Zawód groundsman, czyli skąd się biorą dywany…

redakcja

Autor:redakcja

06 maja 2011, 15:41 • 6 min czytania

Boisko w klubie to jak salon w domu. Ktoś musi o nie dbać. To, że jestem w cieniu w ogóle mi nie przeszkadza, nie czuję się niedoceniany. Ja to po prostu lubię. Gdybym robił to z przymusu, odrabiał pańszczyznę, to bym tutaj nie siedział i z wami nie rozmawiał. Ale ogólnie nie potrzebuję splendorów. Wystarczy mi, jak przyjedzie jakiś dziennikarz i powie czasem: „ooo, ale mają murawę!” – mówi Tomasz Strzyga, konserwator boiska Legii Warszawa. Człowiek, o którego istnieniu mogliście nawet nie wiedzieć, a którego praca w większym lub mniejszym stopniu wpływa na jakość meczu. Przesada? No to porównajcie sobie grę na „dywanie” i „kartoflisku”.
W Anglii o takich ludziach mówi się groundsman. W gazetach raz na jakiś czas możemy trafić na ich nazwiska, na portalach – przejrzeć specjalne rankingi. Gdy ktoś jest na szczycie trafia z Arsenalu do Realu. Jak Paul Burgess, ogrodnik z Londynu, trzykrotnie nagradzany statuetką dla najlepszego specjalisty od murawy w Premier League. No, ale to inny świat – wiadomo. Z Polską, gdzie konserwatorów boisk możemy policzyć na palcach jednej ręki, raczej nie do porównania.

Zawód groundsman, czyli skąd się biorą dywany…
Reklama

– Oni tam mają nawet specjalne szkoły, które kończą. Na uczelniach wyższych są kierunki studiów w tym zakresie – mówi Strzyga, który z wykształcenia jest… elektrykiem. Wszystkiego uczył się sam. Jako konserwator boisk pracuje w Legii od 2000 roku. – Wcześniej nie miałem z tym styczności. To znaczy z boiskami, bo zamiłowanie do trawników i tych spraw mam od lat. Mieszkam na wsi, mam swój dom, swoją działkę. Takim samouczkiem jestem. Wszystkie kursy, certyfikaty jakie można było zdobyć, gdzie można było pojechać, to zdobywałem i jechałem. Byłem w Leverkusen, w Ipswich Town. Mniej więcej 90 procent wiedzy, jaką posiadam, to właśnie z tamtych szkoleń. Tam boiska to bajka. U nas jeśli chodzi o szkolenia, to Ekstraklasa raz coś zrobiła, PZPN – ani razu. فatwo nie jest.


PANIE, POKAŁ» MI TO W PRZEPISACH

Reklama

Ł»eby zobaczyć, jak pracuje i na czym polega wypielęgnowanie najlepszej murawy w Polsce, spotykamy się na stadionie Legii. Drużyna trenuje na bocznym, my siedzimy na trybunach głównego. Do meczu z Koroną pozostał jeden dzień. Praca wre.

– Trener pewnie chciałby zawsze trenować na głównym, wiadomo. Ale to nie takie proste. Jeśli chcemy grać mecze na dobrym boisku, to w tak zamkniętym obiekcie nie da rady trenować częściej niż raz w tygodniu. To znaczy można. Wszystko można. Ale wtedy murawa będzie wyglądać tak jak w tej bramce, gdzie bramkarz wydeptał dziurę. Akurat zostawiłem tę wyrwę, po meczu z Koroną wymienię – mówi.

Pracę zaczyna o siódmej rano. Mocna kawa na start i można działać. Systematyczne nawożenie, koszenie, zabiegi napowietrzania, korkowanie – nie jest to takie łatwe, jakby się od razu wszystkim wydawało.
– W tej chwili to te boisko jest nieprzygotowane.

– Jak to nieprzygotowane? Jak dla nas – wygląda normalnie.

– Przed meczem z Koroną muszę połatać wyrwy, domalować linie, naciągnąć siatki, jeszcze poprawić reklamy, bo to też należy do moich obowiązków. No i skosić to wszystko wzdłuż i w poprzek.

– Trawa jaką musi mieć wysokość?
Długość meczowa to 2,5 centymetra.

– Trenerzy mają czasem jakieś sugestie? Szepczą coś tam, żeby nie kosić tej trawy tak normalnie?
Kiedyś jak Darek Wdowczyk był jeszcze trenerem, to czasami zostawialiśmy dłuższą trawę. To jest celowe, żeby piłkę zwolnić. To samo jest z suchą trawą. Trener Skorża nie ma takich wymagań.

– Kosić trzeba według jakichś procedur? Odpowiednia szerokość pasów…
Gdzie tam. Nic takiego nie ma. Procedury to są w Bundeslidze. Chociaż jakiś czas temu na Cracovii podobno delegat przyczepił się, że zamiast pasów na murawie są koła. No, ale szybko go zbyto: – Panie, pokaż mi to w przepisach…


POLE KARNE DO WYMIANY

Do pomocy ma dwie osoby – Krzysztofa Michalewicza i Artura Tomaszewskiego. Nie zawsze bowiem wszystko idzie jak z płatka. Mecz reprezentacji Polski z Rumunią na Łazienkowskiej, pamiętacie? Wyrwy i piach tak dały się we znaki Strzydze, że ten w trakcie meczu każdy wślizg piłkarza, każdy kolejny ubytek murawy, oglądał przez zaciśnięte zęby. – My to ratowaliśmy. Jak przysypaliśmy piaskiem to było wszystko OK, ale potem przyszły deszcze. Było cztery czy pięć dni deszczu. Gdyby pogoda była w miarę, to byśmy to rozczesali i by się to tak wszystko nie wyrywało. Był duży problem. Później przez zimę zrobiliśmy wszystkie zabiegi i na wiosnę już nie było tego problemu.

Gdy kilkanaście miesięcy temu Legia budowała stadion, na bieżąco zgłaszał wszelkie postulaty. Tak jak sztab szkoleniowy sugerował, jak mają wyglądać szatnie, tak ogrodnicy – opowiadali o potrzebach boiska. A potrzeby są duże.

– Prawie całe boisko jest doświetlone. Ta promenada, te wszystkie drzwi tutaj dookoła w dzień są pootwierane. Dach też nie jest cały zamknięty, jest duża przestrzeń. Cyrkulacja powietrza też jest na odpowiednim poziomie. Najwięcej problemów jest pod trybuną południową, tam mamy to wszystko słabiej doświetlone. Widzicie te jasne plamki? To jest trawa, która ma bardzo płytki system korzeniowy. Ona zagłusza szlachetną trawę, tę lepszą, rozprzestrzenia się. Z tego względu trzeba wymieniać co jakiś czas murawę. Jak często, to też zależy od intensywności grania. Jeśli drużyna gra średnio raz na dwa tygodnie, to trzy-cztery lata taka murawa może być bez wymieniania.

No chyba, że… odbędzie się jakaś impreza. Pozasportowa – oczywiście.

– Te wszystkie imprezy pojawiają się w okresie, kiedy tak naprawdę powinno robić się renowację boiska przed następnym sezonem. Gdy coś takiego robią, to trzeba jakoś sobie radzić. Pod estradę układane są specjalne płyty aluminiowe, że nawet tir może wjechać. Kwestia tylko, jak długo te zabezpieczenie będzie leżeć. Jeżeli do trzech dni, to jesteśmy w stanie tę trawę uratować. Jeżeli więcej niż trzy dni, to cała murawa idzie do wymiany. I tak będzie prawdopodobnie po koncertach, które będą w czerwcu. Orange Festival, potem Santana – scena będzie stała 20 dni. Całe pole karne pójdzie do wymiany. Szczęście, że w pucharach gramy dopiero pod koniec lipca. Rozwiązał się problem.


BEZ SPLENDORÓW

– Nie czuje się pan czasami niedoceniany? Wszyscy oglądamy mecze, wszyscy patrzymy na murawę, ale pewnie mało komu przyjdzie myśl typu „kto za tym stoi”.
Boisko w klubie to jak salon w domu. Ktoś musi o nie dbać. To, że jestem w cieniu w ogóle mi nie przeszkadza, nie czuję się niedoceniany. Ja to po prostu lubię. Gdybym robił to z przymusu, odrabiał pańszczyznę, to bym tutaj nie siedział i z wami nie rozmawiał. Ale ogólnie nie potrzebuję splendorów. Wystarczy mi, jak przyjedzie jakiś dziennikarz i powie czasem: „ooo, ale mają murawę!”.

– W Anglii dobry groundsman to podstawa, a u nas?
Nie chcę się tutaj wypowiadać na temat innych klubów. Mam kontakt z Arturem Leszczyńskim z Zagłębia Lubin. W ostatnich trzech latach trochę się na tym polu zmieniło, ale wiadomo, że do Zachodu nam daleko. Nie wszystkich stać na sprzęt. To jest podstawa. Sama wiedza nic nie daje. Co z tego, że będą mieli najlepiej wyszkolonych ludzi, jak oni dostaną grabki i łopatę.

Image and video hosting by TinyPic

– A pan jaki ma sprzęt? Możemy zajrzeć do garażu?
Jasne, musimy tylko trochę się przejść… W tej chwili mamy jeden ciągnik, drugi mniejszy, który jest kosiarką rotacyjną. Po meczu często go używamy, jak jest dużo wyrw. Dwie kosiarki wrzecionowe, jedna tzw. Toro, która kosi całe boisko w 40 minut. Siewnik, piaskarka plus urządzanie do pielęgnacji sztucznego boiska. No jest jeszcze tego trochę. Podstawa to też dobry aerator do spulchniania i napowietrzniania boiska. Bo one są na podłożu piaszczystym. فatwiej wtedy woda wsiąka. Niemcy to wszystko wymyślili. Systemy odprowadzające wody itd. To było zaraz po mistrzostwach świata w siedemdziesiątym czwartym, m.in. po słynnym meczu na wodzie.

– Czyli kolejny razy Polacy dołożyli cegiełkę…

(śmiech) No tak, można tak powiedzieć.

PAWEف GRABOWSKI
PAWEف KAMIŁƒSKI

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama