Dan Petrescu, który zasłynął w naszym kraju głównie tym, że wiele razy, całkiem słusznie, obrażał naszych leniwych kopaczy, rozstał się z Unireą Urziceni. Powód? Na pewno nie brak dobrych wyników. Petrescu radził sobie dobrze na dwóch frontach – wciąż miał szansę na tytuł mistrza i zajął trzecie miejsce w fazie grupowej Ligi Mistrzów, dzięki czemu zespół pozostał w europejskich pucharach.
Umowę z Petrescu rozwiązano za porozumieniem stron, choć pierwsze informacje są takie, że to porywczy trener sam zrezygnował. Musiał mieć poważny powód. Co mogło być przyczyną? Wiadomo, że to facet, który nie pozwoli sobie na podskakiwanie – ani piłkarzom, ani przełożonym. Mówi co myśli, a tacy mają przechlapane już na starcie, zawsze zostaną wylani prędzej niż pierdoły siedzące w kącie, bez własnego zdania.
Są dwa możliwe wytłumaczenia – albo prezes Unirei zwariował, albo Petrescu wymógł odejście, bo dostał świetną ofertę, o której lada dzień usłyszymy. W każdym razie wiadomość o dymisji Petrescu zdziwiła w Rumunii całe środowisko. Były gracz reprezentacji Rumunii i Chelsea Londyn potrzebował zaledwie trzech lat, by uczynić klub z małego, kilkunastotysięcznego miasteczka, znanym w całej Europie. Na pewno nie będzie więc narzekał na brak ofert pracy. Jeszcze niedawno Petrescu nie ukrywał, że chętnie popracowałby w Polsce, gdzie mimo kiepskich wspomnień z Wisłą, wciąż ma wiele do udowodnienia. Ale to chyba tylko takie gadanie. Dziś Rumun wydaje się szkoleniowcem tak niedostępnym dla naszej ligi jak np. Kalu Uche. Też tu kiedyś był, też wyjechał. I już nie wróci, bo za dobry, za bogaty, za ambitny itd. Nie ta półka.