Start I ligi po przerwie zimowej ułożył się dla nich idealnie. Punkty gubił lider, punkty gubił wicelider, rozmontowany i wewnętrznie skłócony był zespół pozostający trzecim faworytem do awansu. Górnik Zabrze mógł naprawdę na poważnie zacząć myśleć o powrocie do Ekstraklasy już rok po spadku, co przecież po kiepskim początku rozgrywek wydawało się marzeniem dość odległym. Najpierw jednak wtopili w Kluczborku, z MKS-em, dla którego było to dopiero drugie zwycięstwo w sezonie. Dziś zaś zabrzanie przegrali w prestiżowym starciu z Zagłębiem Sosnowiec i chyba zakończyli swój udział w tym wyścigu.
Można gdybać – trzy punkty w Kluczborku, dzisiaj dowieziony do końca remis i Górnik miałby na koncie 40 punktów, ledwie trzy “oczka” straty do pozycji premiowanej awansem. Zamiast tego jednak różnica urosła aż do siedmiu punktów, co – biorąc pod uwagę spóźnioną pobudkę faworytów – zaczyna się wydawać stratą nie do odrobienia.
Jeśli w jakikolwiek sposób pocieszy to kibiców z Zabrza – nie było dziś drastycznej różnicy w jakości gry obu zespołów. Wręcz przeciwnie – momentami wydawało nam się, że mamy lustrzane odbicie – obie drużyny bazowały przede wszystkim na swoich szybkich skrzydłowych, jedni na Konradzie Michalaku, drudzy na Rafale Kurzawie. Szybszy okazał się pierwszy – wygrał pozycję z Kosznikiem, uprzedzając go po świetnym podaniu Fidziukiewicza i dał Zagłębiu prowadzenie. Kurzawa starał się nadrabiać wizją i podaniami, ale klepać z Ledeckym to trochę jak iść po awans z bombami Kosznika w charakterze głównej broni. Skoro już przy nich jesteśmy – były dwie, jedna w trybuny, druga w bandy wokół boiska.
Skoro nie szło z gry – Górnik próbował wykorzystywać stałe fragmenty. I faktycznie ta część gry mogła się podobać – zabrzanie najpierw wyrównali po świetnym uderzeniu Wolsztyńskiego, później zaś byli blisko drugiego gola, ale piłkę z linii bramkowej wybił Udovicić. Gdyby nieco dokładniejszy był Suarez, gdyby nieco więcej szczęścia miał Kurzawa… Ogółem jednak mecz był słaby. A w słabych meczach najważniejsza bywa pojedyncza solowa akcja w końcówce, gdy już nikt nie wierzy, że któregokolwiek z piłkarzy obecnych na murawie stać na jakikolwiek udany drybling. Tak właśnie stało się tym razem – Tomasz Nowak, przez 89 minut raczej bezbarwny, zresztą podobnie jak 21 innych piłkarzy na murawie – ruszył między obrońcami w sposób kompletnie nieprzystający do poziomu tego meczu, a nawet poziomu tej ligi. Pach-pach, wystawka do Fidziukiewicza, który uprzedził obrońców – i na 60 sekund przed końcem czasu zrobiło się 2:1.
Zagłębie oczywiście już zwycięstwa wydrzeć sobie nie dało, co zresztą oznacza, że sosnowiczanie niezależnie od wszystkich zabawnych sytuacji wokół tego klubu wciąż pozostają nad kreską. 43 punkty, tyle co GKS Katowice, jeden mniej od Chojniczanki, ale przede wszystkim – trzy zwycięstwa w ostatnich czterech grach. To duży kapitał, szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę te ciągłe dramaty rozgrywane także na łamach prasy czy przed telewizyjnymi kamerami. Kłócą się, szarpią, podszczypują – a potem dwa przebłyski Fidziukiewicza, Nowaka czy Michalaka i kolejne punkty wędrują do Sosnowca.
Finisz zapowiada się niebywale ciekawie – Chojniczanka wreszcie zwyciężyła po serii remisów, Zagłębie jest w gazie, GKS Katowice też wreszcie odnalazł rytm i w dwóch kolejnych meczach wyjazdowych wygrał trzema golami. A przecież ciągle za ich plecami są Wigry, Olimpia, Sandecja czy nawet Miedź, która złapała lekką zadyszkę. Wahamy się – czy w tej wymieniance umieszczać też ósmych w tabeli zabrzan?
Po tej porażce – raczej nie. Ale przecież to I liga. W pewnym momencie tej wiosny wydawało się, że awans wezmą startujące z -nastych pozycji Stal Mielec i Stomil Olsztyn.
Fot.FotoPyK