Lechia w niedzielę mogła, a część kibiców zameldowanych bliżej Motławy niż Pałacu Kultury stwierdzi, że nawet powinna wygrać z Legią. Z jednej strony nie byłoby to myślenie specjalnie życzeniowe, bo przecież można powiedzieć: gdy goście strzelali na 2:1 byli w odwrocie i zadecydował kompromitujący błąd Malocy. Ale z drugiej, czy nie więcej prawdy będzie w zdaniu, że sprawę zwyczajnie przesądziła skuteczność, a tą ekipa Nowaka w tym sezonie nie grzeszy?
Bo choćby przedwczoraj nie miała jej za grosz, aż trudno wybrać, który z zawodników zmarnował najlepszą okazję. Wolski? Poszedł świetnie na przebój, ale w kluczowym momencie chyba się podpalił i zamiast przymierzyć to uderzył na pałę obijając słupek. Flavio dobijający strzał swojego brata, kiedy musiał szybko podejmować decyzję, ale de facto nie trafił z głowy na pustą bramkę? Czy może właśnie Marco, który najpierw nie wykorzystał sytuacji z przypadku i przegrał starcie z Malarzem, a potem nie pokonał go po świetnym dośrodkowaniu Wawrzyniaka. No, można dyskutować, zadecydują uczucia estetyczne każdego z osobna, ale sam problem ze skutecznością zaczyna nabierać coraz wyraźniejszych i większych rozmiarów.
Rzut oka na tabelę – zazwyczaj bywa tak, że zespoły z czołówki wypracowują sobie bilans bramkowy solidnie na plus, bo przecież z kolejnymi zwycięstwami ten naturalnie rośnie. I rzeczywiście: Jagiellonia ma +22, Legia +24, Lech +23 i tylko Lechia z tego towarzystwa się wyłamuje, notując bilans +9, który wygląda dobrze, ale nie w momencie, kiedy ma leżeć koło aspiracji mistrzowskich w tak wyrównanym sezonie. Co z tym idzie, gdańszczanie mają też najmniej strzelonych goli (41), a rywale – patrząc od lidera – kolejno 50, 52 i 43.
Najwięcej bramek dla gdańszczan strzelają bracia Paixao i o ile Flavio gra na bardzo dobrej skuteczności – miał 15 okazji, a wykorzystał 10 – to problem jest z Marco. Ekstrastats.pl podaje, że po 25. kolejce drugi z braci aż 31-krotnie dochodził do sytuacji strzeleckiej i tylko dziewięć razy udało mu się z tego zrobić bramkę. Matematyk jest prosta: Portugalczyk potrzebuje ponad trzech okazji na gola, czyli zdecydowanie za dużo. Wypada słabo choćby w porównaniu do brata, rywala zza między (Rafał Siemaszko 11 okazji/sześć goli) czy rywala do mistrzostwa (Dawid Kownacki 16/9).
Oczywiście, jednocześnie Marco dorzuca sporą cegiełkę do tego, że cały zespół w tej statystyce wygląda przeciętnie. Lechia na jednego gola potrzebuje 2,3 okazji, a lider tabeli, czyli Jagiellonia, mniej niż dwie sytuacje (dokładnie 1,88). Co też ciekawe – żaden z piłkarzy gdańszczan, który oddał więcej niż 10 strzałów, nie trafia w bramkę na przynajmniej 50% skuteczności.
Też w drużynie z takimi aspiracjami gole powinno chcieć i umieć strzelać więcej zawodników, ale o to trudno, jeśli przykładu nie daje lider, czyli Krasić. Ktoś może powiedzieć, że Serb ma trochę pracy w defensywie, ale bez przesady – chętnie podłącza się do akcji ofensywnych, jednak Lechia bramkowo ma z tego tyle co nic, Krasić nie strzelił gola od 22 kolejek. Poza tym, Serb na wiosnę w formie jest mizernej, często człapie na boisku i notuje sporo strat, taka z Ruchem kosztowała Lechię gola na 2:1.
Jeszcze jedno nazwisko – Peszko, który na razie nie doczekał się godnego zmiennika. Sławek stworzył swoim kolegom 15 okazji bramkowych (drugi wynik w drużynie), kolejny Haraslin ma ich dwie, Kessel potrzebuje czasu na wejście do zespołu, Mak gra mało albo wcale. I robi się trudniej, bo z Peszką na wiosnę Lechia strzelała dwa gola na mecz, bez niego jeden.
Problem więc istnieje, bo jeśli gdańszczanie myślą na poważnie o mistrzostwie, pod bramką rywala muszą być konkretniejsi. Nawet w ekstraklasie, żeby coś wygrać, trzeba najpierw strzelić trochę goli.
Fot. FotoPyk