W Brukseli broni interesów Marcina Wasilewskiego. Na sali sądowej ma zmierzyć się z prawnikami Axela Witsela. W sporze z Polonią reprezentuje Arkadiusza Onyszkę, a Przemysława Kuliga próbuje wyciągnąć z kolejnego „Klubu Kokosa”. – Gdyby zorganizować mecz moi klienci kontra reszta, miałabym nadmiar zawodników na każdej pozycji – żartuje mecenas Agata Wantuch.
Negocjuje kontrakty, walczy o zaległe pensje, spowiada z korupcyjnych grzechów. Kolegów po fachu wymienia z łatwością, jednak w całym towarzystwie jest jedną z niewielu kobiet. Podobno najskuteczniejszą, choć kompletnie nie zna się na piłce. – Nie fascynuje mnie jako sama gra. W życiu byłam dosłownie na dwóch meczach – przyznaje.
Wszystko zaczęło się dość przypadkowo. Pod koniec 2001 roku pomogła Kazimierzowi Węgrzynowi. Rozwiązała jego kontrakt z Pogonią Szczecin i odzyskała niewypłacone pieniądze. Poczta pantoflowa zadziałała, wkrótce pojawiły się kolejne sprawy. Teraz walizka podróżna czeka w gotowości w kącie jej gabinetu. Sama wylicza: – Dziś jestem w Krakowie, popołudniu wyjeżdżam do Gdyni. Wczoraj byłam w Kielcach, a przedwczoraj w Lubinie, gdzie rozpoczynał się proces Górnika Polkowice.
Kiedyś syn wycinał jej autografy piłkarzy z pełnomocnictw. Gdy rozmawiamy, na biurku leży segregator, podpisany dużymi literami – „Marcin Chmiest”. Trudno się spodziewać, że z powodu zawodnika Sandecji niedługo zrobi się o niej głośniej, ale to akurat żaden problem. Agata Wantuch od kilku lat reprezentuje prawne interesy „Wasyla”. – Marcin nie podjął jeszcze decyzji czy skierować pozew przeciwko Witselowi – wyjaśnia na wstępie. – Musiałby odgrzebywać zdarzenie w pamięci, analizować sekunda po sekundzie na wideo, odtwarzać swoje odczucia. Nie mogę go do tego namawiać. Jeśli sam będzie gotowy, złożymy pozew.
Wie, że twardziel na boisku niekoniecznie musi poradzić sobie w sądzie. Jednak kara nałożona dotąd na Witsela jest śmiesznie niska. Dwieście pięćdziesiąt euro – może kupiłby za to kilka baków benzyny. Agata Wantuch w swoim komputerze skompletowała już całą kolekcję filmów z jego zagraniami ze wszystkich meczów Standardu Liege, w jakich wystąpił. – Dostałam od Anderlechtu masę materiału. Każda płyta dokładnie opisana, w której minucie dopuścił się jakiego przewinienia – opowiada. Twierdzi, że jest w stanie udowodnić, że z „Wasylem” to nie był nieszczęśliwy wypadek.
Na razie to jednak melodia przyszłości. Na tapecie ma kilka innych spraw. Polonia Warszawa właśnie złożyła pismo do PZPN, domagając się rozwiązania kontraktu z Arkadiuszem Onyszko. Mecenas, oczywiście, zamierza go bronić. – Klub nie przebadał zawodnika, choć o jego problemach z nerkami było wiadomo od dawna. Arek poświęcił temu cały rozdział swojej książki. Nie było żadnej ukrytej choroby – trzyma się swojej wersji.
Gdy sprawa wyszła na jaw, menedżer zrzekł się prowizji z transferu. Onyszko nie grał, ale pieniądze na konto wpadały. – Klub zawnioskował o rozwiązanie umowy po upływie pół roku, bo takie są przepisy. Ma do tego prawo, choć jestem przekonany, że latem mogę wrócić do gry. Gdy przeszczep się przyjmie, szybko zacznę rehabilitację – tym razem zarzeka się bramkarz. Polonia swoje, on swoje. Bez dobrego prawnika ani rusz.
Wantuch przez długi czas związana była z Górnikiem Łęczna. Dziś zapewnia opiekę prawną siatkarkom z Muszyny, którym akurat gorąco kibicuje, a w piłce doradza pojedynczym piłkarzom i trenerom. Radosławowi Sobolewskiemu czy Jackowi Zielińskiego, którego sama określa „korupcyjnym odpryskiem Piasta Gliwice”. Klienci płacą jej za efekt wykonanej pracy. Głównie procentowe prowizje od wywalczonych pieniędzy. Czasem nie pojawiają się przez kilka lat, by nagle zadzwonić z jakąś sprawą. – Ostatnio statystykę psuje mi Ruch Chorzów, który moim zdaniem działa w warunkach przestępstwa ciągłego – mówi Agata Wantuch. „Niebiescy” nie regulują starych długów. Ignorują kolejne wyroki, twierdząc, że nie są następcą prawnym dawnego stowarzyszenia.
Podobnie Widzew, od którego pieniędzy wciąż domaga się m.in. Maciej Terlecki. Nawet jeśli minęło już tyle czasu, że mało kto pamięta, że kiedyś grał w piłkę. – Maciek celnie stwierdził, że skoro Widzew nie jest następcą dawnego stowarzyszenia, dlaczego w takim razie w tamtym roku świętował stulecie klubu? Podpisuję się pod tym obiema rękami – mówi pełnomocniczka wierzycieli.
Procesy sportowe stanowią około trzydzieści procent jej wszystkich spraw. Rynek jest naprawdę niezły. Prezes podpisuje kontrakt, za chwilę zapomina, że należy go respektować. I już jest co robić. Przykład? Przemysław Kulig. Z jednej strony ulubieniec Stefana Majewskiego, jego „gumowe ucho” w szatni Pasów. Z drugiej, prawdziwy pechowiec. Najpierw PZPN przez rok nie potrafił ustalić, czy jest piłkarzem Cracovii, czy jednak Górnika Łęczna. Gdy w końcu wyszło, że Cracovii, wyrósł nam w niej kolejny „mini-klub Kokosa”. Kulig popadł w niełaskę. W październiku, po urazie więzadeł, klub przedstawił mu lekarskie zaświadczenie o „braku zdolności do pełnych obciążeń”. Później przesunął do Młodej Ekstraklasy. – Niestety, dość specyficznie, bo Przemek nie został zabrany na zgrupowanie. Próbujemy więc ustalić, gdzie i jak ma trenować. Klub sugeruje, że jego kontuzja jest podstawą do rozwiązania umowy. My uważamy inaczej – wyjaśnia pełnomocniczka.
I zaraz dodaje. – Klub, jak każde inne przedsiębiorstwo, ponosi ryzyko działania. Jeśli firma produkująca kable nagle chce zacząć produkować garnitury, musi ponieść koszty. Tak samo w piłce, gdy rezygnuje z jednego piłkarza, by kupić innego. Nie da się ukryć, że standardami zarządzania jeszcze długo będziemy w Polsce odstawać – puentuje Agata Wantuch.
Coś nam jednak mówi, że ona akurat narzekać nie musi. Bo im jest gorzej, tym dla niej lepiej. I pracy więcej.
PAWEŁ MUZYKA