Lechia Gdańsk przyjechała do Warszawy odrobić straty z pierwszego meczu, ale to było bardzo dziwne odrabianie – zakładało trzymanie się własnej połowy i tylko sporadyczne kopnięcia do przodu. Owszem, jednego gola lechiści zdobyli, ale był to gol samobójczy.
Pisząc dosadnie – Lechia się przy Łazienkowskiej skompromitowała i została po prostu zgnieciona. 5:0 w dwumeczu? Litości. Ł»eby z obecną Legią przegrać dwumecz w takim stosunku, to trzeba albo nie mieć za grosz formy i talentu, albo grać w płetwach (czy w czymś równie utrudniającym sprawne poruszanie się). Teraz gdańszczanie europejskie puchary mogą atakować już tylko poprzez rozgrywki ekstraklasy, ale coś czujemy, że to może być taki atak, jak w środę na Łazienkowskiej. Niezauważalny.
Czeka nas więc elektryzujący finał Pucharu Polski – Lech zagra z Legią. Nawet geograficznie wszystko się dobrze ułożyło, bo kibice obu drużyn będą mieli do Bydgoszczy w miarę blisko (no, legioniści dalej, ale ciągle będzie to dystans łatwy do przebycia). Oby tylko nie doszło do takich scen, jak kiedyś w Częstochowie, gdy spotkały się właśnie te dwie drużyny.
W każdym razie – w Bydgoszczy wyjaśni się, kto zbierze łomot w europejskich pucharach już latem, a komu wstyd będzie oszczędzony.