Zdarza się to coraz częściej – kończy się mecz, piłkarze zaczynają dzielić się swoimi spostrzeżeniami i pojawia się pytanie: zaraz, zaraz, o czym oni do cholery mówią? Czy widzieli to samo spotkanie, czy jakieś zupełnie inne?
Kiedyś błysnął Piotr Polczak – po meczu z Ukrainą, przegranym 0:1, powiedział, że bardzo żałuje sytuacji, w której trafiliśmy w słupek. Niestety, nie było żadnego słupka i wtedy pomyśleliśmy sobie: “Oho, mamy problem, gościu niedowidzi”. Teraz, po mecz z rezerwami Danii, problem mamy podwójny.
Mówi Maciej Iwański: – Już w pierwszej akcji meczu mogliśmy strzelić gola, później ja trafiłem dwa razy w poprzeczkę… Dwa razy w poprzeczkę? Już sądziliśmy, że coś nam się pomieszało. Zadzwoniliśmy do jednej osoby, do drugiej, do trzeciej. Wszyscy widzieli tylko jedną poprzeczkę, a Iwański widział dwie. O co tu chodzi? Polczak przynajmniej mylił się co do czyjegoś strzału, a Iwański – co do swojego. Naprawdę, rzadki okaz.
Potem głos zabrał Łukasz Mierzejewski: – Nasza gra wyglądała dobrze, ale tylko w pierwszej połowie, bo po przerwie mieliśmy problem z siłami, a do tego Duńczycy byli skuteczniejsi. Wykorzystali prawie wszystkie okazje, które sobie stworzyli… Prawie wszystkie okazje? Przecież gdyby oni wykorzystali prawie wszystkie okazje, to skończyłoby się na siedmiu lub ośmiu bramkach. Nie wykorzystali nawet połowy, w zasadzie to możecie dziękować Bogu, że byli tak nieskuteczni. Mierzejewski, jako obrońa, powinien widzieć to wszystko z bliska. Chyba, że tak nim zakręcono, iż nie wiedział, gdzie jest.
Z kolei Maciej Rybus usprawiedliwiał się tak: – Wróciliśmy z miesięcznych urlopów, na których każdy trenował indywidualnie, ale to nie to samo co praca w klubie… Podobnie mówił Smuda: – Po przerwie widać już było po nas zmęczenie, ale nie ma co się dziwić, bo po przecież zawodnicy ćwiczyli tylko indywidualnie, a nie w klubach.
Maciusiu, Franku, Duńczycy też wrócili z miesięcznych urlopów.