeżywałem. Biegałem z tą myślą w głowie. Traciłem pierwszy raz, drugi, trzeci i w 15. minucie byłem do zmiany. Nie potrafiłem sobie zakodować, że mam jeszcze cały mecz, żeby się poprawić. I przypięto mi łatkę. A zmieniłem to podejście, dzięki pracy z trenerami mentalnymi, ale ta łatka gdzieniegdzie została. Są tacy ludzie, którzy zamiast wbić szpilkę, wbijają gwóźdź. Arkadiusz Kaliszan czy trener Bilski, z którymi współpracowałem, do tej pory myślą, że nic się nie zmieniło. A ja wykonałem kawał pracy i nie jestem już tym samym człowiekiem co w wieku 18-19 lat, gdy szybko się spalałem.
Powiedziałeś, że chciałbyś jeszcze spróbować sił w innej lidze.
Wszystko jest możliwe. Ja wierzę, że mi się uda. Będę jak najlepiej grał dla Korony, a reszta przyjdzie. Może zadzwonisz do mnie za dwa lata i powiesz: „jesteś wrednym chamem, nie lubię cię, ale może znów powiesz coś ciekawego, więc zróbmy wywiad”. A ja się zgodzę i powiem, co się stało, że mi wyszło. Że w końcu odstawiłem wódę, fajki i narkotyki (śmiech).
Tak szczerze – lubisz być na świeczniku, prawda?
Że nieważne, jak piszą, byleby pisali? Fajnie, że coś się dzieje. Ale czasami te historie, o których słyszę, dają dużo śmiechu. Niektóre bywają naprawdę hardkorowe.
Na przykład.
Po jednym z osiedli chodziłem z kumplem naćpany i na golasa.
A chodziłeś?
Nie wiem. Może byłem tak zjarany, że nie pamiętam!
Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI
Fot. 400mm.pl/FotoPyK