Kapitan Polonii Warszawa odebrał Puchar Weszło

redakcja

Autor:redakcja

17 kwietnia 2011, 03:28 • 7 min czytania

Prowadzona przez Józefa Wojciechowskiego Polonia Warszawa została w sensie piłkarskim wreszcie rozdziewiczona – w sobotę, po ambitnej walce, zdobyła pierwsze trofeum w erze JW Construction. Wprawdzie był to tylko (aż?) Puchar Weszło, przyznawany „na zachętę”, całkowicie pozbawiony prestiżu, a wręcz z prestiżem będący na bakier, ale… to zawsze coś. Coś chciał Wojciechowski w tym sezonie wygrać i coś rzeczywiście wygrał. W cieniu starcia pomiędzy Poloniami odbyły się pozostałe spotkania ekstraklasy, w których niestety główną rolę odgrywali nieporadni sędziowie…
Zacząć musimy od Bytomia. Wkrótce na pewno przestawimy wam kolejne filmiki (nakręcone przez Polonię oraz przez Orange Sport, dodatkowo materiał kręcił również TVN), co też się na stadionie przy Olimpijskiej działo, bo działo się naprawdę sporo. Już samo przybycie ekipy Wesżło na obiekt było niezwykłe, ponieważ przejazd pod budynek klubowy odbywał się pod eskortą znakomicie wyszkolonych i bez dwóch zdań groźnych ochroniarzy. Już po wyjściu z samochodu Wojciech Kowalczyk, z cennym Pucharem Weszło w rękach, został otoczony przez czterech uzbrojonych fachowców od spuszczaniu łomotu na czas i odprowadzony do specjalnie przygotowanego pomieszczenia w budynku klubowym. Widać było, że panowie byli skłonni bronić Pucharu Weszło wszelkimi dostępnymi środkami. Ktoś nawet stwierdził, że prezydent Barack Obama nie ma aż takiej ochrony i wydaje się, że w tych słowach nie było krzty przesady. Później już po stadionie przechadzaliśmy się nie w towarzystwie ochroniarzy, tylko pięknej, długonogiej Kingi, która wydelegowana przez Polonię Bytom miała dbać o to, byśmy – jako współorganizatorzy tego wspaniałego spotkania – nie czyli się zagubieni. Pani Kinga serwowała znakomite drinki, dzięki którym próby opanowania piłki przez Killara wydawały się całkiem interesujące.

Kapitan Polonii Warszawa odebrał Puchar Weszło
Reklama

Atmosfera piłkarskiego święta wyczuwana była na każdym roku. O tym, że mecz Polonia – Polonia zdecyduje o przyznaniu Pucharu Weszło informował spiker, chociaż… kibice i tak o tym doskonale wiedzieli. Równo z pierwszym gwizdkiem wrzucili na murawę setki serpentyn, więc poczuliśmy się niczym w Argentynie, chociaż chodzą słuchy, że z tą Argentyną, to dawno i nieprawda, a teraz takie cuda zobaczyć można tylko w Bytomiu. Potem, kiedy już uprzątnięto ten szlachetny papier toaletowy z murawy, słychać było chóralne: – Ten puchar jest nasz, ten puchar do nas należy, nie damy nikomu, nikomu nie damy… Piosenka ta była powtarzana później jeszcze wielokrotnie, a punkt kulminacyjny nadszedł w drugiej połowie – wtedy fani Polonii Bytom wyciągnęli baloniki, a także powycinane z tektury imitacje pucharów i zaintonowali ponownie: – Puchar jest nasz… Kiedy tylko cichli, do pionu stawiał ich miejscowy szef: – To jest chuj, nie doping. Przyszliście tu śpiewać czy dupy podrywać? Bo jak dupy podrywać, to na fotce albo na naszej klasie!!!

Widać, że jest głód sukcesu w Bytomiu i jest potencjał, by ten sukces odpowiednio świętować, są kibice, są działacze, na razie tylko piłkarze nie dojechali, ale to się poprawi. Organizacyjnie – Premier League i to nie jakieś tam Blackpool, tylko od razu Manchester, chyba nawet United.

Reklama

Marzenia kibiców Polonii Bytom jednak się nie spełniły i po końcowym gwizdku – tak, tak, to prawda, nie zmyślamy – to kibice Polonii Warszawa odpowiedzieli dobrze znaną melodią. – Puchar jest nasz, puchar do nas należy – niosło się z sektora zajmowanego przez kibiców „Czarnych Koszul”. Zespół Jacka Zielińskiego był na boisku zdecydowanie lepszy i trzeba sobie jasno powiedzieć, że w pełni zasłużył na pierwsze i ostatnie w tym sezonie trofeum.

Image and video hosting by TinyPic

Do wręczenia Pucharu Weszło doszło pod szatniami (na boisku nie było to możliwe, ponieważ – ha! – zabroniła tego Ekstraklasa SA). Polonia delegowała Adriana Mierzejewskiego jako swojego reprezentanta. Mierzejewski odwdzięczył nam się torebką pełną monet, która miała symbolizować cztery złote – sumę, jaką będziecie musieli płacić za wchodzenie na Weszło. Adrianowi najwidoczniej zależy, by strona dobrze prosperowała, widocznie ma apetyt na kolejne „zachęcające” trofea, ale musimy go zmartwić: płatności będzie musiał dokonać drogą elektroniczną. Te stołeczne moneciaki daliśmy ludziom zbierającym na oprawę na meczach w Bytomiu, gdzie ogólnie jest tak fajnie, że Wojtek Kowalczyk stwierdził: – Gdyby było bliżej, kupiłbym sobie karnet…

Podsumowując – WYSZفO PERFEKCYJNIE. Wymyślony z nudów Puchar Weszło przerodził się w coś całkiem realnego. Naprawdę ten puchar kupiliśmy, naprawdę doprowadziliśmy do nagłośnienia całej idei (nagłośnienia – to chyba mało powiedziane), naprawdę odbył się mecz, po którym ten puchar naprawdę został wręczony. Oczywiście to wszystko nie wyszłoby tak fantastycznie, gdyby nie niesamowite podejście przesympatycznych ludzi z Polonii Bytom (szczególne podziękowania należą się panu Markowi Pieniążkowi, dyrektorowi marketingu). Fajnie, że ktoś w tej lidze ma poczucie humoru i fajnie, że piłkarze Polonii Warszawa zmierzyli się z tak trudnym tematem, jakim było odebranie wywalczonego trofeum. Znaleźli się w sytuacji mało komfortowej (zdobyć Puchar Weszło – źle, nie zdobyć – jeszcze gorzej, przyjąć – nie wypada, nie przyjąć – bez sensu), ale udanie z niej wybrnęli. Podobno w najbliższym czasie mają zamiar wystawić Puchar Weszło na licytację, a dochód przeznaczyć na cel charytatywny. Świetna idea. My już dzisiaj oferujemy 1000 złotych na dobry początek.

Image and video hosting by TinyPic

Do Pucharu Weszło jeszcze wrócimy, głównie w wersji wideo. Teraz czas na pozostałe sobotnie mecze ekstraklasy, w tym oczywiście na spotkanie Lecha z Legią, który skończył się tak, jak zazwyczaj w ostatnim czasie kończą się spotkania Lecha z Legią w Poznaniu. Decydującego o zwycięstwie gola strzelił Rudnevs – z obroną Legii to już tak jest, że wystarczy się chwilę pokręcić w okolicach pola karnego, a jakaś piłka zawsze spadnie pod nogi. Rudnevsowi spadła, to sobie strzelił – bo niby czemu nie?

Legioniści widzą w swojej grze postęp, ogólnie „czują moc”, są zadowoleni, że wreszcie wymieniają sporo podań, a także uważają – to akurat słusznie – że skrzywdził ich sędzia. Co do tych podań to ciekawa sprawa, bo w Canal+ podliczono, że w jednej akcji Legia wymieniła aż – uwaga! – dziesięć podań na połowie przeciwnika i utrzymała się 41 sekund przy piłce (czy coś koło tego). Nie sądziliśmy, że ten zespół upadnie tak nisko, że ktokolwiek, nawet Przytuła, będzie się jarał 41 sekundami przy piłce na połowie przeciwnika, bo 41 sekund to tyle, że:
a) patrzysz, że Legia ma piłkę
b) wstajesz z kanapy i idziesz do kuchni
c) otwierasz lodówkę i wyjmujesz piwo
d) wracasz na kanapę, by obejrzeć akcję do końca, ale okazuje się, że piłkę ma już przeciwnik

Oczywiście obliczenia są właściwe tylko przy odpowiednio dużym mieszkaniu, ale ogólnie rozumiecie, o co nam chodzi, prawda? O to, że 41 sekund brzmi kurewsko niepoważnie.

Oczywiście trzeba napisać kilka słów o pożal się Boże arbitrze, czyli Małku. Małek zgłupiał w sytuacji, w której Manu przeskakiwał nad Kotorowskim i w której został zahaczony. Można było albo uznać, że Portugalczyk symuluje (nie symulował) i dać mu żółtą kartkę, albo uznać, że nie symuluje i dać bramkarzowi Lecha czerwoną. Małek postanowił przechytrzyć wszystkich i dał żółtą, ale Kotorowskiemu. Dobrze wiecie, że należy mu się za to kolumbijski palec w dupę. Ponadto wyjątkowo niesmaczna była migawka, jak kończy się mecz, a Małek uchachany szczerzy zęby do piłkarzy Lecha, zupełnie jakby trafił szóstkę w Lotto. Brakowało tylko, żeby zaczął wymachiwać szalikiem „Kolejorza”.

A propos wyniku tego spotkania – rzut oka na tabelę wystarczy, by stwierdzić, że Legia ma dokładnie tyle samo porażek, co zwycięstw, a to z kolei oznacza, że taką samą sensacją jest porażka Legii, jak i jej zwycięstwo. Lech już dogonił zespół Skorży w tabeli, ma też lepszy bilans meczów bezpośrednich. Jak spojrzymy na tabelę wiosny, to okaże się, że gorsze są tylko dwie drużyny w całej lidze, ale jeśli Arka i Korona wygrają w niedzielę, to Legia… będzie bezsprzecznie najnędzniejszym zespołem w 2011 roku. Lech z kolei, mimo że jego gra jest porywająca marcowa wycieczka po Wałczu, to wicelider w tej klasyfikacji.

To w ogóle była jakaś absurdalna kolejka, jeśli popatrzymy na decyzje sędziów. Oprócz Małka błysnął między innymi Marcin Borski, który nie wiedzieć czemu wyrzucił z boiska Wojciecha Grzyba w meczu Widzew – Ruch 0:0. Ktoś aż tak bardzo niedowidzący, jak w tym momencie Borski, nie tylko nie powinien prowadzić meczów na poziomie ekstraklasy, ale nie powinien nawet prowadzić pojazdów mechanicznych w terenie zabudowanym. Nie powinien robić niczego, co wymaga rozróżniania kształów i przedmiotów. Wkurzył się po spotkaniu trener Fornalik i trudno mu się dziwić, bo – jak powiedziałby klasyk – „nie może być tak, że przyjeżdża jakiś człowiek i pokazuje czerwonę kartkę Grzybowi, szanujmy się, tak?”

Widzew nie wygrał głównie przez własną nieskuteczność, a uściślając – głównie przez nieskuteczność Sernasa. Nie pamiętamy, kiedy ostatnio Litwin strzelił gola, ale ktoś nam powiedział, że to było jeszcze w czasach, kiedy na bramce Górnika Zabrze stał Jan Gomola.

Kolejny magik z gwizdkiem – Daniel Stefański, który w meczu Zagłębie – Jagiellonia podyktował rzut karny… No właśnie, tu chcielibyśmy napisać, za co, ale niestety nie wiemy. Na cztery sobotnie spotkania, trzy zostały wypaczone przez arbitrów, ale oczywiście nikt w tym problemu widzieć nie będzie i za tydzień dokładnie to samo grono zobaczymy na boiskach ekstraklasy. Jedynym, który niczego w sobotę nie popsuł był Hubert Siejewicz, ale on akurat dał babola tydzień wcześniej, więc teraz wypadła nie jego kolej.


NOTY ZE WSZYSTKICH SPOTKAŁƒ ZAMIEŚCIMY PO ZAKOŁƒCZENIU NIEDZIELNYCH MECZÓW

Najnowsze

Inne sporty

Lokalny pub, rzucenie pracy i dołek psychiczny. Historia Krzysztofa Ratajskiego

Jakub Radomski
1
Lokalny pub, rzucenie pracy i dołek psychiczny. Historia Krzysztofa Ratajskiego
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama