Wojciechowi Kowalczykowi niezręcznie wchodzić w polemikę z red. Adamem Godlewskim z “Piłki Nożnej” na temat tego, kto przed 18 laty powinien zostać “Piłkarzem Roku” – Kowalczyk czy Juskowiak. My możemy “Kowala” wyręczyć, zwłaszcza, że red. Adam Godlewski najwyraźniej nie przygotował się do zajęć.
Najważniejsze – Wojciech Kowalczyk zrzekł się swoich nagród na skutek uznania Macieja Jankowskiego “Odkryciem Roku”, a niesłuszne przyznanie nagrody Błaszczykowskiemu po prostu skrytykował. Godlewski w swoim najnowszym tekście skupił się tylko na tym drugim aspekcie, pierwszy zgrabnie omijając.
Ale do rzeczy…
Godlewski: “A teraz zapytam ja, cofając się 18 lat, kiedy zostawałeś Piłkarzem Roku ’92: Co takiego zrobił wtedy Wojtek Kowalczyk, czego nie zrobił Andrzej Juskowiak? I odpowiem: nic! Za to Jusko niewątpliwie dokonał tego, co nie stało się udziałem Kowala! Obaj wywalczyliście srebrny medal olimpijski w Barcelonie, ale to Andrzej został królem strzelców igrzysk. Mało tego – to Andrzej został tamtej wiosny z Lechem mistrzem Polski, a nie Ty. To wreszcie on był bohaterem najdroższego od czasów Zbigniewa Bońka transferu zagranicznego. I to transferu udanego, bo w premierowym sezonie 1992-93 w wielkim Sportingu Lizbona zdobył dokładnie tyle samo goli co Kowalczyk w Legii – dziewięć. Pytam zatem raz jeszcze – czym konkretnie Kowalczyk pobił wtedy Juskowiaka? Miał ładniejszy uśmiech czy częściej odbierał telefon? No i czy wtedy zostać Piłkarzem Roku naprawdę znaczyło coś innego niż dziś?”
Po pierwsze – sytuacja Kowalczyka i Juskowiaka jest zupełnie inna niż Błaszczykowskiego i Lewandowskiego, to znaczy bardziej przypomina wybór (zachowując wszystkie proporcje) między Xavim i Iniestą. Dla jednego lepszy ten, dla tamtego tamten. Iniesta niby strzelił gola w finale mistrzostw świata, ale Xavi też przez cały turniej grał genialnie. W 1992 roku zarówno Kowalczyk, jak i Juskowiak błyszczeli na igrzyskach olimpijskich jako duet, niemożliwy do rozdzielenia. Juskowiak był typowym egzekutorem, zdobył siedem goli, Wojciech Kowalczyk poruszał się dalej od pola karnego, ale i tak zdobył cztery bramki, a piątą po jego akcji wbił obrońca (szukając porównania do dzisiejszych czasów – Juskowiak był Frankowskim, Kowalczyk był Grosickim). Nigdy tego nie sprawdzimy, ale prawdopobonie nie byłoby medalu bez Juskowiaka i nie byłoby medalu bez Kowalczyka.
Natomiast co do dalszej części tekstu red. Godlewskiego… W 1992 roku Andrzej Juskowiak nie strzelił dziewięciu goli dla Sportingu Lizbona, tylko cztery. To dość duży błąd merytoryczny. W ogóle w całym roku 1992 Andrzej Juskowiak strzelił trzy gole dla Lecha (miał bardzo słabą rundę wiosenną, strzelbami Lecha byli Jerzy Podbrożny i Mirosław Trzeciak) oraz cztery dla Sportingu – łącznie siedem. Tak to się dziwnie złożyło, że w sezonie 1991/92 “Jusko” miał lepszą jesień (czyli rok 1991), a w sezonie 1992/93 miał lepszą wiosnę (czyli rok 1993): nie wpasował się w rok kalendarzowy, czyli w plebiscyt. U Kowalczyka było z kolei odwrotnie – w sezonie 1991/92 lepiej grał wiosną (rok 1992), a w sezonie 1992/93 lepiej jesienią (czyli znowu rok 1992). Podsumowując – w 1992 roku Andrzej Juskowiak strzelił 7 goli ligowych, a Wojciech Kowalczyk strzelił 14.
Idźmy dalej – w 1992 roku Andrzej Juskowiak grał zdecydowanie gorzej w pierwszej reprezentacji kraju niż Wojciech Kowalczyk. Nie zdobył wtedy ani jednego gola, prezentował się co najwyżej średnio. Z kolei właśnie wtedy “Kowal” zaliczył kilka dobrych meczów, strzelił dwa gole, w tym cudownego w meczu z Holandią. Tu znowu plusik, może nie jakiś wielki, ale jednak plusik.
Argumentu o transferze zagranicznym nie podnosimy, bo jest wyjątkowo głupi – to, że Juskowiak przyjął ofertę wyjazdu, a Kowalczyk odrzucił nie ma żadnego związku z tym, kto jak grał wtedy w piłkę. Ł»e Juskowiak został mistrzem Polski? Tak, grał w Lechu, który miał wtedy dużo mocniejszy skład niż Legia. Legia z kolei broniła się przed spadkiem i w dużej mierze dzięki Kowalczykowi zdołała się obronić.
W 1992 roku wygrać mógł Juskowiak i nikt nie miałby prawa czuć się oszukany, ale mógł też wygrać Kowalczyk i też nikt nie miałby prawa rościć pretensji. Do nagrody startowało dwóch godnych siebie rywali. “Kowal” nie ma nic przeciwko temu, by nagrodę, której się zrzekł, przekazać Juskowiakowi – proszę bardzo.
Zmroziło nas natomiast post scriptum do tekstu red. Godlewskiego. Cytujemy: “Proponuję zakład – jeśli w przyszłym roku Maciek Jankowski uniknie kontuzji i nie strzeli 9 goli w lidze (tyle zdobyłeś w sezonie, na którego półmetku zostałeś Piłkarzem Roku), stawiam beczkę piwa. Jeśli natomiast strzeli – Ty postawisz dwie, odwołasz wszystkie inwektywy pod naszym adresem i obwieścisz wszystkim za pośrednictwem swego bloga, że Wojtek Kowalczyk z opóźnieniem, i to znacznym, rozpoznaje prawdziwe piłkarskie talenty”.
Przecież to całkowity absurd. Maciej Jankowski za rok 2010 został uznany “Odkryciem Roku”, mimo że go jeszcze nikt nie odkrył, a Godlewski chce ten wybór “usankcjonować” bramkami Jankowskiego w 2011 roku. Przecież to oczywiste, że jeśli Jankowski strzeli sporo bramek w 2011 roku to będzie mógł pretendować do jakiejś nagrody właśnie w 2011 roku. Logika “Piłki Nożnej” jest następująca – jeśli Jankowski zacznie grać dobrze, to Kowalczyk odszczeka swoje słowa. A przecież nie w tym rzecz. Jeśli aktor dostanie Oscara w roku, w którym nie zagrał w żadnym filmie to nikt nie powie: ale zagra w prawdziwym hicie za rok! “Kowal” nie napisał słowa o umiejętnościach Jankowskiego. Pisał o tym, że w 2010 roku ten chłopak jeszccze niczego nie pokazał.
No i te dziewięć goli… Skąd się Godlewskiemu wzięła ta liczba? Plebiscyt obejmuje rok kalendarzowy. W 1992 roku Wojciech Kowalczyk strzelił czternaście goli w lidze, a liczenie dorobku “na półmetku” (jak napisał redaktor) to manipulacja. Poza tym dobre jest to zastrzeżenie – “jeśli Jankowski uniknie kontuzji”. W sezonie 1991/92, na który ciągle powołuje się red. AG, Wojtek też nie rozegrał wszystkich meczów – dokładnie przepadło mu osiem.
Tyle się rozpisaliśmy, zupełnie niepotrzebnie. A wystarczyło napisać – wyniki plebiscytu za rok 2010 są do kitu. I wie to KAŁ»DY W POLSCE.