Kiedy gra drużyna trzy razy lepsza od drugiej, to… To oczywiście wszystko może się zdarzyć, bo to przecież futbol. Czasami ci gorsi wygrają – bo szczęście, bo nieskuteczność faworyta, bo strzał z zerowego kąta wpada i bo sędzia nie uznaje prawidłowego trafienia rywala. W rewanżu też bywa różnie – na przykład samobóje czasami się w futbolu zdarzają. Można nie oddać żadnego celnego (a nawet niecelnego!) strzału i ciągle być blisko awansu. Ale bez przesady. Bez przesady. Kiedy gra drużyna trzy razy lepsza z trzy razy gorszą, to w dziewięciu przypadkach na dziesięć ci lepsi ostatecznie zwyciężą.
Barcelona dzisiaj zabawiła się z Arsenalem.
Anglicy, chociaż psim swędem narobili zespołowi Guardioli strachu, nie oddając strzału, za to oddając jedną wrzutkę, nie mieli na Camp Nou NIC do powiedzenia. Aż zdumiewające, jak jednostronny był to mecz. W piłkę grali tylko gospodarze. Piłeczka, pyk, piłeczka, pyk. I ten Almunia w bramce, który interweniował odważnie i z dużym wyczuciem. Może Wojtek Szczęsny broniłby tak samo. Lepiej? Wątpliwe. Tam już nie dało się więcej zrobić. Te trzy bramki to minimum, co trzeba było w Barcelonie stracić.
Ł»ebyśmy się dobrze zrozumieli – Arsenal to świetny zespół, absolutny światowy top, nie bez powodu tak radzi sobie w Premier League. Jednak gdy Barcelona zaczyna grać swoje, wkracza na poziom dla innych nieosiągalny. Tak samo upokarzać może niekończącymi się wymianami piłek rywala z niższej półki (jak np. niegdyś Wisłę), jak i z tej najwyższej (jak dziś Arsenal lub niedawno Real). Niby to wszystko Messi i spółka robią na stojąco, niby powolnie, ale to jest spokój pozorny, bo tak naprawdę gdzieś tryby tej maszyny ciągle pracują. I nagle z tego zwykłego „dziadka”, ustawionego na środku boiska, robi się sytuacja sam na sam.
Messi… O nim napisaliśmy wszystko. Geniusz. Sposób, w jaki podbił piłkę przy pierwszym golu, a może nawet nie sposób, tylko w ogóle pomysł, by to zrobić, był zjawiskowy. W studio nSportu doszło do mniej więcej takiego dialogu…
Piotr Salak: – Pewnie wszyscy w Polsce zadają sobie pytanie, co by się stało, gdyby na bramce wciąż stał Wojtek.
Maciej Szczęsny: – Nic, tak samo by się przejechał.
Celne. Szczere i celne.
Arsenal sam jest sobie winny. Był w stanie zdeklasować Sporting Braga na własnym stadionie 6:0, ale w przedostatniej kolejce fazy grupowej dał się Portugalczykom ograć na wyjeździe. Gdyby zwyciężył, trafiłby teraz na innego przeciwnika i być może przeszedł dalej. A tak – goodbye! Przykro to stwierdzić, ale Arsenal na Camp Nou zagrał, jakby był jakimś polskim klubikiem, nie mającym pomysłu na wyjście z własnej połowy.
Barcelona dzisiaj zdała ważny egzamin. Ileż osób życzyło jej odpadnięcia, iluż ludzi nie mogło znieść tego ogólnego zachwytu nad „Barcą”. Nawet u nas od rana wpisywali się na stronie czytelnicy, że już dzisiaj, już za chwilę Katalończycy wylecą za burtę. Dodawano, że w Premier League „Barca” nie dałaby rady zdobyć mistrzostwa (absurd) i że Messi w ogóle byłby szaraczkiem (szaleństwo). Dało się wyczuć oczekiwanie na katastrofę faworyta. Wiadomo – przekora. Zachwytów nad Barceloną było przez ostatnie miesiące tak wiele, że niektórzy mogli poczuć mdłości. Nawet to rozumiemy.
Sami jesteśmy przekorni.
Tylko wiecie, są takie momenty w życiu, gdy nie ma sensu podążać pod prąd i po prostu trzeba włączyć się w tłum, bo tłum ma jednak rację. Cokolwiek się wydarzy w tej edycji Ligi Mistrzów, Barcelona prezentuje piłkę z innej planety. Za nami fajny, piłkarski wieczór. Dobrze, że to nie fart rozdał karty i że jeszcze kilka takich wieczorów przed nami.
PS Jeszcze kilka słów o sędziowaniu. Druga żółta kartka dla Van Persiego była głupotą, nadgorliwością sędziego. Jednak w dwumeczu sędziowanie zdecydowanie było na korzyść Arsenalu. Pierwszy mecz – nieuznany prawidłowy gol Messiego na 2:0. W rewanżu – niepodyktowany karny na Messim w pierwszej połowie. A i Kościelny mógł z boiska wylecieć za dwie żółte… Mylił się arbiter w obie strony, ale szaleństwem jest stwierdzenie, że zespół, który całkowicie zmiażdżył przeciwnika awansował dzięki arbitrowi.