„Lizbona się bawi, Coimbra studiuje, Braga się modli, a Porto pracuje”. W czwartek popularne portugalskie przysłowie na chwilę straciło na aktualności. W Lizbonie stypa… Świętuje Porto, a przede wszystkim Braga. W mieście kościołów i „wojowników z Minho” trwa piłkarska fiesta. Tak wielka, jakby finał Ligi Europy miał być już formalnością. Pogromcy Lecha kontra FC Porto, 18 maja w Dublinie.
– Osiągnęliśmy sukces. Doszliśmy do samego finału, bo jesteśmy prawdziwymi wojownikami! – stwierdził Custodio, autor gola dającego awans. Piłkarze Bragi powtarzają to zresztą na każdym kroku. Nawet na ścianach klubowej siedziby wiszą ich podobizny w rycerskich zbrojach. Ze skalistego „Estadio AXA” zrobili w tym roku pucharową twierdzę. Nie stracili w niej gola, a grali przecież z Lechem, Liverpoolem, Dynamem Kijów i Benficą.
– W niedzielę mamy kolejny mecz. Ale wybaczcie, teraz trochę poświętujemy – pożegnali wczoraj dziennikarzy. Kibice Bragi w euforii wyrywali krzesełka na stadionie, a później tłumnie wysypali się na ulice. Święto na Placu Republiki trwało do rana. Wszyscy tańczyli, śpiewali, kąpali się w fontannach… A Prezes Antonio Salvador rozlewał szampana, jakby dopiero co wygrał wyścig Formuły 1.
Istne szaleństwo. Zaprzeczenie tego, co o mieszkańcach Bragi znajdziemy w turystycznych przewodnikach. Pisze się o nich: tradycyjni, mało rozrywkowi, religijni… Nawet w herbie klubu mają Maryję z Jezusem i twierdzą, że przynosi im szczęście. W mieście trzydziestu kościołów, na cześć swoich pupili, przelali w czwartek hektolitry alkoholu. Dziś pewnie mało kto o własnych siłach pokona 600 schodów na wzgórze „Bom Jesus do Monte”.
Miejscowi dziennikarze już ostrzą zęby na portugalski finał. Chwalą „rękę” trenera Domingosa. Choć nie zapominają, ile dla drużyny zrobili Jesualdo Ferreira i Jorge Jesus. „Journal Record” zastanawia się, czy ten drugi w ogóle utrzyma posadę w Benfice. Z piątkowej prasy można dowiedzieć się nawet, jak boiskowe wydarzenia komentowały na Twitterze partnerki zawodników. Podobno najbardziej nerwowo były u dziewczyny Javiera Savioli.
W Porto zwycięski półfinał przyjęto z większym spokojem. Villareal, po porażce 1:5 w pierwszym meczu, mógł uratować tylko cud. Porto przegrało czwarty raz w sezonie, ale kontrolowało sytuację i utrzymywało bezpieczny dystans. Znów trafił genialny Falcao. Ma już na koncie 36 goli w sezonie i trudno się dziwić, że nie może uciec od transferowych spekulacji.
Grę Porto ogląda się z przyjemnością. Tak jest od lat, choć z przerwami i co chwilę w innym składzie. Na plocie okalającym ich bazę treningową, do dziś widnieje napis: „Jeśli sprzedacie Deco, sprzedacie nasze marzenia”. Tak samo, jak Deco, sprzedadzą Falcao, a może i Hulka. Ale poradzą sobie, bo jak zwykle przyjdzie ktoś nowy. I znów błyśnie.
O samym finale napiszemy pewnie w swoim czasie. Kto jeszcze nie widział, niech obejrzy wszystkie wczorajsze bramki.
PAWEŁ MUZYKA
