Walenie głową w mur. Kopanie się z koniem. Jazda rozpędzonym samochodem prosto w ścianę. Mecz Barcelony z Juventusem na Camp Nou. Nie, to nie zabawa w “znajdź niepasujący element”, bo każdy z elementów pasuje do siebie doskonale. Oczywistym było, że wciśnięcie Juventusowi trzech bramek będzie zadaniem o nieco większym poziomie trudności niż zdemolowanie PSG. Przecież mowa o najlepszej na świecie defensywie, o czymś w rodzaju Ferrari wśród formacji obronnych. Juve musiałoby stracić dziś co najmniej trzy bramki, a to “osiągnięcie”, które przydarzyło mu się w tym sezonie ledwo dwa razy. W poprzednim – jedynie raz.
Wprawdzie można się było zastanawiać, kto jeśli nie Barca, gdzie jeśli nie na Camp Nou, ale później na salę wbili Chiellini i spółka i wszelkie optymistyczne scenarisuze kibiców Barcy zwyczajnie wcisnęli w ziemię. Ten mecz był jedną wielką przeplatanką bezradności i frustracji Katalończyków. Czemu bezradności? Bo mimo że ci atakowali cały czas, ich dogodne sytuacje możemy policzyć na palcach jednej ręki. Wspomniany Chiellini wyczyniał momentami cuda. Dał się zrobić na zamach? Zanim Iniesta dośrodkował, zdążył wstać, otrzepać się i zablokować podanie. Krył dwóch? Co z tego, żaden nie otrzymał piłki. Naprawdę, jeśli jakiś obrońca chce się podszkolić w swoim fachu, powinien płytę z tego meczu oprawić sobie w ramkę.
Takie naprawdę dogodne okazje na gola Barcelona miała w zasadzie trzy:
a) gdy Messi po zgraniu Suareza dobrze przyjął sobie piłkę, uderzył w odpowiednim momencie, ale piłka przeszła jakiś metr obok bramki,
b) gdy Buffon trochę się przeliczył i nie przeciął wrzutki, a Messi musiał strzałem wyminąć gąszcz obrońców, ale strzelił nad poprzeczką,
c) gdy Mascherano dostał kapitalną wrzutkę od Neymara, ale nie zdołał jej przeciąć stojąc na trzecim metrze.
Nie były to jednak setki, a sytuacje z gatunku “mogło wpaść”. Oprócz tego oglądaliśmy niby sporo strzałów, ale zdecydowaną większość stanowiły te zza pola karnego, do którego nikogo z piłką nie miał zamiaru wpuszczać generał Chiellini i spółka. Sam Messi próbował z tych rejonów ze cztery razy, ale za każdym razem albo obok, albo w bramkarza, co… w ogólnym rozrachunku okazało się jednym jedynym celnym strzałem Barcelony w tym meczu i trzeba to uznać za wynik dość żenujący. Indywidualne rajdy piłkarzy Barcelony zdarzały się, Neymar i Messi podejmowali próby, ale łatwiej było dopchać się z siatkami zakupów do automatu z biletami w tramwaju w godzinach szczytu niż do jakiejkolwiek pozycji strzeleckiej. To jednak nie było też ze strony Juventusu jakieś parkowanie składów pociągu we własnym polu karnym. Owszem, sześciu zawodników nie przekraczało połowy raczej z urzędu, ale reszta nękała szyki Barcy raz po raz. Było o to o tyle łatwiej, że Katalończycy zanotowali kilka poważnych strat w środku pola. Juve mogło zakończyć ten dwumecz znacznie szybciej, wystarczyło tylko wykorzystać którąś z – na oko – 215 kontr. Cuadrado szalał na skrzydle, posłał parę strzałów z narożnika pola karnego, ale nic nie chciało wpaść. Higuain stanął przed kapitalną akcją, lecz jego strzał nie miał należytej siły, wcześniejszy z woleja okazał się chybiony. To jednak nie Juve będzie po tym meczu rozliczane ze zmarnowanych sytuacji.
Barcelonie nie udała się powtórka z rozrywki, nie udał się kolejny niemożliwy wyczyn. Jakkolwiek spojrzeć, oczekiwanie na dwie tak okazałe remontady z rzędu było zajęciem mocno naiwnym. Szczęściu też trzeba pomóc, a Barcelona oddając jeden celny strzał absolutnie tego dziś nie zrobiła.