Zapowiadając mecz Lechii z Zagłębiem napisaliśmy, że gospodarzom najbardziej brakuje Rafała Wolskiego w formie z Krakowa. Minęło kilka godzin, odpalamy mecz w Gdańsku, i co widzimy? Rafała Wolskiego w formie z Krakowa. Gościa, który już w pierwszej minucie gry po małym rykoszecie mógł zapakować piłkę do siatki. Gościa, który wreszcie był błyskotliwy, mijał przeciwników jak tyczki i posyłał takie piłki, że z formacji obronnej lubinian nie było czego zbierać. Gol na 1:0 dla Lechii był z kategorii tych, w których 80 procent zadania wykonał autor kluczowego podania, 10 procent asystujący i 10 procent strzelający. I tak naprawdę to pierwsze, wypieszczone podanie Rafała – to ciasteczko, ta truskaweczka na torcie – to była właśnie kwintesencją stylu gry tego zawodnika z najlepszych czasów.
W obliczu fantastycznej dyspozycji Wolskiego od pierwszych minut na nic się zdały taktyczne zabiegi Piotra Stokowca. Jego pomysłem na Lechię było zagęszczenie środka pola trzema piłkarzami – Piątkiem, Kubickim i Jagiełłą – przez co Starzyński musiał grać fałszywego skrzydłowego (a to odebrało mu jakieś 23 procent potencjału). Jak w pierwszej połowie Wolski przejmował piłkę, środkowi pomocnicy Zagłębia zamieniali się w pachołki. A to, co przy akcji bramkowej lechisty zaprezentował Kubicki było najpełniejszą definicją pachołka, z jaką się kiedykolwiek spotkaliśmy.
Fajne było jednak to, że trenerzy reagowali na przebieg meczowych wydarzeń. Stokowiec już w przerwie ściągnął słabego dziś Jagiełłę i przesunął Starzyńskiego do środka, przez co Zagłębie zaczęło się dłużej utrzymywać przy piłce i wreszcie stwarzać jakieś zagrożenie pod bramką Kuciaka. Na to jednak błyskawicznie odpowiedział Nowak, kopiując wariant Stokowca z pierwszej połowy – zagęścił środek pola Nunesem, a z Wolskiego zrobił fałszywego skrzydłowego. Różnica była jednak taka, że manewr Nowaka okazał się skuteczny. Innymi słowy, w pojedynku trenerów skończyło się podobnie, jak na boisku.
I w ogóle Stokowcowi nie wyszła nie tylko taktyka na dzisiejszy mecz, ale też cały początek rundy. Jeszcze rok temu Zagłębie w pełni zasłużenie mogło się tytułować rycerzami wiosny, a także świecić przykładem, jak można fizycznie przygotować drużynę w przerwie zimowej. Dziś nie widać ani wielkiej pary do biegania (i nie piszemy tu o rezerwowym dziś Siemaszce), ani wyników. Na siedem tegorocznych meczów jedynie dwa razy udało się Zagłębiu zwyciężyć i za każdym razem trzeba było drżeć o wynik do ostatnich sekund. Natomiast po dzisiejszym meczu w Gdańsku na lubińskim liczniku mamy już cztery porażki, czyli o jedną więcej, niż przez całą wiosnę 2016. I nie zapominajmy też, że w następnej kolejce podopiecznym Stokowca przyjdzie się zmierzyć z liderem ekstraklasy.
Wymowne, że największym pozytywem w ekipie Zagłębia był dziś Daniel Dziwniel, który wreszcie przypominał siebie samego z czasów Ruchu Chorzów, jeszcze przed całą serią nieszczęśliwych dla siebie wypadków. Dziś był wybiegany, pewny w defensywie i właściwie jedyne, czego mu brakowało, to porównywalnej jakości u kolegów. Chociaż jeszcze lepiej wyglądał boczny obrońca, który wystąpił dziś naprzeciw niego, czyli Paweł Stolarski. Jakkolwiek spojrzeć, był to jeden z najlepszych meczów tego piłkarza w barwach Lechii, co raczej nie jest najlepszą wiadomością dla Grzegorza Wojtkowiaka. W drugiej części gry pojedynki Stolarskiego z Dziwnielem były prawdziwą ozdobą wtedy już dosyć mizernego spotkania.
Warto też podkreślić, że Lechia – która wygrała skromnie, ale w pełni zasłużenie – właśnie przerwała serię trzech porażek z rzędu i zrównała się punktami z Lechem. Jako że Lech i Legia w następnej kolejce zagrają między sobą, aż chciałoby się napisać, że szykuje się okazja do wyprzedzenia któregoś z rywali. Niestety dla Lechii, tak to już w ligowym graniu bywa, że za tydzień przyjdzie zagrać mecz poza własnym stadionem. A tam żadna seria jeszcze nie została przełamana i – mając w pamięci poprzednie wyjazdy Lechii – wcale się na to specjalnie nie zanosi. To jednak problemy jutra, bo dziś lechiści (no może poza Flavio) mogą z podniesionym czołem rozjechać się do domów, z poczuciem dobrze wykonanej roboty.
Fot. FotoPyK