W Łodzi trwa wielka kłótnia, czy miasto może wspomagać finansowo ŁKS, czy też nie. Sami mamy mieszane odczucia, bo z jednej strony rozumiemy, że ktoś – hmm, bardzo duża część miasta – może mieć w głębokim poważaniu los klubu piłkarskiego. Ale z drugiej strony wydatki Łodzi w 2010 roku mają 2,8 miliarda złotych, co oznacza, że dziennie wydawane będzie blisko 8 milionów. W tym momencie milion przeznaczony na ŁKS nie rzuca na kolana. To kropelka.
Ale wciąż ktoś może krzyczeć – nie za moje pieniądze, nie z moich podatków! Powinno to iść na pomoc społeczną (na pomoc społeczną i tak ma pójść ponad 400 milionów)! I tak dalej. Ciągle będzie miał rację. To, że budżet miasta jest spory, nie znaczy, że można sięgać do niego z byle powodu. Każdy milion trzeba zagospodarować optymalnie.
Tylko, że cała ta histeria – bo patrząc na fore internetowe, to już jest histeria – nie wynika z dbałości o budżet Łodzi, tylko z typowych piłkarskich antagonizmów. W przeciwnym razie jak wyjaśnić coś takiego – kilka sekund szperania w internecie i natykamy się na artykuł o wydatkach Łodzi na muzea i teatry w 2007 roku (od tamtej pory te dotacje rosną, ale już tekst sprzed blisko trzech lat daje pewien obraz):
– Muzeum Kinematografii otrzymało dotację w wysokości 1,3 miliona złotych, przy wpływach z biletów w wysokości 50 tysięcy złotych (przez rok)
– Teatr Lalkowy Arlekin otrzymał dotację 1,8 miliona złotych
– Teatr Lalkowy Pinokio otrzymał dotację 1,8 miliona złotych
– Teatr Muzyczny otrzymał dotację 4,4 miliona złotych
– Teatr im. Jaracza otrzymał dotację 6 milionów złotych
– Teatr Powszechny otrzymał dotację 2,9 miliona złotych
– Teatra Nowy otrzymał dotację 4,8 miliona złotych
– Teatr Wielki otrzymał dotację 21 milionów złotych
– Centralne Muzeum Włókiennictwa otrzymało dotację 2,6 miliona
– Muzeum historii miasta Łodzi otrzymało 2,4 miliona
– Filharmonia Łódzka otrzymała 7 milionów
I tak dalej… Tylko wymienione przez nas podmioty (a ich lista powinna być duuuuużo dłuższa) w 2007 zostały wsparte sumą ponad 50 milionów złotych, a potem z roku na rok miały być dotowane jeszcze bardziej. W tym momencie lament na przykład łódzkiego oddziału “GW” wydaje się śmieszny: “Czy Łódź, czyli tak naprawdę my wszyscy, którzy w tym mieście mieszkamy i w którym płacimy podatki, powinna stać się właścicielem ŁKS-u? NIE, bo mamy kapitalizm, a ŁKS to prywatna spółka, która ma swoich właścicieli. I to oni są winni, że klub (ich spółka) właściwie upadł. Mogą się z tym nie zgadzać i nazywać się zbawcami ŁKS-u, ale my nie musimy w to wierzyć. Ja im nie wierzę, za nich, ich dobre intencje i ich uczciwość nie poręczę”.
OK – my też nie poręczymy. Ale nie poręczymy też za uczciwość dyrekcji któregokolwiek z wymienionych wyżej teatrów. Jeśli więc kruszone są kopie o milion złotych na ŁKS, to czemu nikt nie mówi o dwóch teatrach lalkowych, które zgarniają prawie trzy razy więcej? Czy tam już prawa ekonomii nie obowiązują? Tam już nie ma kapitalizmu?
Jasne jest, że zdecydowana większość łodzian nie chodzi na mecze piłkarskie, stąd wiele osób może się złościć, że pieniądze zostaną wydane właśnie w ten sposób. Ale jaki procent mieszkańców Łódzi chodzi do muzeum włókiennictwa? Jaki procent odwiedza te wszystkie teatry, lalkowe na przykład? Ja, jako ja, prywatna osoba, mam prawo być maksymalnym prostakiem i powiedzieć: – Interesuje mnie piłka nożna, nigdy nie pójdę do filharmonii! I moje zdanie jest tak samo ważne, jak zdanie fana muzyki poważnej.
Można się więc złościć o dotację dla ŁKS, ale najpierw trzeba wziąć do ręki długą listę dotowanych przez miasto podmiotów i zająć się każdym, który dostanie więcej niż ten milion złotych. I dopiero wówczas krzyczeć: – Został nam jeszcze ŁKS! Co z nim zrobimy?
Kluby miejsce, dotowane z kasy miasta, istnieją na całym świecie. Nie spotyka się to z jakimiś protestami, o ile w mieście jest jeden klub piłkarski lub przynajmniej jeden zdecydowanie dominuje. Nie szukajmy daleko – Warszawa buduje dla Legii stadion za pół miliarda złotych, co biorąc pod uwagę powstanie Stadionu Narodowego, jest całkowitym marnotrastwem. Powinien powstać jeden obiekt – czy to na Łazienkowskiej, czy w miejscu dawnego Stadionu Dziesięciolecia. Dwa stadiony to czysty kretynizm, warty PÓŁ MILIARDA. I jakoś nikt w mediach nie protestuje.
Korona żyje z Kielc, Piast Gliwice wspomagany jest z kasy miasta, do przekształceń dochodzi teraz w Bełchatowie, gdzie sponsorem ma zostać Bełchatowsko-Kleszczowski Park Przemysłowo Technologiczny – za tą skomplikowaną nazwą kryją się głównie pieniądze z kasy miejskiej. I znowu cisza. Czemu więc takie emocje wzbudza ŁKS? Bo gdzieś tam obok jest też Widzew, który dotacji nie dostał? Może więc zamiast domagać się porzucenia planów o wsparciu ŁKS-u, żeby być fair wobec Widzewa, należy raczej żądać drugiego miliona dla drugiego klubu? Może warto pomyśleć trochę innymi kategoriami niż “ja mogę być biedny, byle tylko sąsiad też był biedny”. Może lepiej narobić rabanu pod hasłem “my też chcemy milion”. Mogą być dwa teatry lalkowe, to mogą być dwa kluby piłkarskie.
Zaraz się zacznie – że my tylko za ŁKS-em jesteśmy, że tekst na zlecenie… Nawet nie pamiętamy, kiedy ostatni raz byliśmy na stadionie przy Al. Unii, na pewno wiele lat temu. I nikt nam tego artykułu nie dyktował. Tylko chcieliśmy niektórym otworzyć oczy. Bo w tej całej zajadłości my – kibice i dziennikarze sportowi – doprowadzimy do tego, że przetrwają teatry lalkowe, a futbol padnie. Będziemy wspierali nierentowne kopalnie, upadłe stocznie i pseudoartystyczne ośrodki pseudokultury, gnojąc sport, który podobno kochamy.
PS A nienawidzący się kibice niech wreszcie zrozumieją – nie będzie wielkiego Lecha bez Legii i na odwrót. Nie będzie wielkiej Wisły bez Cracovii i Cracovii bez Wisły. I nie będzie wielkiego Widzewa bez ŁKS. Wszystko, co najpiękniejsze w piłce nożnej polega na rywalizacji odwiecznych wrogów. I gdy ci wrogowie znikną, zniknie też cały smaczek. Pozostaną letnie mecze, które gdyby nigdy się nie odbyły, nikt by nie zauważył. Ł»ycząc największej konkurencji upadłości, życzymy źle sobie sami.