W “Przeglądzie Sportowym” ukazał się świetny wywiad z Łukaszem Surmą, jeden z lepszych, jakie w ostatnim czasie czytaliśmy. Kapitan Lechii Gdańsk ma tę cechę, którą u piłkarzy lubimy, a która jest niestety na naszych boiskach coraz rzadsza – nie jest pizdą. I chociaż nie zawsze gra jakoś nadzwyczajnie, zdarza się, że raczej topornie i nudnawo, to wolimy solidnego faceta z krwi i kości niż rozkapryszonego bachora.
Kiedyś siedzieliśmy koło Łukasza na weselu kolegi. Oczywiście szybko zeszło na temat piłki. I on potrafił z takim zapałem opowiadać o plusach i minusach szkoleniowców, o tym, jakim trenerem sam chciałby być, że aż zobaczyliśmy w nim faceta, który się faktycznie tym przejmuje bardziej niż inni. Mógł już machnąć ręką, co najlepsze w karierze, to za nim. Ale on analizował, u którego trenera najlepiej byłoby pograć, w jakim zespole, żeby… czegoś się na przyszłość nauczyć. A ten film o Francji idącej po złoto widziałeś? A tamten oglądałeś? A te odprawy? I tak dalej…
Poniżej fragmenty wywiadu z “Przeglądu Sportowego”. Na zdjęciu Surma jeszcze z czasów gry… w młodzieżówce.
(o Kafarskim) Umie słuchać zawodników. I nie boi się trudnych decyzji. Pamiętam, jak po raz pierwszy miał samodzielnie prowadzić Lechię, graliśmy z GKS Bełchatów. W środku tygodnia widziałem po ustawieniu, że chce mnie posadzić na ławie. Zagotowałem się cały, ale musiałem opanować emocje. Najłatwiej byłoby pójść do niego i powiedzieć: “Co ty chłopie, ile masz meczów w lidze?”. Wolałem jednak powalczyć na treningach. Jakoś wyszedłem z tej sytuacji. Zagrałem w pierwszym składzie i strzeliłem gola. Po meczu Kafarski przyszedł do mnie: “Fajnie zrobiłeś, że się nie obraziłeś, ale zacisnąłeś zęby i zap…”. Odpowiedziałem mu: “Fajnie pan zrobił, że dostrzegł to, że nie odpuściłem”.
(o liderowaniu) Spodobało mi się, co Alex Ferguson mówi o dowodzeniu. Najważniejszy jest prosty przekaz. Kiedyś w Ruchu Chorzów byłem młodziutkim kapitanem, ledwie 23-letnim. Każdy mecz przeżywałem podwójnie, uważałem, że jako kapitan powinienem gadać i gadać. Jak najwięcej. Bo tak trzeba. Dziś wiem, że nie byłem wtedy odpowiednio przygotowany do tej roli. Z czasem zacząłem się tym interesować, czytać książki. Teraz zacząłem “Rola przywódcy w zespole”. Cały czas uczę się liderowania. (…) Coś tam w sobie trzeba jednak mieć. Zainteresowałem się teorią liderowania, ponieważ spotykam się z tym codziennie w szatni i może mi się przydać w przyszłości, kiedy zacznę pracę w biznesie lub jako trener. Wiem, że temu zagadnieniu ludzie poświęcają pięć lat studiów, a ja tylko wolne wieczory, kiedy mogę wziąć książkę, ale na bazie, którą mam, jestem w stanie zrobić z tego użytek. Niektóre z cech lidera mam naturalne. (…) Rolę lidera odbieram inaczej, niż większość osób związanych z piłką. U nas za charyzmatycznego uważa się tego, który błyszczy w mediach. Mówi dużo i nie patrzy na konsekwencje, jakie niesie to dla kolegów z drużyny. To nie ma nic wspólnego z charyzmą, z odpowiedzialnością. Liderem nie jest ten, kto głośniej krzyknie. Przywódca nie musi być widoczny. On jest, po prostu jest. O Jacku Zielińskim, tym z Legii, mówili, że nie ma charyzmy, że na boisku jest spokojny. A to był gość, za którym wskoczyłbym w ogień. U nas kibice mówią: “Ty, jak ten może być kapitanem, jak on na nikogo się nie drze?”. Bzdura. Na boisku jest już za późno, żeby na kogoś krzyczeć.
(o początkach) A na Wiśle były kolumny wokół stadionu, koszulki mieliśmy grube jak koce, a ja nosiłem bujną czuprynę. Lata świetlne temu. Miałem 19 lat i byłem w innym świecie. W drużynie była normalna fala. Do starszego mówiłem “dzień dobry”, a kiedy on się przebierał, musiał mieć obok siebie dwa wolne miejsca. Dla nas było więc przeznaczone mniejsze pomieszczenie. Z punktu widzenia funkcjonowania grupy przebieranie się oddzielnych szatniach to było zaprzeczeniem jedności. Jedyną korzyścią był brak lekceważącego stosunku do starego, tak jak teraz bywa. Przychodzi młody, ura-bura, nie umie się zachować.
(o alkoholu) A kiedy go nie było? Jest i dziś. Z tą różnicą, że teraz zamiast wódki pije się whisky. Nie można mieć pretensji do zawodników z tamtego pokolenia. Wtedy Polacy byli jeszcze zamknięci na świat. Nie segregowałbym – tamci byli źli, a teraz są fajni. (…) Być może wynika to z warunków, jakie wtedy mieliśmy. Pamiętam zgrupowania w latach 90. Pierwsze w górach. Bez piłek. Drugie też w górach. Też bez piłek. Bieganie w śniegu po pas przez dwa tygodnie. Można było zwariować, każdy musiał się narypać chociaż raz. Wchodziliśmy na Kasprowy Wierch. Bezsens totalny. Ten, kto odmówiłby wyjścia, dziś byłby wygrany i może nie miał pogiętego krzyża. Ale nikt nie odmawiał. Jako 18-letni szczawik myślałem tak: “Wejdę na Kasprowy i będę fajnie grał w piłkę”. Jedynym plusem takich wyjść była integracja zespołu. Zanikał podział na młodego czy starego, szliśmy ramię w ramię. Teraz polskie zespoły jadą do Turcji lub na Cypr i jest elegancko. Jak słyszę młodszych kolegów, jak jest ciężko, to mówię, żeby mnie nie rozśmieszali. Dziś to jest bułka z masłem. I dobrze. Przynajmniej wydłuża się kariery tym chłopakom.
(o charakterach) To jest to, co mówiłem o Kasprowym. Zimno, wiało, ale trzeba było iść. Tam na górze każdy nabywał charakteru. A teraz młodzi gdzie mają go zdobyć? Grając na play-station?
(o teraźniejszości) Wyrosło nam pokolenie metroseksualnych piłkarzy. Z fizjologicznego punktu widzenia najwięksi twardziele grali w czasach mojego ojca, piłkarza Cracovii przez 10 lat. Wtedy na jej boisku metr za linią był już tor kolarski. Zawodnik robił wślizg i wyjeżdżał na beton. Albo wracał z tego toru, albo nie. Nikt nie robił z tego problemu.