Nie wiemy, w jaki sposób umila sobie chłodne, zimowe wieczory Jacek Kazimierski ale z całą pewnością powinien odstawić to, czym aktualnie się delektuje. No, chyba że to jeszcze zmęczenie wypadem do Tajlandii daje znać o sobie i pogarsza sprawność umysłu trenera bramkarzy w reprezentacji. Na łamach “Futbol News” człowiek, który polecił ostatnio do kadry Mariusza Pawełka zabrał głos w sprawie, którą tak naprawdę powinien przemilczeć. Otóż “Kazimiera” porównuje się do trenera bramkarzy w Legii Krzysztofa Dowhania i przy okazji trochę wyśmiewa jego osiągnięcia z ostatnich lat. Trochę to wszystko niesmaczne, biorąc pod uwagę, że jedyne, co w tym czasie osiągnął Kazimierski to wyrobienie kart stałego bywalca w kilku warszawskich i krakowskich klubach (wiadomo, jako stały klubowicz nie ma w tych miejscach problemów z wejściem).
Ł»ale Kazimierskiego zaczynają się od tego, że nawet jego wychowanków przypisuje się pracującemu w Legii Dowhaniowi. – To ja ściągnąłem do Legii Artura Boruca i to ja z nim pracowałem przez pierwsze dwa lata. Tak samo z Wojtkiem Kowalewskim. To moi wychowankowie. Nie chwaliłem się tym, bo i po co – mówi trener bramkarzy w kadrze. Zapomniał dodać, że po sprowadzeniu Boruca do Legii odesłano go do Dolcanu Ząbki, a w dwóch pierwszych sezonach w ekstraklasie zagrał łącznie pięć spotkań. To samo z Kowalewskim: od wiosny 1997 do końca 2000 roku zagrał w Legii JEDEN mecz w ekstraklasie. To była przemyślana, cwana decyzja trenera bramkarzy? Czy gdyby faktycznie miał nosa do talentów, przez tyle miesięcy mdliłby nas castingami na bramkarza w Wiśle?
Z wypowiedzi Kazimierskiego wynika, że Dowhań to jeden wielki, życiowy farciarz. Pracę w Legii dostał dzięki swojemu poprzednikowi (“Gdyby nie ja, Krzyśka w tym klubie by nie było! Nie podobała mi się współpraca z trenerem Dragomirem Okuką, dlatego odszedłem z Legii. I na moje miejsce przyszedł… Dowhań”), a transfer Jana Muchy to tylko przypadek. – To Dowhań miał szczęście trafiając na Janka, a nie na odwrót! I to wielkie szczęście, bo w Legii początkowo Muchy nie chciano. Mówiono, że jest średni. Nie udało się ściągnąć nikogo lepszego, więc zatrudniono Słowaka, bo był tani w utrzymaniu. Okazało się, że chłopak ma talent, dano mu szansę i dziś Legia ma z Janka pociechę. Ale powtarzam raz jeszcze, to Dowhań miał szczęście, że trafił na Muchę – podkreśla Kazimierski.
Wow, ależ mu musiał gul skoczyć. Szczerze mówiąc – żal dupę ściska. Zazdrość asystenta Smudy jest tak wielka, że nie zdziwilibyśmy się, gdyby przypisał sobie wpływ na karierę Łukasza Fabiańskiego. Choć nie wyobrażamy sobie, żeby spod ręki Kazimierskiego wyszedł chociaż jeden przyzwoity bramkarz nadający się do kadry, życzymy mu by miał w życiu tyle samo szczęścia, co Dowhań. Najlepiej z pożytkiem dla reprezentacji.