Inter Mediolan został najlepszą drużyną świata, a my – jak co roku – zastanawiamy się, o co w tym wszystkim chodzi. Jaki jest sens ściągania na koniec globu bliżej niezidentyfikowanych piłkarzy i rozgrywania turnieju, który i tak nic nie znaczy. O którym większość kibiców czyta na portalach, a po dwóch tygodniach zapomina, że coś takiego w ogóle istnieje. Ktoś to w ogóle oglądał? O tym, że zwycięstwo w tych rozgrywkach można wsadzić sobie w dupę, właśnie potwierdził Massimo Moratti. Facet zwolnił (tzn. zrobi to na dniach) Rafę Beniteza, który po wygranej z TP Mazembe pomyślał, że jest nie do ruszenia i postawił ultimatum: albo robimy w styczniu kilka transferów, albo jutro mnie tu nie ma. Powiedział to i znikł.
Klubowe mistrzostwa świata zawsze budziły w nas mieszane uczucia. Niby wszyscy biją się o miano najlepszej drużyny globu, a tak naprawdę każdy wie, że jest inaczej. Ł»e to jakiś absurdalny twór, bez prestiżu i otoczki medialnej. W dodatku robiony na siłę. Najlepsi wiedzą, że są najlepsi, dlatego wróćmy do Pucharu Interkontynentalnego i przestańmy zawracać ludziom głowę trzeciorzędnymi konfrontacjami.
Przestańmy rozgrywać turniej w tych samych miejscach i zapraszać drużynę z kraju gospodarza. Al-Wahda? Widzieliście ten zespół? Jedyne, co można o nich powiedzieć, to tylko to, że mają dużo kasy i zatrudniają Josefa Hickersbergera.
Za rok pewnie będzie ktoś z Japonii, bo mistrzostwa wracają do Jokohamy. Znowu jedni będą grali w kwalifikacjach, inni zaczną od ćwierćfinałów, a jeszcze inni, ci najlepsi, przyjadą tylko na półfinał i finał. Znowu będzie dziwacznie. Pierwsze mecze rozgrywane będą w tym samym czasie, kiedy Inter (za rok pewnie będzie to ktoś inny) właśnie kopie sobie w Serie A i Lidze Mistrzów. Potem przyjedzie do Azji, zgarnie całą pulę, a my przeczytamy o tym na portalach. Trzeba uważnie śledzić program telewizyjny, żeby zauważyć, że coś takiego można w ogóle obejrzeć w telewizji.