Zapanowało wielkie oburzenie – seriale wygrały ze sportem! “Szpilki na Giewoncie” ważniejsze niż polsko-austriackie i polsko-brazylijskie boje! Zły Polsat, zły, tfu, tfu, tfu! Facet odpowiedzialny za ramówkę powinien natychmiast strzelić sobie w łeb, uprzedzając zapewne strzał jakiegoś zdesperowanego telewidza, a stojący na samym szczycie polsatowskiej piramidy Solorz publicznie się pokajać i poprosić o przebaczenie. Jak oni mogli wyżej postawić Magdę Schejbal niż Dmitrija Injaca? Nie wspominając już o wątpliwej wyższości Izabeli Kuny nad Bartoszem Kurkiem!
A przecież decyzja Polsatu jest bardzo logiczna.
Tak, logiczna. W zasadzie – oczywista. I dziwne byłoby dopiero to, gdyby “Szpilki na Giewoncie” przegrały z jakimś meczem piłkarskim czy siatkarskim.
“Szpilki na Giewoncie” to najświeższy produkt Polsatu, którego produkcja kosztowała spore pieniądze, a jeszcze większe pieniądze ma docelowo przynieść. W przypadku serialu kluczowe jest ustalenie stałej, niezmiennej pory emisji, tak aby widz wbił sobie do głowy, kiedy będzie mógł zobaczyć następny odcinek. Jest o kogo walczyć, bo rynek “oglądaczy seriali” jest w naszym kraju bardzo duży i liczba osób zainteresowana serialami jest wielokrotnie większa niż liczba osób zainteresowana sportem. “Świat Seriali” kupuje średnio 231 tysięcy osób, co jest wynikiem nie do osiągnięcia dla jakiejkolwiek gazety piłkarskiej czy w ogóle sportowej. W zasadzie jest to sprzedaż, do jakiej pisma o tematyce sportowej nie zbliżą się nigdy, chociażby na dystans 100 tysięcy egzemplarzy. My z kolei wolelibyśmy, żeby na portale o tematyce piłkarskiej wchodziło więcej osób niż na te, gdzie pisze się, czy Kasi Cichopek opadają cycki, ale tak niestety się nie dzieje.
Możemy seriale uważać za głupie, możemy gardzić aktorami, śmiać się z dennych dialogów i załamywać ręce nad banalnym scenariuszem. Ale nie zmienia to faktu, że seriale są popularne, a serialowi aktorzy zdecydowanie bardziej znani niż piłkarze. To popyt decyduje o tym, co emituje się w telewizji. Na sporcie świat się nie kończy.
Oczywiście, każda strona ma swoje argumenty. Być może (być może!) gdyby świat miał przestać istnieć w piątek, to Polsatowi opłacałoby się pokazać w czwartkowy wieczór sport – niewykluczone, że akurat oglądalność byłaby na przyzwoitym poziomie. Jednak najwidoczniej w długofalowym interesie biznesowym stacji jest pokazanie serialu, bo trzeba przyzwyczaić widza, że odcinki będą zawsze w czwartki, aż do grudnia. Wprowadzenie “Szpilek na Giewoncie” podniosło Polsatowi oglądalność w czwartkowe wieczory o około milion widzów, względem poprzedniego roku. I teraz trzeba walczyć o ten milionów widzów, a nawet powalczyć o drugi – bo to widz, który przyjdzie za tydzień, za dwa, za trzy, za cztery, za pięć… Motanie przy dacie emisji to dla serialu katastrofa. Natomiast okazjonalni oglądacze piłki nożnej czy siatkówki i tak przyjdą – sprawdzą, czy mecz zacznie się o 17.28 czy 20.36 i przyjdą.
Polsat miał do wyboru – puścić jeden odcinek “Szpilek na Giewoncie” kiedy indziej i zburzyć cały zaplanowany wcześniej cykl emisji. Wtedy musiałby tłumaczyć widzom – przygody warszawianki w Zakopanem tym razem, wyjątkowo, pokażemy w późniejszym terminie. Mógł też nikomu niczego nie tłumaczyć, bo transmisje sportowe nie były ujęte w ramówce. Czyli – ktoś zainteresowany sportem sam dowie się, na jakim kanale pokazywany jest mecz, a widza serialowego nie trzeba płoszyć.
Jeśli piłkarze Lecha chcą rywalizować z serialami, to mają problem – na razie są zbyt słabi. Więcej osób jest zainteresowanych przygodami Magdy Schejbal niż przygodami Sławomira Peszki. Osoby nie potrafiące wyściubić nosa poza futbol mogą tego nie rozumieć, ale to raczej oni mają problem, a nie Polsat.
Na najlepszy czas antenowy trzeba zasłużyć. Jeśli Polskę ogarnię lechowe szaleństwo, to i Polsat nie będzie się wahał przed pokazaniem meczu w telewizji o największym zasięgu. Ale na razie tego szaleństwa nie ma. Pani Krystyna z Sandomierza woli “Szpilki na Giewoncie”, a panu Marianowi z Piły jest wszystko jedno, bo nie obejrzy ani serialu, ani meczu.
“Kolejorz” nie jest zresztą pokrzywdzony (ani jego fani), bo mecz można obejrzeć w TV4, czyli telewizji, do której dostęp jest niemal równie łatwy, jak do Polsatu. Gorzej z siatkówką, bo starcie Polaków z Brazylijczykami będzie można obejrzeć tylko na Polsacie Sport. Tu jedynie można się zastanawiać – czy to siatkarze powinni być w telewizji otwartej, czy piłkarze? Ale też nie ma sensu się o to kłócić – widocznie z wyliczeń wyszło, że bardziej Polsatowi opłaca się pokazać piłkę (czyli że jest większe zainteresowanie tym akurat spotkaniem).
A że siatka w Polsacie Sport? Cóż, jak ktoś chce obejrzeć, niech sobie kupi Polsat Sport. Mecze piłkarskiej ekstraklasy pokazywane są w kodowanym Canal+ i jakoś nikt nie robi z tego tragedii. Polsat po to stworzył silną redakcję sportową i zainwestował w stworzenie kilku kanałów sportowych, żeby ktoś je oglądał, prawda? Właśnie gdy dochodzi do takich wydarzeń sportowych, jak w czwartek, szefostwo Polsatu może puścić komunikat: – Chcesz mieć transmisje sportowe na wysokim poziomie? Damy ci je. Tylko zapłać!
Gazety sportowe nie będą rozdawane w piątek za darmo, żeby wszyscy mogli za darmo przeczytać o meczu siatkarzy i piłkarzy. Z kolei telewizja sportowa nie pokaże meczu za darmo. Czym to się różni?
PS A jak ktoś uważa, że mecz siatkarski powinien być za darmo, bo gra reprezentacja Polski, to niech pójdzie kiedyś na taki mecz do hali i sprawdzającemu bilety powie: – Wchodzę za darmo, bo to gra reprezentacja!