Wyobraźcie sobie następującą sytuację – dostawca przywozi wam pizzę, ale przy drzwiach orientujecie się, że zostawiliście portfel w pokoju. Biegniecie po niego, po czym momentalnie łapiecie zadyszkę. Zanim sięgniecie po gotówkę, musicie podeprzeć się o kolana i zaczerpnąć kilka głębszych oddechów. Nierealne? Być może, ale nie mamy żadnych wątpliwości, że jest to typowa scenka z życia Artura Siemaszki, 20-latka z polskiej ekstraklasy.
Do tej pory niewiele wiedzieliśmy o młodym napastniku Zagłębia. Wyróżniał się głównie nietypowym nazwiskiem oraz faktem, że napastnik Arki Gdynia nazywa się tak samo. Po wtorkowym meczu Górnika Łęczna z Zagłębiem wiemy już zdecydowanie więcej – facet ma kondycję na poziomie 70-letniej staruszki. Jego występ w Lublinie wyglądał mniej więcej tak: Wszedł w 75. minucie i po 20 sekundach po raz pierwszy się przewrócił. Siedem minut później miał już na koncie dwie “siaty” założone przez Grzegorza Bonina i w głębokim skłonie musiał złapać oddech. Po kolejnej minucie wyglądał już tak, jakby właśnie ukończył maraton. A w następnej ledwo potrafił odrywać nogi od murawy, na co Piotr Stokowiec reagował okrzykami: – “Siema”, łap tlen, dasz radę!
Dokładnie 11 minut po wejściu na boisku Siemaszko popisał się niebywałym wyczynem – przegrał pojedynek biegowy z grającym od początku Gersonem, który w międzyczasie zdążył się przewrócić i wstać. W ostatnich minutach meczu Brazylijczyk zaczął go przestawiać niczym postać Siemaszki wyciętą z papieru. Natomiast po zakończeniu swojego niespełna 20-minutowego występu lubinian padł na murawę i tak długo się nie podnosił, iż można było przypuszczać, że umiera. I naprawdę nie zdziwilibyśmy się, gdyby kilka postronnych osób zadzwoniło wtedy po pogotowie. Zresztą obejrzyjcie ten wiekopomny występ sami – tu macie wszystkie jego akcje z meczu w Lublinie (Siemaszko gra z numerem 11):
Przyznamy szczerze, że czegoś takiego dawno nie widzieliśmy (o ile kiedykolwiek). Oczywiście rozumiemy, że w 20 minut można się porządnie zmęczyć, ale też 20-latek naprawdę się w tym meczu nie forsował. To nie było tak, że Zagłębie atakowało wysokim pressingiem, a sam Siemaszko co chwilę dostawał piłki na sprinty. Przeciwnie, on nawet za bardzo nie przeszkadzał obrońcom rywala w wyprowadzaniu akcji. Gra była często przerywana gwizdkiem, a Górnik Łęczna nie stawiał specjalnie wysokich wymagań, więc Siemaszko przez niespełna 20 minut zwyczajnie człapał po boisku. I to wystarczyło, by później kwalifikował się do natychmiastowej reanimacji.
Jakieś czas temu Łukasz Piszczek wspomniał na Weszło swoją świetność wydolność za młodu. Ciekawi jesteśmy, jak swoją formę fizyczną wspomni kiedyś Siemaszko i – przede wszystkim – jak sam będzie się prezentował po trzydziestce, kiedy z racji wieku jego organizm będzie jeszcze gorzej reagował na wysiłek. To jest naprawdę niebywałe – facet ma 20 lat, wchodzi na kilkanaście minut na podmęczonego rywala (który jest najgorszą drużyną w lidze) i po chwili wygląda pięć razy gorzej, niż ten, którego zmienił. Gdyby Stokowiec zamiast niego wpuścił na boisko strach na wróble, obraz gry w ogóle nie uległby zmianie.
Powiedzmy sobie szczerze – tym występem Siemaszko totalnie się skompromitował. Pamiętajmy jednak, że on sam siebie nie wystawił, bo ktoś go wcześniej przygotował do tego meczu, a później dopuścił do gry uznając, że na końcowe minuty nada się bardziej niż Janus, Mazek czy Jagiełło. Tak naprawdę ten żenujący występ obciąża w Lubinie zdecydowanie więcej osób. A dla samego 20-latka mamy małą podpowiedź – dobrym piłkarzom jako taka wydolność jest jednak dosyć potrzebna, bo mecze zazwyczaj trwają dłużej niż dziesięć minut. A z obecną kondycją Siemaszko nie mógłby być nawet dobrym listonoszem.