Czarek Kulesza otwierał hotel, zorganizował większą imprezę, tam rozmawialiśmy o transferze Pazdana. W Jagiellonii jest wielu współwłaścicieli, wszyscy musieli się zgodzić. Swoją drogą świetni goście. No, ale zdrowotnie byłem wykończony negocjacjami. Wytrzeźwiałem trzy dni później. Podobne rozmowy toczyliśmy przy transferze Dudy na Słowacji. Na czczo walnęliśmy z prezesem butelkę koniaku, dużą, 3/4 litra. Jako aperitif. Później dali jedzenie, drugą na stół. Brr… Nie piję koniaku od tamtej pory – mówi Bogusław Leśnodorski w rozmowie z Przeglądem Sportowym.
FAKT
Kamil Glik mówi: Z Monaco idziemy jak burza.
Mecz odbył się w cieniu ataku na autobus z piłkarzami Borussii. Jaka była wasza reakcja?
– Właśnie mieliśmy wychodzić na rozgrzewkę, gdy wszedł kierownik drużyny z trenerem i powiedzieli, co i jak. Konsternacja. Byliśmy już na pełnych obrotach, głowa miała już jeden cel. Adrenalina buzowała, przemieszana z kilkoma kawami. Nie dało się wrócić do hotelu jak gdyby nigdy nic. Ja nie byłem w stanie zasnąć do trzeciej nad ranem. Koledzy też.
(…)
Zrobił pan ogromny skok w karierze. Walczy o trofea, spełnienie sportowych marzeń jest blisko.
– Cieszę się, że trafiłem do takiego klubu i gramy taki sezon, jaki mógłbym sobie tylko wymarzyć. Jesteśmy w półfinale Pucharu Francji, mistrzostwo kraju zależy od nas, a do tego mogę w pierwszym sezonie zagrać w półfinale Ligi Mistrzów.
Obok kilka tekstów, ale niezbyt istotnych. Wiadomo natomiast, że Robert Lewandowski ma wrócić na rewanż z Realem Madryt. Z kolei Konstantin Vassiljev z Jagiellonii może wykurować się na ostatni mecz fazy zasadniczej.
Nagroda dla Hamalainena.
Napastnik Legii Kasper Hamalainen strzelił Lechowi zwycięskiego gola w Poznaniu i w nagrodę zagra od pierwszej minuty przeciwko Koronie. Fin zagra nie tylko dlatego, że swoim ostatnim wyczynem w Poznaniu uciszył ponad 40 tys. kibiców. W spotkaniu z Lechem ósmą żółtą kartką w sezonie został ukarany Guilherme. Brazylijczyk musi pauzować i zwalnia miejsce w jedenastce.
Janusz Filipiak zaznacza: Piłkarze zrozumieli, że spadek to ich sprawa.
– Zawodnicy uświadomili sobie, że jeśli spadną z ekstraklasy, spadną oni, a nie tylko Cracovia czy Filipiak – mówi właściciel Pasów. Przed meczem ze Śląskiem Janusz Filipiak zapowiedział, że jeśli klub spadnie, nie sprzeda żadnego z piłkarzy, którzy mają ważne kontrakty. (…) – Moje tupnięcie nogą to tylko jeden z czynników. Piłkarze uświadomili sobie, że jeśli spadną z ekstraklasy, spadną oni, a nie tylko Cracovia czy Filipiak. To było najważniejsze. W końcu było widać po nich sportową złośc. W ostatnich dwóch tygodniach nie spotykałem się z drużyną. Pokazałem jej tylko przez media publiczne przyrzeczenie, żeby zabrzmiało to poważnie. Teraz trudno mi się będzie z niego wycofać – zaznacza prezes.
GAZETA WYBORCZA
Milan wzięty!
Po 31 latach i 29 trofeach Silvio Berlusconi sprzedał klub Chińczykom, którzy wcześniej kupili sąsiedni Inter. I przejęli najpotężniejszą obok Madrytu futbolową metropolię w Europie. Negocjacje ciągnęły się ponad pół roku, wywołując frustrację kibiców, którzy po czterech „niesprzedaniach” Milanu – tyle ogłaszano dat ostatecznego domknięcia transakcji – zaczęli się niepokoić, czy nie oglądają gry pozorów. (…) To koniec epoki. Berlusconi błyskawicznie wyniósł pogrążoną w głębokim kryzysie drużynę na światowy szczyt. Odkąd przejął ją przed trzema dekadami, jeszcze tylko Real Madryt aż pięciokrotnie wygrywał Ligę Mistrzów. Przez ten czas powstały na San Siro trzy drużyny monumentalne, które przeszły do historii – trenerów Arrigo Sacchiego (triumfował w Europie w latach 1989 i 1990), Fabio Capello (1994, ponadto cztery tytuły w lidze włoskiej) oraz Carlo Ancelottiego (2003, 2007). Spuściznę zostawia jednak Berlusconi dalece większą. Jako innowator, wręcz wizjoner. Milanello zmienił w pierwowzór ultranowoczesnego centrum treningowego, którym dzisiaj dysponuje każdy potężny klub. Otworzył laboratorium MilanLab, również pionierskie, będące echem zamkniętego w latach 70. z powodu śmierci wspólnika ośrodka badań nad nieśmiertelnością. Bił transferowe rekordy świata, skutecznie walczył z limitami w zatrudnianiu obcokrajowców, intensywnie lobbował za utworzeniem LM, sklep z klubowymi pamiątkami wcisnął między wystawne butiki Armaniego i Versace. Jako pierwszy wysyłał graczy na promocyjne eskapady po Azji.
SUPER EXPRESS
Robert Lewandowski rwie się do rewanżu w Madrycie – chce grać i najpewniej będzie w tym terminie gotowy do gry. Z kolei Kamila Glika nazywa się polską skałą w Monako.
Francuskie media rozpływają się w zachwytach nad grą Kamila Glika (30 l.) w ćwierćfinałowym meczu z Borussią w Dortmundzie (3:2). Internetowe wydanie Eurosportu nazywa polskiego obrońcę… monstrualną skałą. “Podtrzymywał dom, gdy wiał mocno wiatr” – czytamy poetycki opis popisów Glika. Glik za występ w pierwszym meczu o półfinał Ligi Mistrzów dostał notę “8”. Wyżej oceniono tylko Kyliana Mbappé (“9”), strzelca dwóch goli dla Monaco. Polski stoper świetnie sobie radził w pojedynkach z Pierrem-Emerickiem Aubameyangiem, najgroźniejszym piłkarzem BVB.
Mistrz Polski, Sebastian Szałachowski został zakonnikiem i pomocnikiem egzorcysty. Ciekawe.
Sebastian Szałachowski (33 l.) jeszcze 2 lata temu biegał po boiskach Ekstraklasy. Kiedy nie przedłużył kontraktu z Górnikiem Łęczna, wydawało się, że poszuka pracy w innym klubie. Piłkarz postanowił jednak pójść inną drogą. Został zakonnikiem i pomocnikiem egzorcysty. (…) “Szczęść Boże, jestem szczęśliwym mężem i ojcem. Należę do Zakonu Rodziny Serca Miłości Ukrzyżowanej w Lublinie przy parafii Niepokalanego Serca Maryi i Św. Franciszka z Asyżu na Poczekajce. Pomagam egzorcyście, kapucynowi O. Radomirowi Kryńskiemu. Prowadzę Ognisko Serca Jezusa, które jest dziełem Nowej Ewangelizacji. Pragnę głosić swoim życiem Miłość i Miłosierdzie Jezusa. Dziękuję Bogu za nowe życie w Nim” – pisze o sobie Szałachowski na facebookowym profilu, który przepełniony jest motywami religijnymi. Były piłkarz zamieszcza na nim cytaty świętych, fragmenty Pisma Świętego, kazania duchownych, historie słynnych mistyków czy też własne przemyślenia i zdjęcia. Najwięcej uwagi poświęca tematowi walki z szatanem ciągnącym ludzi ku złu.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Na okładce Kamil Glik.
Przeżywam swój najlepszy czas – mówi polski obrońca.
Jak smakuje panu Liga Mistrzów?
– Wyśmienicie! Mam mocne wejście. Same miłe wspomnienia. Nie zapominajmy, że w rozgrywkach gramy od III rundy eliminacyjnej. Najpierw trudna przeprawa do fazy grupowej: Fenerbahce i Villarreal. Potem debiut w Champions League na Wembley i wygrana z Tottenhamem. Wyszliśmy z wyrównanej grupy, do tego ten zwariowany dwumecz z Manchesterem City. Wszystko to jest dla mnie wielką nagrodą. Miejmy nadzieję, że za tydzień będziemy cieszyć się z awansu do półfinału. Pierwszy sezon w Lidze Mistrzów i co najmniej czwórka najlepszych drużyn w Europie? Nie mam nic przeciwko.
Bogusław Leśnodorskim w drugiej części dużego wywiadu: Po transferze Pazdana trzeźwiałem trzy dni.
A co z tymi transferami? Na przykład Michała Pazdana.
– O Jezu… Chyba nigdy tyle nie wypiłem.
Wiadomo, że społeczeństwo w Białymstoku ofiarne.
– Czarek Kulesza otwierał hotel, zorganizował większą imprezę, tam rozmawialiśmy o transferze Pazdana. W Jagiellonii jest wielu współwłaścicieli, wszyscy musieli się zgodzić. Swoją drogą świetni goście. No, ale zdrowotnie byłem wykończony negocjacjami. Wytrzeźwiałem trzy dni później. Podobne rozmowy toczyliśmy przy transferze Dudy na Słowacji. Na czczo walnęliśmy z prezesem butelkę koniaku, dużą, 3/4 litra. Jako aperitif. Później dali jedzenie, drugą na stół. Brr… Nie piję koniaku od tamtej pory. A myślicie, że z Osuchem było prosto, kiedy negocjowaliśmy przyjścia Lewczuka czy Masłowskiego?
Dlaczego nie było?
– Bo ma taką naturę, że z nim nigdy nie jest prosto. Nie wiadomo, czy mówi poważnie czy żartuje. A na koniec i tak o wszystkim decydował jego syn, Kajtek. A z Borysiukiem jak wesoło było! Komedia i stres jednocześnie. Raz, że drogo, bo to była transakcja wielopłaszczyznowa. Stasiu Czerczesow go bardzo chciał, potrzebował takiego defensywnego pomocnika. Wiedzieliśmy, że Borys w ostatnim czy przedostatnim meczu coś sobie zrobił w palec i zszedł z boiska. Później okazało się, że to nie palec, a ręka. Ale to był moment, że wszystko na styku i nie bardzo był czas na badania. Dzień podpisywania kontraktu. Wchodzi Borys, patrzę, ręka usztywniona, nie może nawet trzymać długopisu. Jaja. Podpisywał drugą ręką. Później oczywiście szybko wrócił do sprawności.
Co zaś ciekawego w lidze? Woźniak z Zagłębia opowiada, że nadrabia pracą.
– Tyle lat grałem na „dziewiątce”, że zawsze będę miał ciągoty do tego, by wykańczać akcje. Poświęcam się dla dobra drużyny, zagram gdzie wskaże mi trener Piotr Stokowiec, ale geny atakującego pozostaną – przyznaje Woźniak. W najlepszym dotychczas sezonie w karierze trafił do siatki dziewięciokrotnie. Było to dwa lata temu, kiedy jego gole przyczyniły się do tego, że pierwszoligowa kwarantanna lubińskiego zespołu trwała tylko jeden sezon. – Oddałbym ze dwie bramki z mojego obecnego dorobku, bylebyśmy mieli górną ósemkę. Nie ma nic dziwnego w tym, ze strzelam gole, mam 27 lat i wciąż się rozwijam. Bóg nie dał mi wielkiego talentu, ale dał chęć do pracy, a ja ciągle odkrywam w sobie nowe możliwości. Może w życiowej formie będę dopiero, kiedy pojawi się trójka z przodu? – zastanawia się piłkarz.
W Cracovii zmiana trenera to plan B lub D.
Po dotkliwych porażkach z Koroną i Wisłą Płock, Cracovia zaczęła się jednak rozglądać za następcą trenera. Zapytany o rozmowy z czeskimi szkoleniowcami, Radoslavem Latalem i Pavlem Vrbą, właściciel Pasów nie dementuje. – Na pewno są jakieś rozmowy. Trener Zieliński o tym wie, ale to jest tylko plan B, albo nawet D. Trenerem Cracovii nadal jest Zieliński i razem musimy wyjść z tego bałaganu. Jestem przekonany, że wyjdziemy – mówi. Nie chce jednak zapewnić, że obecnego opiekuna drużyny nie zwolni. – Nie jestem Panem Bogiem, ani jego przedstawicielem na ziemi. Moją intencją jest, by Zieliński wypełnił kontrakt. Sytuacja jest złożona, ale z dużym prawdopodobieństwem trener zostanie do końca sezonu. Plan B? Polega na tym, że dostaję bardzo dużo propozycji od innych trenerów. Nie sądzę jednak, by moment na zmianę już nadszedł – dodaje.
Marek Zając, czyli polski rodzynek za Wielkim Murem.
Mieszka pan w Chinach od dłuższego czasu. Rozumiem, że pewne rzeczy przestały dziwić…
– Dziś największy problem sprawia mi jazda samochodem. W Chinach trzeba mieć nerwy ze stali, żeby kogoś nie zabić. Facet wyjeżdża z drogi podporządkowanej i nawet nie patrzy, czy ma pustą drogę. Aż dziwne, że nie miałem żadnej kolizji. Zachowywałem się za kółkiem jak Europejczyk, przestrzegałem przepisy. Teraz jeżdżę jak Chińczyk i jest łatwiej (śmiech). Zawsze, kiedy wsiadam do samochodu, mówię sobie: „Marek, dzisiaj spokojnie, nie ma sensu się denerwować”. Wystarczy przejechać sto metrów i człowiek ma dość. Ale nie narzekam, trzeba się dostosować do obowiązujących reguł i je akceptować.