Kiedy po raz ostatni Barcelonie przyszło grać mecz ligowy po dostaniu lania w fazie pucharowej Ligi Mistrzów, jej rywalem było Leganes – wydawało się, że przeciwnik idealny, bo dość słaby, akurat na poprawę humoru. Tymczasem „Blaugrana” męczyła bułę i wyszarpała zwycięstwo dopiero w ostatnich chwilach meczu, kiedy karnego wykorzystał Messi. Dziś, po oklepie od Juventusu, trzeba było podjąć rękawicę w spotkaniu z Realem Sociedad, rywalem na sporo wyższym poziomie niż Leganes. I znów nie był to spacerek.
Przede wszystkim goście, jako już kolejny zespół w tym sezonie, wytknęli Katalończykom słabość w obronie – naprawdę, momentami ekipa Enrique wygląda tam jak zbieranina z ligi szóstek, taki grają hobby football. W pierwszej połowie Baskowie regularnie dostawali się w szesnastkę rywala i choć długo byli nieskuteczni, bo raz piłkę z bramki wybijał Pique, w innym wypadku dobrze bronił ter Stegen, to i tak stworzyli tyle okazji, że w końcu coś musiało wpaść. I wpadło – najpierw samobója po wstrzeleniu piłki przez Martineza zaliczył Umtiti, natomiast drugą bramkę dołożył Prieto, który dostał genialne podanie od Williana Jose. Zbierając to wszystko do kupy – zmarnowane okazje Sociedad plus gole – Barcelona w obronie miała twarz Pique, którego kamery złapały, jak kręcił z niedowierzaniem głową. Tak grać w tyłach zwyczajniej nie można i takiej ekipie nie wypada.
Całe szczęście dla gospodarzy, że choć w obronie są pewni jak młodzieniec z dziewiczym wąsem na pierwszej randce, to w ataku mają kim straszyć. Chodzi oczywiście o Messiego, który – jak to ma w zwyczaju – ciągnął kolegów za uszy. Strzelił dwie bramki i choć druga była nieco przypadkowa, to pierwsza oddawała całą jego klasę. Argentyńczykowi nieroztropni goście zostawili za dużo miejsca przed polem karnym i to musiało się skończyć w jeden możliwy sposób, czyli golem. Leo odpalił torpedę i Rulli nie miał kompletnie nic do powiedzenia.
Do dwóch bramek Messi dołożył asystę przy bramce Alcacera i trzeba wspomnieć, że Hiszpan szczególnie przed przerwą wyglądał dzisiaj naprawdę nieźle – to on zaczął pierwszą bramkową akcję, miał również udział przy drugiej. Na chwilę wróciły demony, gdy w prostej sytuacji zaplątał się o własne nogi, ale zaraz zniknęły, kiedy przyjął podanie od Messiego prawą nogą i wykończył uderzeniem lewą, obok bezradnego bramkarza Sociedad.
Skoro więc drużyny schodziły na przerwę przy rezultacie 3:2 wiszącym na tablicy wyników, mogliśmy spodziewać się drugiej połowy z podobną liczbą fajerwerków. Niestety, temperatura meczu opadła – wciąż było to dobre widowisko, ale nie na tym samym, bardzo wysokim poziomie, co w pierwszych 45 minutach. Goście próbowali co jakiś czas zaatakować, ale nie byli konkretni i też Barca poprawiła się w obronie, przykładem niech będzie sytuacja Williama Jose, który po dobrym podaniu źle przyjął i dał sobie odebrać piłkę.
Wyglądało trochę na to, że Barcelona momentami kręciła na siebie bicz – bo choć pamiętając jej okazje Suareza i Rakiticia bardziej grała na dogranie 3:2 – to ostatecznie uniknęła uderzenia i dopięła swego. Taki wynik nie jest bowiem specjalnie przekonujący, ale płacą za niego tak samo, czyli trzema punktami. W kontekście najbliższego tygodnia, kiedy „Blaugrana” zmierzy się z Juventusem i Realem, można zrozumieć tę dość minimalistyczną postawę.
Barcelona – Real Sociedad 3:2
Messi 17′, 37′, Alcacer 44′ – Umtiti 42′ s., Prieto 45′