Przed derbami Trójmiasta Lechia odebrała dwa pozytywne sygnały – jeden z Białegostoku, drugi z Warszawy. I oba były swoistym zaproszeniem dla gdańszczan, by ci jeszcze przed podziałem punktów złapali kontakt z fotelem lidera, czyli znaleźli się od niego w odległości zaledwie jednego meczu. Dla Piotra Nowaka dobra wiadomość jest taka, że jego piłkarze – chociaż niezbyt chętnie – ostatecznie skorzystali dziś z tego zaproszenia. Trochę gorzej ze stylem, bo raz – gospodarze przespali początek meczu, kiedy to zupełnie oddali inicjatywę i mogli dostać gola (Formella trafił w poprzeczkę). I dwa – ostatnim, co moglibyśmy napisać o drugiej połowie, to że była pod kontrolą Lechii. Ale 2:1 jakoś udało się dowieźć do końcowego gwizdka.
I było to 2:1 mocno fartowne, bo przy obydwu golach do gdańszczan uśmiechnęło się szczęście. Przy pierwszym całkiem składną akcję zrobili Wawrzyniak i Flavio, ale w końcowej fazie obciął się Sobieraj, a piłka trafiła Marco w kolano i zatrzepotała w siatce. Natomiast przy drugim golu Peszko pociągnął lewym skrzydłem i dośrodkował, a piłkę do własnej bramki skierował Marcjanik. Mimo wszystko najwięcej piłkarskiej jakości zobaczyliśmy przy honorowym trafieniu gości, kiedy to Hofbauer zrobił Lewandowskiego i z rzutu wolnego z linii pola karnego sieknął nie do obrony. Ale na więcej gości nie było już dzisiaj stać.
I tak naprawdę mamy tu pewien problem z oceną debiutu Leszka Ojrzyńskiego na ławce gdynian. Co prawda Arka nie przyjęła dziś trzech, czterech czy pięciu goli, jak to bywało w poprzednich meczach, ale też ciężko powiedzieć, czy to bardziej efekt nowej miotły, czy jednak derbowa mobilizacja połączona z faktem, że Lechia w drugiej połowie zwyczajnie siadła. Z drużyny Grzegorza Nicińskiego na pewno został nierównomierny rozkład sił, bo tradycyjnie lepiej to wyglądało z przodu niż z tyłu. Nieźle zaczął Siemaszko, w pierwszej połowie dwie dobre sytuacje miał Formella, a na dziesiątce Szwocha bardzo godnie zastąpił Hofbauer, który niezły występ przypieczętował kapitalnym golem. Z tyłu jednak jak zwykle była mogiła, bo – jak wspomnieliśmy wcześniej – Arka zwyczajnie pomogła Lechii strzelić oba gole. I tak naprawdę Ojrzyński śladem Nicińskiego w następnym meczu spokojnie mógłby wymienić całą formację obronną.
Dla nowego trenera Arki dobra wiadomość jest jednak taka, że w kolejnym meczu obrony nie będzie mu rozrywał Rafał Wolski, który – chyba już spokojnie możemy to napisać – wreszcie gra w Gdańsku na miarę oczekiwań. Pomocnik Lechii już trzeci mecz z rzędu rozegrał na bardzo wysokim poziomie, i wydaje się, że idealnie trafił z formą na kluczowy moment sezonu. Dziś było go pełno na boisku, mimo że akurat w akcjach bramkowych bezpośredniego udziału nie miał. W zamian kapitalnie regulował tempo gry, brał na siebie ciężar rozgrywania akcji i wygrywał sporo pojedynków, raz po raz stwarzając przewagę w środku pola. Co więcej, on nawet zaliczył kilka skutecznych interwencji w obronie, czym kompletnie zaskakiwał swoich przeciwników. Defensywni pomocnicy Arki, Łukasiewicz i Marciniak zostali dziś przez Rafała zupełnie związani, przez co mieli niewielki udział w grze ofensywnej swojego zespołu. A mimo to do tej pory może im się kręcić w głowie po niektórych dryblingach rozgrywającego Lechii.
Po 30. kolejce Lechia mocno poprawiła swoją sytuację w tabeli, ale też ciężko oprzeć się wrażeniu, że ta drużyna jakoś tak mało zdecydowanie zmierza po czołowe lokaty w lidze. Nawet dziś podopieczni Nowaka nie potrafili postawić kropki nad i, przez co do ostatnich sekund musieli drżeć o wynik. I właściwie nieprzekonujące zwycięstwo na własnym stadionie nie może być dobrym prognostykiem, bo wszyscy pamiętamy, jak Lechia gra poza Gdańskiem. Przed zamykającym sezon zasadniczy meczem w Szczecinie naprawdę trudno z całą stanowczością nazwać Lechię faworytem. A pamiętajmy, że każdy inny wynik niż zwycięstwo nad Pogonią sprawi, iż w grupie mistrzowskiej większość meczów z bezpośrednimi rywalami do tytułu Lechii przyjdzie rozegrać na wyjeździe. A to dla gdańszczan może oznaczać naprawdę wielki problem.
Dziś jednak nie czas na zamartwianie się, bo Lechia sięgnęła po swój pierwszy skalp – jest najlepsza w Trójmieście. Niemal 30 tysięcy widzów, którzy może nie oglądali wielkiego spektaklu, końcówkę Wielkanocy z pewnością zaliczy jednak do udanych. I to ich odróżnia między innymi od ich odpowiedników z Warszawy czy Białegostoku.
Fot. 400mm