Wyścig ślimaków po koronę króla strzelców

redakcja

Autor:redakcja

19 kwietnia 2011, 16:18 • 4 min czytania

Wojtek Kowalczyk próbował kiedyś stworzyć na naszych łamach ranking najlepszych napastników ligi. Doliczył się trzech, może czterech… i zrezygnował. Andrzej Iwan spisał całą listę. Wyglądała nieźle, a i tak zawiodła go większość typów. – Trzeba sobie powiedzieć krótko: bieda u nas. Bieda totalna – narzeka dziś Marek Koniarek. Postać w naszej piłce ni duża, ni mała. Lekko zapomniana. Dwa mecze w kadrze, dużo lepiej w lidze, bo 271 występów i nieco ponad sto goli. – Nie ma już kto strzelać. Nawet jak tacy byli, to powyjeżdżali – mówi dalej. Najgorsze, że trudno się nie zgodzić. Tegoroczny król strzelców Ekstraklasy może osiągnąć jeden z najsłabszych wyników w historii ligi.

Reklama

Po 22. kolejkach sytuacja wygląda nędznie do kwadratu. Niedzielan – dziesięć bramek, Frankowski – dziewięć, tyle samo Rudnevs. Zamiast wyliczać dalej, można krócej – cywilizowanej lidze taka słabość po prostu nie przystoi.

Reklama

W najgorszym sezonie ostatnich dziesięcioleci – 1997/1998 – król strzelców wbił do siatki 14 goli. W zasadzie wbili, bo było ich wówczas trzech: Sylwester Czereszewski, Mariusz Śrutwa i Arkadiusz Bąk. – Nikt z takiego wyniku nie robił problemu. I tak żaden z nas poniżej pewnego poziomu nie schodził. Strzelaliśmy rok po roku, mecz po meczu. Jak 2-3 razy z rzędu nic nie wpadło, już zastanawiałem się, co jest nie tak – wspomina Śrutwa.

Dziś w Śląsku Wrocław nominalny napastnik nie strzelił gola od listopada tamtego roku. W Widzewie kreowany na gwiazdę Darvydas Sernas zablokował się… siedemnaście meczów temu. W międzyczasie tylko raz celnie kopnął z karnego. Za dużo liczb? Sorry. To nie matematyka, tylko rzeczywistość.

Legia we wspomnianym sezonie 95/96 zdobyła prawie sto bramek. Widzew dokładnie osiemdziesiąt cztery. – Smuda z Tadkiem Gapińskim czasem robili zakłady, ile kto strzeli – wspomina Koniarek, który sezon zakończył z wynikiem 29 trafień. – Napastnik musi być „chytry”. Albo się to ma, albo nie. Nieraz cały mecz graliśmy słabo, a jedną zawsze sie gdzieś wcisnęło. Zrobiło się coś z niczego. Pamiętam, jak pojechaliśmy na Sokół Tychy – straszliwe błoto, punktów nie można było stracić. Krył mnie taki czarny, nazywał się chyba Prince Matore. A krył mnie ten Matore, że szok. No, ale w końcu raz się zapomniał, dziesięć minut do końca i gol. Wygraliśmy.

– To samo ze Stomilem Olsztyn – mówi dalej były snajper Widzewa. – Ismat Koussan (były współwłaściciel klubu – przyp. red.) wparował w przerwie do szatni z pistoletem, bo 0:2 przegrywaliśmy. Nikomu nie było do śmiechu. W drugiej połowie jakoś dwa gole mi wpadły i skończyło się remisem. A teraz? Każdy biadoli: „aaaa, bo nie ma sytuacji. Z czego miałem strzelić?” Ta zrób ty, chłopie, coś sam…

– Najgorzej, że jak już ktoś strzela, to najczęściej obcokrajowiec. Na Niedzielana i „Franka” zawsze można liczyć, ale młodych nie widać – dodaje Kazimierz Kmiecik, najskuteczniejszy snajper w historii Wisły Kraków. Pewnie, że nie widać, skoro sam Kmiecik treningi Młodej Wisły prowadzi na krzywym boisku, nawet niepokrytym w całości trawą.
– Genkow mógłby o koronę powalczyć, jakby grał od początku sezonu – kontynuuje. O, i ten, co tu idzie – Małecki…
– Dobry! Trenerze, pan tam nic nie mówi.
– No, mówię właśnie, że goli nie strzelasz. Ze 12 już powinieneś mieć.
– Dobra, trener, załatwione…

Uboga scenka rodzajowa. Ale na tym akcenty humorystyczne się kończą. W każdej szanowanej lidze najlepsi snajperzy osiągnęli już granicę dwudziestu trafień. Sam Messi strzelił w tym sezonie więcej (49 goli we wszystkich rozgrywkach) niż wielu polskich napastników w całej karierze. Powiemy: gdzie nam do Hiszpanii… Tyle że po 13-14 bramek zdobywał kiedyś nawet Mariusz Nosal, a „Nędza” Włodarczyk ze swoimi osiągami byłby dziś w Legii niedoścignionym wzorem.

– Od czasu do czasu wyskoczy jakiś Piech. Zepnie się na Łazienkowskiej, strzeli trzy bramki. Ale to przecież jednorazowy wybryk. Zaraz zagra mecz o sześć punktów z Bytomiem i przegra 2:0 – zauważa Sylwester Czereszewski. – Dziś ludzie nawet nie znają tych gości, bo żaden nie zapada w pamięć. A jak któryś ma zapaść, skoro nie strzela? Gdy już się jakiś napastnik pojawi, jak Rudnevs, to zaraz wyjedzie, bo wszyscy powiedzą „nie ta liga”.

– Może Lewandowski zdobyłby w Lechu 15-20 bramek. Albo Brożek w Wiśle. Ale najlepsi poszli za granicę, a następców nie ma. Ani jednego, o którym z przekonaniem można powiedzieć: „ten to piętnaście strzeli” – to już opinia Arkadiusza Bąka.

Nic dziwnego, że czwartym strzelcem ligi może być defensywny pomocnik – Przemysław Kaźmierczak. Niezły młotek w nodze, trochę szczęścia i osiem goli idzie strzelić. Na szczyt listy, teoretycznie, może wskoczyć jeszcze Abdou Traore, choć cały sezon balansuje gdzieś między atakiem, a drugą linią. – Jeśli Bóg da… wszystko możliwe – komentuje na chłodno. Możliwe, o ile cała Lechia zacznie grać trochę mniej pierdołowato i rozdawać punkty na lewo i prawo.

Weszło na króla strzelców typowało w tym sezonie Artjomsa Rudnevsa. W ciemno stawiają na niego Bąk i Czereszewski. Koniarek oraz Kmiecik liczą na pojedynek Niedzielana z Frankowskim, a Śrutwa po prostu woli wstrzymać się od głosu…

W ramach puenty, raz jeszcze Marek Koniarek: – Nie twierdzę, że kiedyś było świetnie. Ale jak ktoś mówi „poziom ligi się podniósł”, to ja pytam, gdzie ten poziom? Ludzi więcej i stadiony lepsze. Tylko piłkarze coraz słabsi.

PAWEف MUZYKA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama