Gdybyśmy dostawali stówkę za każdą batalię, w trakcie której walczyliśmy o to, by dorosłych chłopów nie nazywać młodymi-zdolnymi zawodnikami, bylibyśmy dziś bardzo bogatymi ludźmi. Proste: młody-zdolny, dobrze rokujący to może być junior, który jeszcze na legalu nie kupi browaru w osiedlowym sklepie, a nie 24-latek. Górna granica w przypadku tej “młodości” ciągle jest oczywiście płynna, ale w niektórych przypadkach nawet nie trzeba patrzeć w metrykę i dywagować, by stwierdzić, że najwyższa pora przestać się wygłupiać. Taka refleksja przyszła nam głowy, gdy obserwujemy “rozwój” Marcina Cebuli.
W tej chwili ma 21 lat, więc gdy lekko przymkniemy oko, możemy mówić: spokojnie, dajmy mu czas, za chwilę może wymiatać. Jednak gdy zaglądamy do statystyk Cebuli, łapiemy się za głowę i przez usta przechodzi nam tylko: to jest jakiś żart. Wyobraźcie sobie, że chłop nastukał już 66 występów w Ekstraklasie. Ile dobrych? Jeden? Dwa? Wracając jednak do twardych danych – w ciągu tych 66 występów Cebula zaliczył jedną jedyną asystę!
Szał. Hm…
Przypomnijmy, że mówimy o:
– ofensywnym pomocniku,
– częstym egzekutorze stałych fragmentów gry,
– zawodniku, który został okrzyknięty mianem talentu,
– chłopaku, którego kiedyś – chyba dla beki – łączono z Romą,
– piłkarzu grającym w tak śmiesznej lidze, że przyjeżdża tu Słowak, którego dwa razy wyśmiali w 2. Bundeslidze i już od momentu, w którym wysiada z samochodu, jest najlepszym piłkarzem swojej drużyny.
Wiecie może, kim jest Jakub Żubrowski? Nie? Spokojnie, na razie nie musicie wiedzieć, bo jeszcze nie dał wam ku temu powodów. Ale fakty są takie, że w ciągu 19 minut, które spędził na boisku w Ekstraklasie wypracował w niej tyle goli co ten talenciak Cebula w 66 występach. Zaliczył przypadkową asystę przy golu Kiełba. A Cebula snuje się po boisku i nawet takie przypadki omija szerokim łukiem.
Jeden z niewielu dowodów, że Cebula potrafi strzelać
Oczywiście same liczby to jeszcze nie wszystko, bo można grać całkiem dobrze nawet na tej pozycji, ale nic nie notować, ale powiedzmy sobie szczerze – to nie ten przypadek. Przynajmniej my przestaliśmy dostrzegać cokolwiek, co świadczyłoby o tym, że mówimy chociażby o materiale na dobrego piłkarza. Sam fakt, że “jest z piłką na ty”, że nie zabija się o własne nogi, gdy futbolówka jest w okolicy, to na pewnym etapie za mało.
W Koronie zagrał już za Ojrzyńskiego. Później Pacheta ogłosił wszem i wobec, że “nadszedł czas Cebuli”. Dostawał szanse u Tarasiewicza. U Brosza był pierwszym wyborem. Grał za Wilmana. Bartoszek też w niego wierzy. Skoro sześciu trenerów, gości, którzy znają się na swojej robocie, stwierdziło, że chłopak coś w sobie ma, to zdrowy rozsądek podpowiada, że tak jest. W zbiorowe zaćmienie nie wierzymy. Ale najwyższa pora to coś pokazać, bo zaraz stawianie na niego będzie wyglądać co najmniej podejrzanie.
Fot. FotoPyK