Jeszcze pół roku temu przeciętny polski kibic w ogóle nie zdawał sobie sprawy z jego istnienia. Co więcej, nawet kibice z Warszawy nie bardzo wiedzieli z kim mają do czynienia, bo w pierwszym zespole zagrał tylko raz – z Arką przy Łazienkowskiej, kiedy drużyna została eksperymentalnie zestawiona i zaprezentowała się w sposób najgorszy z możliwych. Jego wypożyczenie do Chorzowa z pewnością nie należało do spraw szczególnie wartych odnotowania. Co innego teraz, bo można powiedzieć, że Legia znalazła się w sytuacji mocno nietypowej – jej najlepszy napastnik gra (i strzela!) poza klubem.
Kariera Jarosława Niezgody należy go gatunku tych, na które patrzy się z niekłamaną przyjemnością. Facet nie traci czasu na aklimatyzację czy długotrwały przeskok z II ligi do ekstraklasy, tylko od razu gra swoje, i to w taki sposób, że ręce same składają się do oklasków. Przebojem wdarł się do podstawowej jedenastki Ruchu, gdzie w siedemnastu ligowych meczach strzelił dziesięć goli, a kolejne trzy wypracował. I jest to naprawdę kapitalny wynik, zważywszy na nie najlepszą postawę “Niebieskich” w rundzie jesiennej, a także na fakt, że nie jest to piłkarz wykonujący rzuty karne. W klasyfikacji strzelców z wyłączeniem trafień z jedenastu metrów obecnie w całej lidze mamy tylko jednego zawodnika, który ma na koncie więcej goli – Fedora Cernycha z Jagiellonii, który jednak grał nieporównywalnie więcej.
Surowy bilans Niezgody wygląda naprawdę imponująco, tym bardziej jeżeli zwróci się uwagę na fakt, że zaczął też regularnie trafiać z bardzo poważnymi przeciwnikami. Jego ostatnie zdobycze to gole z Legią w Warszawie, z Lechią w Chorzowie oraz z Zagłębiem w Lubinie. I naprawdę dawno nie było u nas debiutanta z takimi cyferkami (za transermarkt.pl – od prawej czas gry, gole wypracowane i gole strzelone):
Co więcej, Niezgoda nie tracił czasu także w piłce reprezentacyjnej, pokonując kolejne szczeble w młodzieżówce Marcina Dorny. W listopadzie, przed meczem z Niemcami, otrzymał swoje pierwsze powołanie. W marcu, w niedawnym starciu z Włochami, po raz pierwszy pojawił się na boisku, a wczoraj z Czechami pierwszy raz trafił do siatki, a także zaliczył kilka naprawdę świetnych zgrań i w 25 minut zrobił o wiele więcej niż pozostali przez cały mecz. Jeżeli więc reprezentacyjna tendencja zostanie utrzymana, a eksplozji talentu Niezgody nic nie zakłóci, być może na młodzieżowych Mistrzostwach Europy obowiązywać już będzie znane i lubiane hasło: “Jarosław, Polskę zbaw”. I wcale byśmy się nie zdziwili, gdyby tak się właśnie stało.
Bo dziś Niezgoda wyrasta na jeden z największych talentów całej ligi. Chwalą go niemal wszyscy, przede wszystkim za inteligencję w grze, a także za gaz oraz pracę, jaką regularnie wykonuje na siłowni – z tygodnia na tydzień staje się mocniejszy. Ponadto ma cechę niezbędną każdemu napastnikowi – piłka szuka go w polu karnym. Wiadomo, młodym napastnikom z podobnymi liczbami zdarzało się u nas kompletnie przepaść (pamiętacie Dawida Jarkę?), ale w przypadku Niezgody zdaje się, że najważniejsza część – od szyi w górę – funkcjonuje jak najbardziej prawidłowo. Jeżeli więc Jarek tylko uniknie kontuzji, to wcale nie jest powiedziane, że w najbliższym czasie musi się zatrzymać.
Tym bardziej, że to piłkarz, który ma jasno wytyczoną ścieżkę kariery i doskonale wie, na czym stoi. Pierwszy krok to dokończenie sezonu na podobnym poziomie w Ruchu i utrzymanie w lidze. Drugi to gra na Euro 2017, do której wczoraj wykonał solidny krok. A trzeci to powrót do Legii – która aktualnie ma wielkie problemy w pierwszej linii – oraz przebicie się do podstawowego składu. Innymi słowy, droga Niezgody została już wytyczona, co jednak nie znaczy, że nie brakuje na niej wybojów. Dziś jednak wiele wskazuje, że przyszłość może należeć właśnie do niego.
Fot. FotoPyK