– Mam żal do swojego byłego już menedżera, Jarosława Kołakowskiego, który zachował się nie w porządku. Chwalił się tym, że załatwił mi niemal natychmiast dobry kontrakt, a nie rozliczył się ze mną z moich należności i oddał pieniądze prezesowi Polonii, Józefowi Wojciechowskiemu – powiedział w wywiadzie Arkadiusz Onyszko.
Śmieszny facet. Sprawa wygląda tak – Onyszko przechodząc do Polonii Warszawa nie poinformował, że ma chore nerki. Wolał sprawę przemilczeć, bo a nuż się uda – nerki wytrzymają, ja trochę pogram, zarobię, oni się nie zorientują.
Niestety, nerki nie wytrzymały. Gdy okazało się, że kariera piłkarza praktycznie się skończyła, Jarosław Kołakowski zwrócił całą prowizję z transferu (dodatkowa kasa, niezwiązana z miesięcznym uposażeniem) prezesowi klubu, Józefowi Wojciechowskiemu – trudno, piłkarz nie zachował się fair, ale rozchodzimy się w zgodzie, jak dżentelmeni. Tymczasem Onyszko ciągle domaga się swojej “działki” z kasy za podpis. Jakby nie rozumiał, że jeszcze moment i to on będzie Polonii płacił odszkodowanie. Bo cały ten “podpis” miał miejsce tylko dlatego, że piłkarz nie postąpił uczciwie.
Arku, skoro pilnie potrzebujesz kasy, a stan zdrowia nie pozwala ci uprawiać sportu, idź do innej pracy. Próba nachapania się rzutem na taśmę, poprzez naciągnięcie Wojciechowskiego, naprawdę była nędzna. Jeśli nie mieści ci się w głowie, że prezesowi Polonii po prostu należało oddać chociaż te pieniądze, to znaczy, że ten twój legendarny już “honor” to bardziej kit, niż prawda.
A kontrakt i tak masz bardzo wysoki – pytanie, jak długo Wojciechowski będzie chciał płacić, widząc takie podejście bramkarza. Prawdopodobnie początkowe współczucie szybko zniknęło.
DO 150 DOLARÓW BEZ DEPOZYTU!